Szczerek to twórca, którego pisarstwo w ciekawy sposób łączy fascynację nizinami społecznymi i buntowniczość właściwe dla "pisarzy marginesu" lat 50., 60. i 70. z zacięciem do dziennikarstwa terenowego w stylu gonzo i typowo internetowym sowizdrzalstwem. Jak widać, autorzy literatury o takiej proweniencji mają spore szanse na to, by mimo zgorzknienia, które nieuchronnie przychodzi z wiekiem, zachować charakterystyczną prowokacyjność i ciętość dowcipu. Błazenada w twórczości Szczerka od zawsze jest szpileczką, która pojawia się wtedy, gdy już po zabawie, pozostaje jednak pytanie, co zrobić z tymi wszystkimi balonami napompowanymi wizjami Wielkiej Polski, Wielkiej Ukrainy, Wielkich Węgier i wszystkich innych Wielkich-średnich lub małych państw Europy Środkowo-Wschodniej. Bo jeśli ktoś nie wie, kolejna z fascynacji Szczerka to historie alternatywne i majaki narodowe, którymi dzieli się już od Przyjdzie Mordor i nas zje; w formie reportażowej m.in. w Międzymorzu, w beletrystycznej zaś - choćby w Siwym Dymie (na marginesie - jeśli Żulczyk nie czerpał z tej pozycji, tworząc Czarne Słońce, bardzo zmienia to moje postrzeganie Żulczyka). Czy zatem Szczerek mógł zachować swoją integralność w Wymyślonym mieście? Ależ oczywiście! Lwów i Galicja aż proszą się o to, by opowiadać je na nowo, dekonstruować i rekonstruować. A jeśli już z kolan, to najwyżej z powodów wiecznie śliskich kocich łbów.
Lwów widziany oczami Szczerka to zbiór zjawisk takich jak: galicyjskość, posthabsburskość, poradzieckość, banderyzm czy w końcu ukraińskość i polskość. Autor identyfikuje je i nazywa, spacerując po wystawowym Starym Mieście, szpetnym i tanim Dobrobucie czy podmiejskim, postindustrialnym Zamarstynowie. Jak to ma w zwyczaju - usiądzie w knajpie, wypije piwo, zapali ukradkiem iqosa, poczeka, aż ktoś go zagada i powie coś, z czego można wyciągnąć fajną pointę. O rewitalizacji kamienic, podczas których odsłonięte zostają kolejne wartstwy historii miasta-palimpsestu, pogaworzy z historykiem sztuki i designerem, o inwestycjach w infrastrukturę i zamachach politycznym z merem miasta, o emigracji z Kijowa ze studentką i artystką. W ciemnym zaułku stanie twarzą w twarz z patologią, choć w ten sposób jej oczywiście nie nazwie.
Jak na rasowy konglomerat przystało, Lwów składa się z przeciwieństw i abstrakcji, pozornie bardzo trudnych do pogodzenia. Jak na zachodnią Ukrainę jest wyjątkowo rosyjskojęzyczny, jak na miasto pełne europejskiego kamienia - wyjątkowo żelbetowy i wielkopłytowy. Zachowuje dość wyraźną odrębność kulturową od takiej Odessy, Kijowa czy, tym bardziej, Donbasu. Aspiruje do czegoś więcej, może do jakiejś "wiedeńskości" (obsesja Szczerka na punkcie "-ckości" wszelakich jest zaraźliwa), a jednak korzysta z przywilejów prowincji. Dlatego też, gdy wybrzmiały pierwsze syreny, ludzie niechętnie odchodzili od stolików w knajpach. A co z nacjonalizmem, którym straszą polskie środowiska konserwatywne i rewizjonistyczne? Oczywiście, że istnieje. Tak jak u nas. Jednak we Lwowie Bandera coraz częściej jest tym lwem, "lajonem" z pierwszego zdania, a jego wszechobecność na plakatach skansenizuje przestrzeń miejską. Obok mordowni stylizowanej na bunkier UPA znajdziemy bowiem knajpę Masocha. Tak, właśnie tego Masocha. Jak to wszystko brać na poważnie?
Refleksje o współczesnym mieście Szczerek przeplata wycieczkami historycznymi. Odwiedzamy sztaby, w których kształtowały się Linie Curzona, osłonięci Tankiem Piłsudskiego szturmujemy gmach Poczty Głównej w listopadzie 1918, spoglądamy na miasto z perspektywy Lema czy Pruszyńskiego. Jesteśmy też niestety świadkami pogromów Żydów i deportacji, popadamy w beznadzieję, którą dystrybuował komunizm. Śledzimy wydarzenia i procesy kluczowe dla danych nacji i grup społecznych, które w sposób pośredni lub bezpośredni prowadziły do bujnego wykwitu narodowych fantasmagorii (są też np. takie Ukrainy, które sięgają daleko za Kaukaz). Szczerek ukazuje nam poranny krajobraz po "nocy gniewu", zamieszkach związanych z rewolucją godności w 2014 roku, a w końcu relacjonuje początek wojny widziany przez mieszkańców Lwowa. Ten przykry epilog, który przecież nie może być inny, pozostawia nas w przeświadczeniu, że wiele spośród marzeń i planów rozmówców autora historia zepchnęła na bardzo odległy plan. Lwów jednak prawdopodobnie nie byłby ulubionym miastem pisarza, gdyby nie jego zdolność do ciągłego stwarzania siebie na nowo. Będzie jeszcze mnóstwo historii. Mity przecież są ponadczasowe.
Jacek Adamiec
- Ziemowit Szczerek, Wymyślone miasto Lwów
- wyd. Czarne
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022