Międzygwiezdna Polska

Wyreżyserowane przez Wojciecha Wińskiego "Plemię" na podstawie scenariusza Ewy Kaczmarek to bardzo dobrze zrealizowane, interesujące i pełne świetnych pomysłów przedstawienie, które można śmiało porównywać ze spektaklami realizowanymi na scenach poznańskich teatrów dramatycznych. Gdyby jeszcze wzbogacone zostało odrobiną różnorodności - zmiennym tempem, wyraźniej akcentowanymi nastrojami, tonem wypowiedzi czy emocjami postaci - ta druga (po Cabarecie Teatru Muzycznego) poznańska premiera rozpoczętego we wrześniu sezonu miałaby szansę konkurować z innymi, czekającymi nas jeszcze produkcjami.

Mężczyzna w srebrym dresie z ocharniaczem na czole. Ma duże oczy, świeci zielone światło. - grafika artykułu
fot. Andrzej Majos

Chociaż emploi aktorów (i aktorki) istniejącego od 25 lat Teatru Usta Usta warunkowane jest ich wrodzonym, niewymuszonym humorem, poznański zespół nie unika podejmowania najtrudniejszych tematów. Pośród spektakli zrealizowanych przez tę nieprzerwanie profesjonalizującą się grupę nie brakuje tytułów proponujących trafne - często wzbogacane także dowcipem - diagnozy odnoszące się do problemów współczesności. Czasem były one prezentowane w kostiumie uniwersalnej metafory ("Ambasada"), pod płaszczykiem adaptacji klasycznej literatury ("Geometria") albo miały charakter teatralnego dokumentu opisującego nieznane, jednostkowe historie z przeszłości ("Tymczasem pa, Kochany Skarbunieczku"). Zdarza się także, że Teatr Usta Usta Republika mierzy się z doświadczeniem trwającej wojny w Ukrainie ("Ćwiczenia z dyplomacji") oraz - tak zwaną - "wielką historią". Jednak nawet w takich spektaklach - jak wtedy, kiedy podjął zwycięską próbę opowieści o wygranym powstaniu wielkopolskim w setną rocznicę jego wybuchu ("Zryw") - narracja o przeszłości zostaje wpisana w aktualny kontekst, a minione wydarzenia odkrywają swoje nieznane odcienie. Przedstawienia tego teatru opierają się zwykle na błyskotliwych pomysłach, wykorzystują grę skojarzeń i biegną wartkim tempem. Choć pozostawiają trochę przestrzeni dla refleksji, często prowokują śmiech publiczności.

Podobnie opisać można także ich najnowszą produkcję. Zrealizowane z okazji tysiąclecia koronacji Bolesława Chrobrego i Mieszka II "Plemię" jest nieszablonową odpowiedzią na rocznicowe wzmożenie. To spektakl, w którym przeszłość i przyszłość się przeplatają, tworząc opowieść o współczesnej - wiecznej - Polsce. Jej bohaterami są nie tylko mieszkańcy tego kraju, ale także fantazmaty kształtujące naszą narodową tożsamość. Świetny koncept organizujący całość prezentacji, fantastyczna konwencja i celna ironia to mocne strony przedstawienia Teatru Usta Usta. Smaku przydaje mu dowcip, kontrapunktowany szczyptą goryczy. Podczas premierowych pokazów zabrakło tylko ostatniego retuszu, zdolnego urozmaicić tempo prezentacji i styl wypowiedzi aktorów, zbyt często popadających w patos.

Publiczność "Plemienia" zabierana jest w podróż w czasie i przestrzeni. Nie spodziewajcie się jednak szablonowej wędrówki w przeszłość, która zaprowadzi nas na Ostrów Tumski, do Gniezna czy Lednicy. Po wejściu do niewielkiej sali w oficynie kamienicy przy Gwarnej 11 widzowie dowiadują się, że jest 3025 rok. Na pokładzie statku kosmicznego ORP Szczerbiec, kierowanego przez załogę z determinacją wypełniającą swoją misję, zmierzać będziemy w kierunku Syriusza. Mechaniczny głos automatycznej asystentki lotu informuje przed startem, że głównym celem rozpoczynającej się właśnie misji jest "ciągłość", a pobocznym - "nadzieja". Natychmiast dodaje także parametr określający poziom nostalgii - "krytyczna". ORP Szczerbiec wyrusza do odległej galaktyki, by zaszczepić tam biologiczny i kulturowy gen polskości. Rolę "ziarna", którego czystość potwierdzona została testem na umiejętność bezbłędnego wymówienia słów naszpikowanych szeleszczącymi głoskami, przyjmują widzowie spektaklu. Pomysł na opowiedzenie o historii przez projekcję jej powtórzenia w przyszłości, choć przypomina paleoastronautyczne teorie Ericha von Dänikena [pseudonaukowe koncepcje głoszące, że inteligentne istoty pozaziemskie odwiedziły Ziemię w starożytności i wywarły wpływ na rozwój ludzkiej kultury i technologii - przyp. red.], jest bardzo obiecujący. Perspektywa 3025 roku otwiera szerokie pole do dyskusji na temat polskich cech: daje szansę na określenie kluczowych wyznaczników narodowej tożsamości, pozwala wykazać wybiórczy charakter zbiorowej i indywidualnej pamięci oraz sugeruje możliwe przesunięcia i przeinaczenia, którym ulegamy pod wpływem utartych, powtarzanych narracji.

