Tytułowe Wyjdź za mnie to wielki przebój Kat i Bastiana, dwojga piosenkarzy i celebrytów, którzy zamierzają pobrać się przed 20 milionami widzów. Niestety w trakcie imprezy Kat dowiaduje się, że została przez Bastiana zdradzona. W rozpaczy nie przerywa jednak show, lecz wybiera przypadkowego mężczyznę z widowni, trzymającego transparent "Marry me", po czym na wizji wychodzi za niego za mąż. Po wszystkim sztab marketingowców Kat próbuje całą tę niezręczną sytuację przekuć w dolary i instagramowe lajki. Tymczasem świeżo poślubiony małżonek Charlie, nieco nudnawy, rozwiedziony nauczyciel matematyki, zastanawia się, jak się z tego szaleństwa wypisać. Kilka początkowo formalnych spotkań Kat i Charliego nieoczekiwanie sprawia, że młoda para z przypadku, choć każde z innej bajki, zaczyna darzyć się sympatią. Boski i nieziemsko przystojny Bastian nie pozwala jednak o sobie zapomnieć.
Film wyreżyserowany przez Coiro w punkcie wyjścia ma tę samą nierealistyczną fantazję miłości wbrew ekstremalnej różnicy klasowej, co Nothing Hill z Julią Roberts i Hugh Grantem, z czego na szczęście twórcy wyciągają odpowiednie konsekwencje - świat Kat, pełen mediów społecznościowych, telewizyjnych show, koncertów i napiętego niczym pośladki Channinga Tatuma grafiku przytłacza bodźcami, co stoi w kontrze do leniwego świata Charliego, w którym królują zadania z algebry, starzejący się pies i wieczorna lektura. Łatwo więc zrozumieć, że bohaterów przyciągnęły do siebie te rzeczy, których im w życiu brakuje - celebrytkę normalność i brak ciągłych oczekiwań bycia najlepszą na świecie, a Charliego możliwość wyjścia poza schemat, zrobienia czegoś szalonego i... szacunek ze strony dorastającej córki. Zawiązanie akcji może więc zostało wyczarowane za pomocą magicznej różdżki, ale dalsza część fabuły utrzymuje się na podstawowym poziomie wiarygodności.
Działa to tym bardziej, że między bohaterami daje się wyczuć chemię niczym w średniej klasy perfumerii - może i mamy do czynienia z przyciężkawą bazą, ale pojawia się też całkiem sporo przyjemnych nut. Główni aktorzy, oboje po pięćdziesiątce, to zresztą weterani gatunku - Owen Wilson, synonim zwyczajnego gościa, okazjonalnie łamie serca bodajże od czasu Polowania na druhny, a Jennifer Lopez miłosnymi przygodami wypełniła niemal połowę swojej dotychczasowej filmografii. Tu na dodatek wykonuje na ekranie kilka utworów, więc fani muzycznej twórczości J. Lo bez wątpienia będą ukontentowani.
W święto zdominowane w ostatnich latach przez kolejne części Pięćdziesięciu twarzy Greya tym razem otrzymujemy zaskakująco stonowaną, przyjemną i względnie przemyślaną produkcję. Nie brakuje w Wyjdź za mnie komentarza na temat fascynacji celebryckim światem, wzruszeń, tkliwego motta i kilku przypałowych tekstów na temat miłości, ale hej, w końcu Owen Wilson to jedyny facet na ziemi, który mógłby cytować Paula Coelho jakby miał do czynienia z Mickiewiczowskim trzynastozgłoskowcem i prawdopodobnie nikt nie czułby przy tym zażenowania. A przynajmniej nie powinni czuć ci, którzy świadomie godzą się na konwencję filmowo-walentynkowych propozycji.
Adam Horowski
- Wyjdź za mnie
- reż. Kat Coiro
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022