"Z racji ujawnienia licznych faktów złej gospodarki Starostwa Kraj. i jemu podległych instytucjach, warto przypomnieć sprawę podobną do poruszonej przez nas przed kilku dniami kwestji «Szopki krakowskiej», a właściwie «5-tysięcznej szopki p. Gumowskiego», głośną ongiś sprawę kilimu p. Roguskiego, zakupionego przez Muzeum Wielkopolskie za sześć tysięcy złotych"* - pisał anonimowy dziennikarz "Nowego Kuriera" w artykule Trwonienie grosza publicznego (nr 236/1930). Autor tekstu odwołał się do sprawy z niedalekiej wówczas przeszłości, kiedy to artysta malarz, Władysław Lam, w jednej z lokalnych gazet poznańskich - 7 grudnia 1929 roku - miał nagłośnić sprawę zakupu wspomnianego wyżej kilimu "za niezwykle wygórowaną kwotę sześciu tysięcy złotych, podczas kiedy został on wykonany przez uczennice Szkoły Zdobniczej, a więc bez kosztów robocizny, patentu przemysłowego, podatków i t. p.".
Kwestia korzystania z pracy uczennic, które cieszyć się miały, co najwyżej, faktem zdobycia cennego doświadczenia i uznania, bo na pewno nie odpowiednim wynagrodzeniem, jest już sama w sobie mało smaczna. A do tego dochodzą jeszcze inne powody, by wobec przedstawionej sytuacji przyjąć postawę pełną podejrzliwości. Dla zaakcentowania, jak bardzo sprawa zakupu była kontrowersyjna, przypomniano, że wiele znanych wytwórni najpiękniejszych kilimów, chociażby Tarkos, miało swoje najlepsze wyroby wyceniać na 500 zł, a więc dwunastokrotnie mniej niż zapłacono za kilim projektu Roguskiego.
Na tym jednak nie koniec. Lam miał zwrócić też uwagę, że "z pośród wszystkich eksponatów zdobniczych całej P.W.K., zakupiło Muzeum Wlkp. tylko ten jeden kilim, którego projektodawcą jest właśnie członek komisji muzealnej, p. Roguski". Można rzecz, że sprzedaż wydawała się grubymi nićmi szyta i nawet człowiek naiwny, skory do ufności wobec rzeczy, której wzbudzać jej w żadnej mierze nie powinny, w obliczu tego rodzaju praktyk nie powinien uwierzyć w takie zrządzenie losu. Ostatecznie sprawa przybrała dramatyczny obrót. Doszło do sytuacji, która nie przystoi kulturalnym dżentelmenom. Można rzecz, że panowie wzięli się za fraki, a raczej Roguski wziął za frak Lama. Nie mógł znieść insynuacji drugiego artysty i sprawę postanowił rozwiązać brutalnie, napadając na niego w jednej z poznańskich kawiarni.
Starosta krajowy, Ludwik Begale, w obliczu wypadków zdecydował się poprosić muzeum o wyjaśnienie sprawy niefortunnego zakupu. Jak pisano wówczas w gazecie, "zadowolił się gołosłownem wyjaśnieniem p. Gumowskiego, że artykuł p. Lama nie odpowiada w żadnym punkcie prawdzie". Begale faktycznie przyjął to zapewnienie i na jego podstawie wystosował oświadczenie, które zakończyć miało tę nieprzyjemną sytuację. Odwołał publicznie jednak jego treść po tym, jak zdeterminowany Lam przedstawił mu niezbite dowody na to, że do jakichś nieprawidłowości w rozporządzaniu pieniędzmi publicznymi w tym wypadku rzeczywiście doszło.
Czy wpłynęło to na przyznanie się do winy osób, które w tej transakcji uczestniczyły lub też broniły własną piersią Roguskiego i muzeum? Nie. Nikt nie drążył sprawy dalej i nie dążył do tego, by pobrane z kasy Starostwa Krajowego pieniądze w wysokości 6 000 zł zwrócić.
Dziennikarz podkreśla przy tym, że "dziwnem było stanowisko Dyrekcji Szkoły Zdobniczej, a także i Kuratorjum Okr. Szk. Pozn., które wszczęło, ale też i zaraz umorzyło dochodzenie dyscyplinarne przeciwko p. Roguskiemu, pozwalając tem samym na wyciąganie wniosku, iż w pewnych wypadkach uprzywilejowanemu urzędnikowi państwowemu - wolno u nas bezkarnie wszczynać publiczne karczemne burdy, nie wolno natomiast pisać prawdy o fakcie nadużywania powierzonego, odpowiedzialnego stanowiska i w związku z tem trwonienia grosza publicznego".
Niewesołe to podsumowanie. Nerwów spokojnych i uczciwych obywateli wcale nie ukoiło.
Justyna Żarczyńska
* We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię.
Książka Justyny Żarczyńskiej Felietony z nie pierwszej strony. Rewelacje kulturalne w poznańskiej prasie dwudziestolecia do kupienia tutaj
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024