W nurcie, który na własny użytek nazywam "popfilozoficznym", Tomasz Stawiszyński sprawdza się znakomicie. Gdyby szukać popularyzatora filozofii, trudno byłoby wyobrazić sobie lepszego od niego gracza. Ma bowiem Stawiszyński tę niesłychaną - zwłaszcza u filozofów - łatwość wykładania skomplikowanych rzeczy i zjawisk w sposób niesłychanie prosty i przystępny. Za to się w XXI wieku należą wielkie brawa, bo to już jest połowa sukcesu w zalewie informacji, jaki co dzień - dosłownie! - spada nam na głowy.
W swojej Ucieczce od bezradności autor podejmuje ważne dla każdego z nas tematy. Jest i o śmierci, i o żałobie, i o smutku (jak bardzo ucieka się od nich we współczesnym świecie, wie chyba każdy z nas, co z kolei musi uderzać w czasie śmiercionośnej globalnej pandemii). Jest o bezradności wobec (nad)odpowiedzialności, przemocy (także własnej) czy nieznanego oraz - last but not least - wobec bezradności właśnie. Wszystko to wielkie i ważne tematy. Nie tylko tu i teraz, ale ogólnoludzko i na przestrzeni wieków. Tomasz Stawiszyński ma jednak tę fenomenalną umiejętność, że pochyla się właśnie nad naszym tu i teraz, nad naszą współczesnością się zastanawia, jakby chciał spytać gdzieś między wierszami, co też robimy sobie na co dzień. Bo co robimy sobie na co dzień my - ludzie, gdy miast dać sobie czas i przestrzeń na przeżycie prawdziwej żałoby, zajadamy ją lekami i jak najszybszym powrotem do czegoś, co uważamy za normalne, choćby to był kierat w korporacji?
Mogłabym tak wyliczać dalej, bo autor stawia przed nami lustro, w którym wyraźnie odbija się niejeden współczesny problem społeczny, od którego na co dzień nie tyle zdarza nam się, ile intencjonalnie odwracamy głowę, bo któż chciałby patrzeć pod lupą na smutek, nieznane czy różne autodestrukcyjne mechanizmy. Umówmy się: w codziennym pędzie, zalewie tzw. informacji, w pandemii (choć i przed nią nie było lepiej), wolimy patrzeć na świat przez różowe okulary i jak najdłużej nosić się w łaszkach jednorożca, byle tylko nie dorastać. Nasza globalna wioska pełna jest dziś niedorosłych, którzy w nieskończoność chcą się bawić i czuć komfortowo - dziś ten komfort, ubierany w strój poczucia bezpieczeństwa, zaczął nawet hamować intelektualny ferment na niejednej uczelni. Lecz świat tak nie wygląda - zdaje się pisać Tomasz Stawiszyński i znów podsuwa nam zwierciadło.
Autor Ucieczki od bezradności urzekł mnie w swojej książce licznymi odwołaniami do współczesnych filozofów francuskich. Bo to u nas rzadkość, tak bardzo jesteśmy już w Polsce w naukach humanistycznych zamerykanizowani, że dziwnie nam daleko do tego, co europejskie i po francusku sceptyczne. Jakbyśmy przez ostatnie ok. 30 lat nie robili właściwie nic poza niemal bezkrytycznym kopiowaniem anglosaskich trendów i wzorców. Tymczasem warto zobaczyć, co buzuje pod pokrywką europejskiego garnka, warto tego spróbować - książka Tomasza Stawiszyńskiego jest tego najlepszym dowodem.
Niestety rozczarował mnie autor. Tym, jak bezkrytycznie rozjeżdża obecne we współczesności trendy pomocowe związane m.in. z uważnością czy coachingiem. Raz, że są wokół ludzie, którym mindfulness czy coaching autentycznie pomaga w codziennym życiu. Dwa, że to dziś takie modne w Polsce, by się po jakimś kołczu przejechać, choć nie ma się większego pojęcia, na czym tak naprawdę polega jego praca. Tymczasem wszak kto jak kto, lecz filozof tej miary co Tomasz Stawiszyński raczej powinien zdawać sobie sprawę, że w codziennych bezradnościach łatwiej będzie nam, jednostkom, szukać szybkiej indywidualnej ścieżki pomocy, niż liczyć na systemowe rozwiązania, których - wiemy to z historii - nieraz i przez dekady nie sposób się doczekać.
Mimo tego ostatniego zastrzeżenia bardzo polecam Ucieczkę od bezradności. To może być świetna książka nie tylko na domknięcie starego roku, lecz i na wejście w nowy, od którego zapewne chcielibyśmy, by naprawdę był nowy.
Aleksandra Przybylska
- Tomasz Stawiszyński, Ucieczka od bezradności
- Wydawnictwo Znak
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021