Misja ma charakter kolonizacyjny. Być może dlatego w retoryce dowódcy i członków załogi pobrzmiewają echa postulatów Polskiej Ligi Morskiej i Kolonialnej, która w dwudziestoleciu międzywojennym domagała się zamorskich terenów dla Polski. W ładowni, podobnie jak podczas wyprawy statku SS Poznań do Afryki Zachodniej w 1935 roku, znajdują się najważniejsze towary produkowane przez polski przemysł: chleb i sól, cement, eternit i pół tysiąca emaliowanych nocników. Są także "pakiety wspomnień", zawierające zapach trawy i szum morza. Siedmioosobowa załoga odpowiada za transport "polskiego rdzenia" do odległej galaktyki. Powodzenie gwarantować mają tajemnicze rytuały oraz "magiczne polskie zaklęcie". To - przebojowo opisywane przez Marcina Głowińskiego jako nośnik wielu znaczeń, bardzo popularne, choć niecenzuralne - słowo rozpoczynające się na literę "k". Kapitan Szczerbca (Grzegorz Ciemnoczołowski) nadaje nowe imiona każdemu uczestnikowi rozpoczętej misji. W efekcie na pokładzie międzygalaktycznego statku pojawiają się postaci, które tworzyły historię. Teraz zostają zobowiązane, by inicjować ją ponownie: Mieszko II Lambert, Bezprym czy Wojciech, a także kronikarze - Thietmar oraz Gall Anonim. Kapitan sam nazywa się Bolesławem i zostaje koronowany. Rok 1025 i 3025 splatają się w kosmicznym bezczasie.

Smakowita estetyka sceny prostymi środkami łączy fantastyczną wizję przyszłości ze stylistyką retro. Kineskopowy telewizor i ebonitowy aparat telefoniczny, kosmiczne kombinezony, futurystyczne okulary i lasery rozświetlające przestrzeń podczas podróży wydają się przyjaźnie swojskie, a równocześnie trochę nieznane. Niektóre sekwencje robią wspaniałe wrażenie, przypominając kadry wyjęte z jakiegoś rosyjskiego filmu o kosmicznych podróżach z lat 60. Kontrapunktuje je użycie w ciemności laserowych świateł, oświetlających aktorów siatką punktów albo tworzących w przestrzeni ruchome płaszczyzny. Na korzyść spektaklu działa także interesująca, dobrze komentująca konkretne zdarzenia muzyka Michała Kowalonka oraz audiosfera, definiowana m.in. charakterystycznie zniekształconymi głosami z krótkofalówek.

Podróżujący przez kosmiczną przestrzeń doświadczają przygód typowych dla tego typu opowieści, m.in. spotykają przedstawicieli obcej cywilizacji. Doświadczają też niebezpieczeństwa znalezienia się w orbicie przyciągania czarnej dziury. Takie momenty nieco ożywiają spektakl. Nie wytwarzają jednak dramatycznego albo fabularnego napięcia, którego brakuje, kiedy znamiona misji przejmuje definiowanie, a nie szerzenie polskości. Na pokładzie Szczerbca najważniejsza jest wierność wobec idei wyjątkowości narodu. Postaci używają słów sugerujących wielkie natchnienie, ale nadmiar staropolskiej stylizacji - "powinność moja - idei szerzenie" - zaburza komunikację. Mimo świetnych scen z udziałem Ewy Kaczmarek czy Przemysława Zbroszczyka manifestowana w kolejnych monologach polskość rozbija się w pustosłowiu. W tym kontekście wytchnienie daje nie tylko głos sztucznej inteligencji z offu, ale nawet deklamowany fragment jednego z Sonetów krymskich Adama Mickiewicza. Przede wszystkim jednak - znakomite odwołania do polskich tradycji, które świetnie sprawdzają się w fantastycznym kostiumie: odpowiedzią na spodziewany atak obcych może być śmiercionośny Dziad albo - mająca ich tylko odstraszyć - zimna Zośka. Dobrze sprawdza się też odwrócenie stereotypów - w 3025 roku polskość charakteryzuje entuzjazm, umiejętność cieszenia się z sukcesu swojego i cudzego, empatia oraz zgodność bez podziałów.

W nadmiarze słów i uniesień gubi się pierwotny cel misji. Idea polskości coraz bardziej się rozmywa. Polska Inteligencja Sztuczna, w skrócie nazwana PIS, wyjawia, że "misja oparta jest na błędnym założeniu, że ktoś was potrzebuje". W ten sposób zapowiedziana kolonizacja płynnie przechodzi do wizji wszechświata bez Polski. Z perspektywy czasu widzę, że rozmycie prezentowanych zdarzeń w malignie subiektywnych projekcji mogło być celowe. Jednak pozbawiło spektakl siły, którą daje fabuła. Pierwsze sekwencje "Plemienia" pamiętam jako piękną obietnicę. Ale z czasem, w miarę trwania tego przedstawienia, zgubiłem nić łączącą sceny. Kolejne monologi prowokowały wrażenie monotonii, które przełamane zostało dopiero dzięki ostatnim, doskonałym wizualnie obrazom. Jest bardzo dobrze. A podkręcenie jednej, a może dwóch śrubek w maszynowni ORP Szczerbiec wystarczy, żeby kolejna misja podjęta przez Teatr Usta Usta zakończyła się pełnym sukcesem.

Piotr Dobrowolski

  • "Plemię" Teatru Usta Usta Republika
  • reż. Wojciech Wiński
  • Republika Sztuki Tłusta Langusta 
  • recenzja z 12.09

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025