W poznańskiej prasie nawet w kontekście wydarzeń o charakterze kulturalnym i rozrywkowym zwracano niemałą uwagę na promocję rodzimych produkcji. Tak było chociażby z kinematografią, którą śledzono ochoczo i równie chętnie komentowano, podkreślając, że Polska nie ma się w tej dziedzinie czego wstydzić, bowiem mknie przed siebie, oferując coraz więcej i coraz lepszej jakości. Oczywiście miarą sukcesu były również wielkie, polskie osobowości, które w tym procesie uczestniczyły, przydając każdej realizacji nieco swojego gwiazdorskiego blasku. Nie oznacza to jednak, że poznaniakom obce były emocje towarzyszące oczekiwaniu na produkcje zagraniczne, przede wszystkim amerykańskie. I o nich często pisano, recenzowano je i reklamowano jako widowiska godne wypełnionych sal.
Jednym z hitów był film Rio-Rita, określany mianem "operetki filmowej". Operetka jako taka kojarzy się oczywiście przede wszystkim z teatrem. Ten sceniczny utwór muzyczny, siostra opery, rywalizować w końcu zaczął z X Muzą, która co rusz zaskakiwała widzów, oferując więcej doznań wizualnych i dźwiękowych. Ten właśnie fakt niezdrowej rywalizacji przy okazji niebywałego sukcesu, jakim okazał się obraz Rio-Rita, wypłynął na łamach "Nowego Kuriera" (nr 221/1930). Tadeusz Zygfryd Kassern, autor artykułu zatytułowanego Operetka filmowo-dźwiękowa czy teatralna?, zaczął z przytupem i fantazją: "Wprzód trochę z kroniki skandali mitologicznych. Apollo miał harem. A jakże. I jeszcze jaki. 9 pięknych niewiast. A na imię im było: Klio, Kaliope, Melpomene, Thalia, Urania, Terpsichora, Erato, Euterpe i Polyhymnia. A było to przed kilkoma tysiącami lat. Aż tu nagle - po kilku tysiącach lat - niespodzianka. Przyrost rodziny haremowej. Urodziło się małe Muziątko. A co najgorsze, matkę trudno określić, bo to trochę i z Melpomeny, troszeczkę z Terpsychory, zdziebeczko z Polyhymni, jednem słowem skandal. A że pojęcia »nieślubny«, »niewiadomej matki« w sferach apollińskich nie istnieją, więc nazwano je poprostu »Dziesiątą Muzą«"*.
I niech będzie jasne: nikt nie sugeruje, że operetka teatralna miałaby odejść do lamusa. Wręcz przeciwnie! Zastanawiano się jednak, co począć w tej sytuacji, gdy nowoczesność wkrada się na salony, młoda i pełna wdzięku, istotny powiew świeżości, a tradycja pozostaje tradycją: "ma już srebrne niteczki we włosach", a ponadto "jest już czasami nudna, jednostajna, mówi ciągle te same rzeczy", jawi się, co prawda, jako godna dama, jednak nie tak pociągająca i z konieczności konkurująca z młódką. Oczywiste, że nie byłoby nowoczesności bez tradycji, tak jak nie byłoby operetki filmowej bez operetki teatralnej, ale nieuchronnie ta druga borykać się zaczęła ze spadkiem poświęcanej jej uwagi tłumu, który swoje oczy zaczął kierować w tę drugą stronę. Dobra dla leciwych koneserów, ale już nie dla głodnych postępu ludzi współczesnych!
Kassern poważnieje w końcu po tych barwnych opisach, wypełnionych po brzegi porównaniami, bo przecież "tu nie chodzi o drobiazg, tu chodzi o orjentację konieczną celem zapobieżenia poważnemu kryzysowi teatralnemu - który zresztą kroi się od dawna w całym świecie". Przytomnie twierdzi autor przytaczanego tekstu, że nie chodzi tylko o pieniądze, a właściwie ich brak. Chodzi o coś znacznie więcej, co na jaw wychodzi, kiedy tylko podejmie się próbę skonfrontowania tego, co oferuje publiczności operetka filmowa, z tym, co proponuje operetka teatralna: "W pierwszej nieograniczona zmienność scenerji, niestosunkowo większe bogactwo środków akcji (artyści, wystawa), w drugiej znaczne ograniczenie, jednostajność względnie mała różnolitość środków. Operetka filmowa ma wprawdzie obecnie błędy, i to bardzo poważne, ale są to techniczne braki, które w najbliższym czasie usunie się. Operetka ta ma przed sobą przyszłość. Operetka teatralna, stojąca na punkcie, z którego się dalej rozwinąć nie może, rozwojowi temu niczego przeciwstawić nie może, jest za droga, za ekskluzywna, za mało demokratyczna, a co najważniejsze - za mało żywotna, jest objawem przeszłości, a nie przyszłości w formie, w jakiej się dziś znajduje".
Wszystkie te przemyślenia sprowokowały tłumy zasiadające na widowni kina Apollo, by obejrzeć ten niepodważalny hit - Rio-Ritę. Inaczej tych 4,5 tysiąca widzów, którzy w jeden dzień ruszyli zobaczyć to filmowe widowisko - określić nie można. Serca poznaniaków podbił przebój! A jak można było zaradzić kryzysowi teatralnemu? Odpowiedzi trudno udzielić - jak to w przypadku każdego innego kryzysu. Jedno jest pewne - wszystko co nowe, nowym wreszcie być przestaje, a impas i recesja mają to do siebie, że nie oszczędzają nikogo.
Justyna Żarczyńska
* We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię.
- Książka Justyny Żarczyńskiej Felietony z nie pierwszej strony. Rewelacje kulturalne w poznańskiej prasie dwudziestolecia do kupienia tutaj
@ Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022