Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

JA TU TYLKO CZYTAM. Masłowska w Warszawie, Bowie nieco mniej

W Bowiem w Warszawie Bowiego w Warszawie jest jeszcze mniej, niż faktycznie było go w latach 70. I to nie spoiler, tylko gest uprzejmości względem wszystkich tych, którzy po nową Masłowską chcieliby sięgnąć z uwagi na legendę rocka. Jeśli więc chodzi wyłącznie o Bowiego - nie warto. Warto jednak z innych powodów.

. - grafika artykułu
rys. Marta Buczkowska

David Bowie zawitał w Warszawie dwukrotnie. Za drugim razem, w roku 1976, w księgarni na placu Komuny Paryskiej kupił płytę Zespołu Pieśni i Tańca Śląsk. Ta z kolei zainspirowała go do skomponowania kultowego utworu Warszawa. I całe szczęście, że to tym epizodem z życia twórcy zainteresowała się Masłowska, bo za pierwszym razem, w roku 1973, muzyk nawet nie wysiadł z pociągu. Choć znajdziemy również doniesienia, że z tymi datami to było dokładnie na odwrót.

Jest zatem Bowie. Lub go nie ma, bo jego wizyta w stolicy pełni jedynie funkcję klamry kompozycyjnej. Oprócz niego spotkamy jednak w książce (trzyaktowym dramacie, który w reżyserii Marcina Libera zadebiutował na scenie w grudniu ubiegłego roku) całkiem sporo uroczo przerysowanych postaci, przeważnie kobiecych, które mierzą się z licznymi mankamentami i absurdami życia w Polsce Ludowej lat 70. XX wieku. Główna bohaterka, Regina i spółka, przeciwstawiają się presji społecznej lub jej ulegają; spełniają cudze oczekiwania, dużo rzadziej swoje własne; próbując opowiedzieć własne historie, wzajemnie się przekrzykują. W tle rozgrywa się śledztwo w sprawie ataków dusiciela, jednak i ono, jak wszystko inne w książce, przeradza się w tragifarsę.

Jak nietrudno się domyślić - Masłowska, pisząc o Reginie, Nastce, Bogumile, plutonowym Krętku i innych postaciach dramatu, diagnozuje  społeczeństwo A.D 2021. Z powodu takiego a nie innego osadzenia akcji sztuki odpadają ulubione tematy żartów pisarki, czyli globalizacja i konsumpcjonizm, chociaż w pewnych miejscach, jako antycypacje, pobrzmiewają dobrze znane nam nuty. Tym razem szpile musiały zatem powędrować gdzie indziej - najbardziej obrywa się patriarchatowi. Znajdziemy w Bowiem w Warszawie niemogącą się spełnić miłość homoseksualną (z powodu patriarchatu), próby emancypacji (od patriarchatu), lęk przed innością, sprzeciw wobec tradycyjnych, opresyjnych modeli rodzinnych (patriarchalnych) i zgrabną szyderę z zabobonnego katolicyzmu. Tu akurat pojawia się Prześliczna Panienka. Wszystko to celne, aczkolwiek przewidywalne. Autorka dzieli się z nami jednak jeszcze jedną gorzką refleksją - dotyczącą niemożliwości znalezienia wspólnego mianownika z innymi ludźmi. U Masłowskiej wszyscy mówią, mało kto jednak słucha, a jeśli już słucha - słyszy tylko to, co chciałby usłyszeć. W Bowiem w Warszawie Mister D. nieśmiało podejmuje również temat zaburzeń psychicznych i, zdaje się, odgryza się tym, którzy wieszali na niej psy po niesławnej kampanii Medicine. Swoją drogą, wszyscy ci, którzy zarzucali Masłowskiej, że koszulkami chce leczyć depresję, najwidoczniej nigdy jej nie czytali, albo robili to bez zrozumienia.

Co zatem jest najlepsze w Bowiem w Warszawie? Nie historia, a sama Masłowska jako instytucja językowa. Co niektórych może mierzić, na szczęście nie mnie. Nawet gdy przez tempo akcji i mnogość postaci czytelnik zastanawia się, co właściwie dzieje się na załączonym obrazku i w którym kierunku zmierza opowieść (albo czy w ogóle gdziekolwiek zmierza?), sytuację ratuje wrażliwość lingwistyczna pisarki, wyczulenie na wszelkiego rodzaju zgrzyty w rzeczywistości (w tym w formach komunikacji) oraz ucho do mowy potocznej, regionalizmów, makaronizmów i wszystkich innych -izmów. A także ten niepodrabialny humor, który, jak tłumaczyła Masłowska w którymś wywiadzie, znajduje mimowolnie i bez którego najzwyczajniej nie chce jej się pisać. Rzecz jasna nie zawsze jest tak dobrze, bo zdarzają się w dziele też momenty żenujące, rymowanki, które bawią chyba tylko wtedy, gdy jest się ich autorem. Ale kto jest bez winy, niech pierwszy rzuci kamieniem.

Autorka, choć nie lubi, gdy mówi się, że pisze teksty humorystyczne, osiąga szczyty tragikomizmu, opisując objawienia, w trakcie których Prześliczna Panienka przepowiada Nastce "męża z wódki narodzonego", który wódkę będzie pił "chałupę z wódki zbudowaną" i różne podobne. Ogółem Nastka, rezerwuar groteski, nieprzepracowanych traum narodowych i osobistych, zmęczona życiem sprzątaczka, wyglądająca jednocześnie na lat czterdzieści i dwa razy tyle, to postać, która skrada każdą scenę. Dobrze wypada też Bogumiła władająca biegle językiem "polgielskim", zachwalająca przywieziony z Anglii elektroniczny kalkulator, który liczy, co chce, nie tylko dodaje, ale też mnoży i dzieli. Warto zwrócić uwagę na doniosłą rolę, jaką w świecie wykreowanym odgrywają rekwizyty, którym bohaterowie przypisują znaczenie symboliczne (a wręcz magiczne?). Oprócz wspomnianego już kalkulatora znajdziemy w sztuce targany na plecach z Otwocka do Warszawy nachtkastlik, stanowiący powiem luksusu angielski carpet oraz zagraniczne papierosy Player's; w zdobiących książkę ilustracjach Mariusza Wilczyńskiego (ich brzydota miejscami aż fascynuje) przewijają się nieustannie znaczące dla fabuły pieczarki i gęsi. Albo ich części.

O sztuce Masłowskiej, która miała poruszać temat wizyty Bowiego w Warszawie, Polityka pisała już 2011 roku. Książka, którą otrzymaliśmy dekadę później, jest kolejnym dowodem na to, że Masłowska to jedno z najciekawszych zjawisk językowych w polskiej literaturze XXI wieku. Jednocześnie Bowie w Warszawie to przykład nowoczesnego pisarstwa, które żyje raczej momentami. Momenty jednak w tym przypadku są na tyle atrakcyjne, że to one zapadają w pamięć, a nie wrażenie nie do końca wykorzystanego potencjału całości. Można nawet wybaczyć ten clickbait w tytule. Ja taką Masłowską kupuję. Chociaż oczywiście przysługiwał mi egzemplarz recenzencki. W wersji elektronicznej, z oryginalnym watermarkiem, jak z UK.

Jacek Adamiec

  • Dorota Masłowska, Bowie w Warszawie
  • Wydawnictwo Literackie

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022