Skrzypulec, rocznik 2000, to twórczyni z Krakowa. Prozę i poezję publikuje przynajmniej od roku 2019, w miejscach takich jak magazyn internetowy "Helikopter", magazyn "Wizje" czy Wydawnictwo j. Skrzypulec jest także brydżystką. Niestety - karty na stół - od roku 2017 nie zbiera punktów i nie płaci składek. Tak przynajmniej można wywnioskować z szybkiego researchu, który kieruje nas na profil zawodniczy autorki w Centralnej Ewidencji Zawodników i Rozgrywek (MSC Cezar).
"Eksperyment ze znikaniem" jest debiutem książkowym autorki "Walca ogrodowego". Już przekartkowanie pozycji przekonuje nas, że to twórczość, dla której Ha!art okazuje się naturalnym habitatem. "Eksperyment" to książka krótka, fragmentaryczna, i pod wieloma względami eksperymentalna (choć to raczej powtórka znanych literackich doświadczeń). Jednocześnie proza tożsamościowa, feministyczna, genderowa, no i krakowska.
O czym opowiada narratorka (no powiedzmy, upraszczając, że "narratorka", ale mnóstwo to dysocjacji i zmian perspektyw)? O dorywczej pracy w gastro ("Znowu znowu"), w której monotonnie dziesięciogodzinnych zmian uprzyjemniają generyczny muzak ze Spotify, wydarzenia takie jak dzień na opak i lektura Sary Ahmed (feministki i badaczki queeru, albo też egipskiej sztangistki); o pracy w punkcie ksero ("Kserozocha") uwznioślanej przez wizyty oryginałów takich jak początkujący autor gotowy drukować u Zochy całe powieści; o rozmyślaniu w wannie, czy poszukiwaniu nowej stancji, co wiąże się potrzebą dostosowania do zupełnie nowej sytuacji społecznej ("Ścieżki zwiedzania").
W wielu przypadkach fabuła opowiadań/rozdzialików jest bardzo pretekstowa. Niewinne skojarzenia, jak te przeklęte magdalenki u Prousta, zrzucają na głowę lawinę skojarzeń i dygresji, które czasami udaje się jakoś spuentować po wyczołganiu się ze śniegu. Jednak poza Skrzypulec wydaje mi się najlepsza wtedy, gdy autorce udaje się powstrzymać gonitwę myśli i precyzyjnie uchwycić tu i teraz. Wtedy otrzymujemy od niej ciekawe relacje z próby oswajania przestrzeni - choćby punktu ksero - albo sugestywne obrazki z życia lumpenproletariatu, z którym autorka, poprzez brak szyby w oknie, antykapitalistyczne usposobienie, czy ubrania "wszystkie są po koleżankach lub ze śmieci" utrzymuje duchową więź. Żeby czytelnik nie musiał zbyt długo łączyć tropów, bohaterka oznajmia przy jakiejś okazji, "mam taki problem, że mnie nie ma w systemie". Oto dokonał się etos outsidera, możemy się rozejść.
Podobna uwaga pewnie ubodłaby każdą ambitną twórczynię i twórcę (zwłaszcza z sentymentem do awangardowości), ale w tym przypadku im prościej, tym lepiej. Gdy narratorka zaczyna kolejny rozdzialik od błahej obserwacji albo niekoniecznie błahego stwierdzenia - jak np. diarystycznego "Ostatnio mój pies zachowuje się agresywnie", myślę - na Boga, zostańmy przy psie. To ciekawe! Za chwilę jednak przenosimy się do podstawówki i gwałconej przez wujka koleżanki. Przy całej zgrozie brzmi to jak kino eksploatacji. Jednak daremna próba wewnętrznego współdoświadczenia tamtej traumy, której podejmuje się autorka, świadczą o jej dojrzałym podejściu do literatury, która w momencie krytycznej próby nie zawsze okazuje się wszechmocna.
Kiedy indziej na przykład na wstępie "patrzymy, co dzieje się pod sklepem". I widzimy spotkanie, ona ma jabłko, on nie. Zaraz uwaga narratorki koncentruje się na jabłku. Potem na idei jabłka i jego językowej reprezentacji. Później następuje jakaś wizja ludzi sprzed tysięcy lat rzucających w siebie owocami, po chwili narratorka idzie przez sad, zaraz przeprasza za rozproszenie, po czym następuje pełna teatralizacja świata, oniryczne widowisko, w którym ludzie, skacząc z okien, "wypluwani z prostokątów świateł, spływali salwami miękkości, przezroczyście bezwładni, najczystsi w świecie". Ja rozumiem te konwencje, od fantastyczności Schulza do narkotycznego, catch-upowego transu Burroughsa, zahaczając o jakiś teatr absurdu. Rozumiem nawet neuroróżnorodność (mam ADHD, więc mogę się czepiać, a co!). Ale o ile lepsze jest bezpretensjonalne opowiadanko "A to ci dopiero", w którym narratorce udaje się uśpić rozpoetyzowane ego i w nieprzymuszony sposób opowiedzieć o babci przy okazji jej śmierci.
Z polecajki blurbowej możemy przeczytać, że Skrzypulec jest dynamiczna (jak młody zespół?) i do ważnych jej inspiracji należą Joan Didion, Maggie Nelson i Frank O'Hara. Ja bym nawet nie szukał tak daleko i przytoczyłbym tu Masłowską. Wpływ, jaki wywarła "Wojna polsko ruska..." i późniejsze dzieła na młodą prozę pozostaje niemożliwy do przeszacowania. U Skrzypulec uwidacznia się, jeśli nie w samym języku, to w kąśliwych scenkach (dosłownie - scenkach), w których głównych bohaterem zostaje kapitalizm, a jego partnerką skomercjalizowana popkultura (odbiegając od komercyjności - szanuję za odniesienia hip-hopowe - choćby do "Materiału producenckiego" Quiza czy "Dzień dobry" Belmondo). "Marta mówi", czyli samogon społeczeństwa wydestylowany z audycji radiowej z zamawianiem utworów i pozdrowieniami, pozostaje jednym z najzabawniejszych i najprzyjemniejszych dla oczu fragmentów książki. Jak sama narratorka zaznacza w innym miejscu "uśmiech na twarzy - piękny cel". No, śmiejmy się i bawmy dobrze. Żeby tańczyć do piosenki, nie trzeba rozumieć wszystkich jej słów.
Jacek Adamiec
- Zofia Skrzypulec, "Eksperyment ze znikaniem"
- wyd. Ha!art
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025