Już dawno nie czytałem tak demaskatorskiego tekstu! Skąd przyszedł Ci do głowy pomysł napisania biografii telewizyjnego guru od opery; znam Cię od lat jako krytyka filmowego.
Dwa lata temu ukazała się inna biografia Bogusława Kaczyńskiego, napisana przez Annę Lisiecką, jego przyjaciółkę, która znała Kaczyńskiego na płaszczyźnie zawodowej i prywatnej. Ta książka została pobłogosławiona przez fundację imienia Bogusława Kaczyńskiego, która odziedziczyła jego majątek i strzeże jego dziedzictwa. Była bardzo hagiograficzna i gdy ją przeczytałem, to się ucieszyłem, że jest właśnie taka, bo pozwoliło mi to napisać moją biografię Bogusława Kaczyńskiego z zupełnie innej perspektywy. Demaskatorska forma mojej książki nie wynika wcale z tego, że koniecznie chciałem obnażać Bogusia. Po prostu wczytałem się uważnie w to, co mówił, co pisał. Sprawdziłem, jak to się miało do rzeczywistości, i zaczęły mi wychodzić różne ciekawe rzeczy, związane nie tylko z jego operetkową sztucznością, grą pozorów, wręcz nadęciem operowym. Zobaczyłem też wiele konkretnych strategii, działań, manipulacji, które pozwalały Kaczyńskiemu coś załatwić na drodze jego kariery, nie tylko telewizyjnej. Starałem się pisać prawdę, by powstała prawdziwa biografia, a nie kolejny pomnik ku czci.
Czytałem Twoją książkę z dużą radością, ponieważ pracując przez 20 lat w TVP Poznań, miałem kontakt i z samym Bogusławem Kaczyńskim, ale przede wszystkim z jego programami i hagiograficzna biografia trochę mi doskwierała, a już okładka Twojej książki dawała nadzieję na poznanie drugiej twarzy Bogusława Kaczyńskiego. Jak reagowali jego znajomi, gdy się zwróciłeś z prośbą o rozmowę?
Bywało różnie. Byli tacy, którzy mi odmówili, bo już się wypowiedzieli dla Anny Lisieckiej, albo tłumaczyli, że o zmarłych nie mówi się źle, i nie będą kalać niczyjej pamięci - taka typowa polska obłuda. Byli też inni, którym Kaczyński zalazł za skórę, i oni nie mieli problemów, by przedstawić swoje żale, często zresztą słuszne. Była też grupa jego znajomych i współpracowników, którzy wspominali życzliwie Kaczyńskiego i tylko czasami coś się im wymsknęło, albo jednak chcieli powiedzieć o sprawach, które im leżały na wątrobie. Generalnie nie miałem problemu z przebijaniem się do rozmówców. Z Kaczyńskim też jest tak, że pozostawił po sobie wiele świadectw mówionych, pisanych, nagranych, na temat opery, ale nie tylko. Większość jego książek jest o nim samym, wystarczyło tylko dobrze je zbadać lub czytać między wierszami. Wydawało mi się, że to, że był gejem, może stanowić jakiś problem, ale okazało się, że nie. Część rozmówców opowiadała off the record, inni zupełnie normalnie. To kwestia czasu, zmiany obyczajowej, jaka zaszła w Polsce w odniesieniu do tabu homoseksualności. W biografii Anny Lisieckiej jest rozdział zatytułowany, co mnie bardzo śmieszy, "Nie dla pań", napisany ezopowym językiem. Autorka coś tam sugeruje, ale nie mówi wprost, by te starsze panie, które uwielbiały Bogusława Kaczyńskiego, się nie przeraziły. To dla mnie jest czyste wcielenie polskiej hipokryzji. Ja oczywiście nie miałem zamiaru pomijać wątku gejowskiego.
No dobra, a co z całą tą wiedzą Kaczyńskiego? Znał się na tych operach czy tak tylko bajdurzył? Jak Ty to widzisz, bo z Twojej książki nie wynika jednoznaczny obraz...
Myślę, że się znał, tylko zatrzymał się na pewnym etapie. Jednak zdecydowanie bliższa mu była opera dziewiętnastowieczna i cały związany z nią blichtr. Mógł o tym rozprawiać długo i kwieciście. A pamiętajmy, że szczyt działalności Kaczyńskiego przypada na czasy, gdy nie istniał jeszcze internet, albo dopiero raczkował, więc dostęp do informacji nie był taki prosty, jak jest dzisiaj. Trzeba było żmudnie szukać w źródłach pisanych, nie do wszystkich mieliśmy dostęp za żelazną kurtyną. To, co Kaczyński mówił i pisał, nie zawsze było możliwe do zweryfikowania. Był też w tej uprzywilejowanej sytuacji, że jeździł za granicę. Pojechał gdzieś na Zachód, obejrzał jakiś spektakl i mógł potem w telewizji opowiadać o nim przez całe lata.
Tak jak legendarna opowieść Kaczyńskiego o spotkaniu z Marią Callas?
Cała mistyfikacja, jaką stworzył wokół spotkania z Callas, była możliwa tylko w tamtych czasach. Dzisiaj dałoby się ją zweryfikować w pięć minut, bo przecież albo masz selfie z gwiazdą, albo nie masz. Kaczyński natomiast miał wrodzony spryt i wyczucie, co można wykorzystać dla swoich celów i potrzeb.
Z Twojej książki wyłania się Kaczyński jako poputczik, jak to w latach PRL-u mówiono o karierowiczach? Po drodze mu było ze wszystkimi władzami...
Zaczynał z PZPR-em, a skończył na chwaleniu PiS-u. Umiał się ustawić, wykorzystać koniunktury polityczne, towarzyskie, medialne. A wtedy, w latach 70. i 80., był głód pięknej fantazji, w tej szarej rzeczywistości PRL-u. Kaczyński miał w sobie amerykański sznyt, przebojowość, pomysł na siebie. Tworzył poczucie, że wszystko robi sam, przebije każdy mur, ale prawda jest taka, że było mnóstwo ludzi, którzy pracowali na jego sukces. I to wszystko spowodowało, że jego kariera trwała jednak kilka dekad. Był w biednej Polsce jedynym takim Bogusławem. Kreował się na kogoś, kto przywozi wielki świat ludziom z miasteczek i wsi. I miliony widzów go za to pokochały.
Rozmawiał Przemysław Toboła
- Bartosz Żurawiecki, Primadonna. Biografia Bogusława Kaczyńskiego
- wyd. Agora
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024