Kultura w Poznaniu

Muzyka

opublikowano:

MY NAME IS POZNAŃ. Niewielu rzeczy się boję

- Scena jest pretekstem do spotkania z ludźmi, ale nie ma co ukrywać, że to my, jako zespół, narzucamy zasady tego spotkania. Tymczasem najbardziej zależy mi na tym, by to spotkanie nie było tylko monologiem. Czasami bywa tak, że zespół bawi się świetnie, a publiczność już niekoniecznie - mówi Przybył, który po dłuższej nieobecności już niebawem wyda swój nowy album.

Mężczyzna siedzi na murku przed kawiarnią - na szybie widnieje napis, że kawa na wynos kosztuje 6 złotych. Ma brodę, przeciwsłoneczne okulary i czapkę z daszkiem. Patrzy w lewa stronę. - grafika artykułu
fot. Jacek Mójta

Bard, łobuz i chyba trochę ktoś z innej planety - dobrze Cię widzę?

To prawda, czasem chciałbym zmienić planetę na bardziej przyjazną człowiekowi, jednak mój wewnętrzny pragmatyzm codziennie utwierdza mnie w przekonaniu o karkołomności tego romantycznego marzenia. A z łobuzowaniem od jakichś dziesięciu lat mam już coraz mniej wspólnego. Czas nocnego zwiedzania poznańskich fyrtli to już raczej miłe wspomnienie... Nadal jednak fascynuje mnie pewnego rodzaju "dzikość serca" i to poczucie na pewno będę w sobie pielęgnował.

Od czasu Megafonu minęło już pięć lat. Kiedy kilka miesięcy temu jeden z fanów zapytał o termin nowej płyty, przyznałeś, że "idzie jak krew... z wiadomo czego". Album miał się ukazać w zeszłym roku, tymczasem jesteśmy za półmetkiem kolejnego.

W ostatnich latach bardzo pochłonęła mnie praca nad festiwalem FAMA w Świnoujściu, angażująca umysł i trwająca przez cały rok. To trudne, wielopłaszczyznowe wydarzenie, które wymaga długich miesięcy kreatywnego zaangażowania w jego organizację. Jednak odpowiedź na twoje pytanie jest bardziej złożona. Myślę, że na pewno nigdy nie byłem mistrzem wewnętrznej organizacji i przez to cierpi artystyczny obszar mojej aktywności. Poza tym zespół, liczący siedem osób, składający się ze znakomitych muzyków i wspaniałych gości (z których każdy ma swoją rodzinę i zobowiązania), też nie ułatwia pracy. Szczerze mówiąc, nigdy nie byłem typem dyktatora. Raczej żenowały mnie takie postawy, bo przecież świat nie kończy się na mojej piosence. Niemniej jednak czuję się zobowiązany przeprosić i jednocześnie podziękować za cierpliwość tym, którzy czekają na moją nową artystyczną wypowiedź!

No właśnie, ostatnio obiecałeś, że nie będziesz już "kisić" swoich numerów. Masz taką tendencję? Pytam, bo mam wrażenie, że jesteś jednym z tych twórców, którzy lubią schować piosenkę do szuflady i poczekać, aż się "przegryzie". A może po prostu wynika to z potrzeby ciągłego poprawiania, doskonalenia utworów? Czujesz taki wewnętrzny przymus?

Dziś pewnie odpowiedź musi być twierdząca - i wygląda na to, że dołączyłem do kręgu muzyków, którym wypuszczanie nowego materiału idzie mozolnie (śmiech). Inna sprawa, że w naturalny sposób zawsze wysoko stawiam sobie poprzeczkę i dziesięć razy się zastanowię, zanim uznam, że moja opowieść kogoś zainteresuje - choć zdaję sobie sprawę, że to nie do końca mądre. Kolejnym aspektem tej układanki jest fakt, że dzisiejszy świat - przesycony towarem i jego nadprodukcją - naprawdę potrafi wprowadzić człowieka w kompleksy. Na końcu tej drogi nawet nie wiem, czy nie zderzę się ze ścianą, czy reklama nie pourywa mi zasięgów... Ale zapewniam, że zbiór piosenek, które czekają na wykończenie i publikację, istnieje, a do większości z nich ślady zostały już "wbite".

Pomówmy więc o Twoich koncertach, bo to często coś więcej niż zwykły występ. Wiele osób powie, że to raczej rodzaj doświadczenia - muzycznego, dramatycznego, w którym przybliżasz się do ludzi i przed nimi odsłaniasz. Na czym najbardziej Ci zależy, kiedy widzisz publiczność pod sceną?

Scena jest pretekstem do spotkania z ludźmi, ale nie ma co ukrywać, że to my, jako zespół, narzucamy zasady tego spotkania. Tymczasem najbardziej zależy mi na tym, by to spotkanie nie było tylko monologiem. Czasami bywa tak, że zespół bawi się świetnie, a publiczność już niekoniecznie. Ważne, by nie zagubić proporcji w tej krótkiej, acz intensywnej relacji, jaką budujemy z publiką podczas koncertu.

