Taka optyka nie powinna dziwić - kolumbijska wojna domowa toczyła się przez ponad pięćdziesiąt lat, a oficjalne porozumienie zostało podpisane dopiero w 2016 roku. Wciąż zatem trwa czas rozliczeń, również tych artystycznych. W Polsce mogliśmy obejrzeć chociażby Mroczne bestie Felipe Guerrero, dramat wojenny o trzech kobietach, których życie zostało naznaczone konfliktem zbrojnym, a także Alias Marię, opowieść o trzynastoletniej dziewczynie, która walcząc po stronie partyzantów, skrywa mroczny sekret - kilka miesięcy wcześniej zaszła w ciążę, co jest w armii surowo zakazane. Oba dzieła zostały w Polsce docenione - pierwszy zdobył nagrodę FIPRESCI podczas MFF Nowe Horyzonty we Wrocławiu, a drugi został wyróżniony Złotymi Koziołkami podczas odbywającego się w Poznaniu Ale Kino! Międzynarodowego Festiwalu Filmów Młodego Widza.
Monos uderza w podobne gatunkowo tony. Tytuł filmu odwołuje się do nazwy paramilitarnego oddziału złożonego z nastolatków, znanych nam tylko z pseudonimów: Wilk, Rambo, Wielka Stopa, Lady, Bum-Bum, Smerf, Szwedka i Pies. Stacjonując w górach, mają jeden cel - pilnować i utrzymywać przy życiu jeńca, którym jest amerykańska inżynier. Monos mają też zobowiązanie - od mocodawców otrzymali krowę Shakirę, która dostarcza im mleka, ale którą będą musieli w przyszłości oddać swojej organizacji. I choć są dobrze wyszkolonymi żołnierzami, to jednak pozostają również dziećmi i przez opieszałość oraz niesubordynację w końcu wpędzają się w kłopoty. Chcąc uniknąć odpowiedzialności, wkraczają na ścieżkę, z której nie ma odwrotu.
Mimo oczywistego sztafażu zdecydowanie więcej w Monosie autorskiej wizji niż gatunkowych schematów. Narracja co jakiś czas przeplatana jest niepokojącymi ujęciami odwołującymi się do lęków związanych z wysokością, a także z otwartą oraz zamkniętą przestrzenią, co w połączeniu z obłędną ścieżką dźwiękową, wypełnioną tajemniczymi trzaskami, gwizdami i równie złowieszczymi partiami instrumentalnymi daje piorunujący efekt permanentnego strachu i zagrożenia. Nie jest on w zamyśle reżyserskim wyłącznie punktem dojścia - zdziczały, poddający się dziwacznym rytuałom oddział nastoletnich żołnierzy od samego początku przypomina grupę dzieciaków z Władcy much, dla których przemoc i szaleństwo zdążyły stać się chlebem powszednim. Stopniowo, w miarę posuwania się akcji do przodu, atmosfera zmienia się jednak, by w końcu zbliżyć się do Czasu apokalipsy Coppoli. Landes przypomina bowiem, że za okrucieństwem i zbiorowym obłędem wojny zawsze pozostaje jeszcze jeden krok do zrobienia, który prowadzi wprost do jądra ciemności.
Choć inspiracje, szczególnie powieścią Goldinga, do której Landes w pewnym momencie odwołuje się niemalże literalnie, są klarowne, to jednak nie jestem pewien, czy wyszły one filmowi na dobre - wolałbym móc wyrabiać w sobie przekonanie, że kolumbijska wojna domowa ma własną tożsamość, niż zestawiać ją z konfliktami dziejącymi się w zupełnie innych częściach świata i w innych kontekstach historycznych. Z drugiej strony być może taki zabieg uniwersalizujący ma ukryty sens. W końcu nie przez przypadek dzieciaki z oddziału nie mają imion, organizacja, której służą, pozbawiona jest nazwy, nie jest nawet wprost powiedziane, że akcja ma miejsce w Kolumbii. Na samym dnie piekła wojny - zdaje się mówić Landes - nie ma już imion, nie ma stron konfliktu, nie ma żadnych narodowości. Jest amok, dzikość, czyste okrucieństwo.
Adam Horowski
- Monos
- reż. Alejandro Landes
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021