Wydawałoby się, że folk metal to konwencja, która już dawno zastała się w swoich sztywnych ramach, ale Łysa Góra - zespół, który ma na koncie łącznie już cztery albumy - nie daje się złapać w tę pułapkę. Wręcz przeciwnie - na "W ogniu świat" słyszymy, jak kapela ożywia tę formułę. Jakimi środkami? Tych jest wiele. Głęboki, ciężki bas Pawła Piotrowicza, perkusja Krystiana Jędrzejczyka, która operuje na granicy groove'u i intensywnego blast-beatu, gitary Piotra Kocimskiego i Pawła Piotrowicza, atakujące nie tylko przy pomocy ciężkich riffów, ale i skomplikowanych, niemal progresywnych struktur - to wszystko fundament, na którym zespół buduje swoje wielobarwne brzmienie.
Jednak choć Łysa Góra potrafi przyspieszyć tętno i wprowadzić słuchacza w trans za pomocą szybko zmieniających się temp, to równocześnie nęci nas umiejętnie wprowadzanymi, akustycznymi interludiami, jakby wyjętymi prosto z wschodnioeuropejskich ballad. Jak pokazały już wcześniejsze płyty, z "Siadaj, nie gadaj" (2017) na czele, standardowe instrumentarium rockowe i metalowe w przypadku tej formacji nie obowiązuje. Rozbudowane ono zostaje o takie cuda jak bağlama, szuflabas, djembe, didgeridoo i wiele innych. Ale to, co najbardziej wyróżnia "W ogniu świat", to rola wokali - zwłaszcza dwóch głosów kobiecych.
Dorota Filipczak-Brzychcy operuje klasycznym, wyrafinowanym śpiewem, który przywodzi na myśl technikę operową, podczas gdy wiolonczelistka Klaudia Fedyryszyn i skrzypaczka Karolina Sienkiewicz wprowadzają do tej dynamiki białe głosy, które nadają brzmieniu pewnej surowości i prymitywnej siły. Kiedy wchodzi pierwsza z nich, jakby nieśmiało, w utworze "Wdowa", to już od pierwszych jej słów wyczuwamy, że będzie to podróż przez mrok, melancholię, ale i nadzieję. W "Winie porzeczkowym" ich głosy roztaczają razem magiczny klimat, wprowadzający w świat zapomnianych rytuałów, z kolei w "Wiedźmie Bimbrownicy" wprowadzają element zabawy i witalności, jakbyśmy znaleźli się na wschodnim weselu.
Bo każdy utwór zawarty na nowej płycie Łysej Góry ma swoją historię - od transowej, niemal rytualnej "Kupalinki", przez mroczny, prawie gotycki "Oj Dolo", po bardziej wesołą, ale wciąż pełną tajemniczej energii, wspomnianą już "Wiedźmę Bimbrownicę". Jak powiedzieli w jednym z wywiadów muzycy Łysej Góry: "Nie interesuje nas odgrywanie utworów folkowych w wersji jeden do jednego. Zawsze będziemy dążyli do stylizacji, unikając dosłowności. Czasem żartobliwie z dystansem do siebie określamy się mianem wieś-metalu, czy po prostu heavy folkiem". Warto na nią zawitać, zwłaszcza w ramach nowej płyty, która bez cienia wątpliwości jest jak dotąd najlepszym dokonaniem w całej dyskografii Łysej Góry.
Sebastian Gabryel
- Łysa Góra
- 8.03, g. 20
- Klub Pod Minogą
- bilety: 50-60 zł
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025