Kiedy stoisz na scenie, stajesz się widoczny dla ludzi. Czy można powiedzieć, że dzięki temu w pewnym sensie sam również widzisz siebie lepiej?

Oczywiście, koncertowanie z tak osobistymi piosenkami jest formą emocjonalnego ekshibicjonizmu. Decydując się na tego typu aktywność artystyczną, prędzej czy później trzeba się z tym pogodzić. Nie chciałbym jednak udawać, że od pięciu lat jestem w trasie - bo nie jestem. Teraz nasze koncerty gramy okazjonalnie. Chciałbym to zmienić, jednak to wymaga publikacji nowego materiału i tu koło się zamyka... Tym bardziej zależy mi na intensywności występów oraz ich formule nie do podrobienia. Przez wiele lat miałem problem z pokonaniem stresu, z jakim wiąże się dobry występ na scenie. Próbowałem to przezwyciężać używkami. Teraz jestem pewny, że jak tylko zdzwonię przyjaciół z zespołu, możemy wyjść na scenę i uzbroić się w najlepsze emocje - jak wtedy, gdy wygrywaliśmy festiwal w Jarocinie czy kiedy występowaliśmy na Małej Scenie przed Pol'and'Rockową publicznością.

Czasem występujesz na dużych scenach przed gęstym tłumem, czasem w zupełnie kameralnych okolicznościach. Podobnie jest ze składem - raz widzimy Przybyła z bandem, innym razem niemal solowo. Które z tych konfiguracji najbardziej lubisz?

Każda z nich niesie trochę inne doświadczenie i prowokuje inny rodzaj przygotowań mentalnych do koncertu. Występując z załogą, biorę na siebie rolę lidera dyrygującego emocjami całej orkiestry. Najczęściej orkiestra te emocje zwraca i efektem tego jest intensywne i emocjonalne granie. Z kolei podczas kameralnych występów z gitarą muszę bardziej polegać na własnej artykulacji i wykorzystać swój indywidualny "sound", by muzycznie uzasadnić to, co chcę opowiedzieć w ramach danej piosenki.

Nie jest tajemnicą, że jesteś ogromnym przyjacielem zwierząt. W zeszłym roku występowałeś charytatywnie, współpracując z Fundacją Podaj Łapę Karma Wraca. Tymczasem w domu i studiu zawsze towarzyszy Ci trzech uroczych dżentelmenów... Ile może człowiekowi dać relacja z psem z Twojej perspektywy?

Razem z żoną stworzyliśmy dom, którego psy są naturalną częścią. One wypełniają naszą codzienność - uczą pokory, cierpliwości, spojrzenia na gwałtownie przemijającą rzeczywistość z nieco innej perspektywy. Niemal wszystkie nasze psy miały rodowód schroniskowy. Z jakichś bliżej mi nieznanych powodów świat je odrzucił lub po prostu skrzywdził. Nasz ostatni towarzysz to Jacuś, który większość swego życia spędził na krótkim łańcuchu. Jego życie - narażone na skrajne warunki pogodowe, ograniczone do rozpadającej się drewnianej budy - było efektem bezgranicznej ludzkiej głupoty, braku elementarnej wrażliwości i wyobraźni. Na początku tego roku, gdy noce były coraz zimniejsze, udało nam się Jacusia przechwycić, przywieźć do Poznania i stworzyć dla niego dom. Okazał się niezwykle czułą i ufną istotą, a jego potrzeba bycia z człowiekiem jest wprost nie do opisania.

W kontekście Twojej twórczości często wspomina się o chęci łamania utartych konwenansów. W życiu prywatnym też starasz się chodzić pod prąd? Jak zmieniło się ono przez te ostatnie pół dekady? I jak zamierzasz pokierować nim w jego drugiej połowie?

Z reguły nie jestem fanem postawy czysto przekornej, która nie jest podszyta przekonującą argumentacją - chodzenie pod prąd tylko po to, by się podtapiać i dławić wodą, niezbyt mnie interesuje. Lubię pracować z ludźmi mądrymi, których warto wysłuchać i których zdanie warto poznać. Moim zdaniem bezkompromisowość jest ważna, ale i bywa zgubna, a czasem nawet mało twórcza. Na co dzień spotkasz mnie na Jeżycach - w sklepie Longplay Vinyl Shop & Cafe, gdzie wraz z gospodarzem Piotrkiem Walczukiem pracujemy z płytami winylowymi. To miejsce z duszą, niezwykle inspirujące, i daje mi możliwość ciągłego kontaktu z muzyką. Generalnie nie mogę narzekać, bo robię to, co kocham, mam wspaniałą rodzinę, więc niewielu rzeczy się boję. A co poza tym? Chciałbym tworzyć autorską muzykę - taką, z którą sztuczna inteligencja będzie miała problem! (śmiech)

Rozmawiał Sebastian Gabryel

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024