Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

PROSTO Z EKRANU. Jeden zgryźliwy tetryk

Jedną z niezmiennych tendencji Hollywoodu jest realizowanie amerykańskich wersji zagranicznych filmów, które stały się światowymi przebojami. Ma to swoje źródło w - rzecz jasna - finansowej kalkulacji, ale czy idzie za tym również jakaś wymierna wartość dla widza?

, - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

Gburowaty, ponadsześćdziesięcioletni Otto, w którego wciela się Tom Hanks, ma obsesję na punkcie porządku. Nie akceptuje u innych niezaradności, kierunek, w którym podąża świat, wydaje mu się koszmarem, a samych ludzi generalnie uważa za idiotów. Jego powszechna irytacja wzrasta, kiedy zostaje wysłany na przymusową emeryturę. Ponieważ sześć miesięcy wcześniej zmarła jego ukochana żona, zamierza szybko podomykać bieżące sprawy (jak umowy z dostawcą prądu czy operatorem telefonicznym) i do niej dołączyć. Trudno jednak się powiesić, kiedy nawet dzisiejsze haki, kupione w pobliskim markecie, nie spełniają swoich funkcji, irytujący kot co rusz wchodzi mu w drogę, a naprzeciwko wprowadzają się wraz z dwójką dzieci Marisol i jej fajtłapowaty mąż Tommy, którzy wciąż proszą Ottona o jakieś przysługi.

Oczywiście w rzeczywistości nie istnieje coś takiego jak irytujący kot, podobnie jak nie ma kogoś takiego, jak gburowaty Tom Hanks. Twórcy Mężczyzny imieniem Otto, by zachować wiarygodność historii, musieli więc coś z tym fantem uczynić. I na szczęście czynią - szczegóły z życia Ottona odkrywane są powoli, a my jako widzowie w końcu przekonujemy się, że pozory często mogą mylić. Tak samo Otto przekonuje się, że może lepiej nie oceniać zbyt szybko ludzi, bo może się okazać, że nie każdy, kto ma w życiu problemy i akurat potrzebuje pomocy, od razu jest idiotą. A może nawet przy okazji wnieść coś wartościowego do naszego życia.

Mężczyzna imieniem Otto, druga adaptacja książki Mężczyzna imieniem Ove (taki tytuł nosiła też pierwsza, szwedzka adaptacja), jest rozciągniętym do dwóch godzin aktem szantażu emocjonalnego, bo ciąg wzruszeń, którego widz staje się beneficjentem, przyspiesza i nabiera intensywności wraz z posuwaniem się akcji do przodu. I może nikt nas w tej sytuacji nie przywiązuje przemocą do kinowego fotela, w każdej chwili można wyrazić stanowczy sprzeciw, ale koniec końców nie za bardzo ma się na to ochotę, skoro reżyser Marc Forster nie dość, że świetnie rysuje na zasadzie kontrastu głównych bohaterów (zgryźliwy i ponury Otto oraz otwarta, roześmiana Marisol), to jeszcze przy okazji mówi o rzeczach istotnych - o wartości ludzkiej życzliwości, o tym, że zwykle jednak więcej nas łączy niż dzieli i przy odrobinie dobrej woli możemy osiągnąć porozumienie. Może i brzmi banalnie, ale w świecie, w którym na stu influencerów bezwzględnie napędzających swoją popularność kontrowersyjnymi treściami przypada jeden Keanu Reeves mówiący, że "nie chce żyć w świecie, w którym bycie miłym uważane jest za słabość", warto o takich pozornych banałach przypominać. Nawet jeśli ten Keanu nosi tutaj imię Otto i ma twarz Toma Hanksa.

Adam Horowski

  • Mężczyzna imieniem Otto
  • reż. Marc Forster

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023