Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

ZAPISKI Z LAMUSA. Gwiżdżąc na wszystko

Są ludzie w świecie kultury i sztuki, którzy przechodzą do historii, stając się bohaterami licznych opowieści - tych prawdziwych i tych na poły wymyślonych. Wzbudzają emocje, to pewne. I mimo upływu lat poruszają serca wielbicieli i wielbicielek. O niektórych talentach się jednak zapomina. Cieszą się sławą tylko chwilę, a ich nazwisko nie zostaje zapisane na kartach historii w widocznym miejscu. Czasami wynika to z faktu, że zajmują się profesją, która jest zwyczajnie niszowa. Takie na przykład gwizdanie na wszystko.

. - grafika artykułu
Małe studio w Radiu Poznańskim, 1927-1939, fot. ze zb. Narodowego Archiwum Cyfrowego

"Artysta-malarz Z. Szpinger przedstawił mi pewnego pana ze słowami: - Również artysta"* - tak zaczyna się wywiad przeprowadzony przez "Iksa." z kolejną interesującą, poznańską osobistością, która przyniosła nie tylko stolicy Wielkopolski, ale Polsce w ogóle, sukces ogólnoświatowy (Człowiek, który gwiżdże..., "Nowy Kurier", nr 189/1932). Zdaje się, że podkreślenie tego faktu nie jest przypadkowe To zagranie na wszelki wypadek, gdyby ktoś ośmielił się wątpić, czytając artykuł dalej. Dalsza część rozmowy brzmi bowiem arcyciekawie:

"- Czy pan jest plastykiem? - zapytałem.

- Nie. Muzykiem.

- Na jakim instrumencie?

- Na żadnym.

- ??

- Gwiżdżę.

- Co?

- Gwiżdżę."

Zdziwiona mina dziennikarza zmotywowała Szpingera do wyjaśnienia, z kim ma do czynienia i że nikt nie robi sobie z niego żartów, mianem artysty, z którym ma odbyć rozmowę, określając "najlepszego gwizdka świata". Juliusz Kręglewski, bo o niego tu chodzi, znany w świecie jako Jules Lesci, kilkakrotnie występując na scenach poza granicami naszego kraju, zdobył niezwykły tytuł "bezkonkurencyjnego mistrza na polu artystycznego gwizdania, otrzymując w Paryżu przydomek «Caruza gwizdków» - «Caruso des siffleurs»". A pomyśleć, że kilka lat wcześniej Kręglewski nawet nie przypuszczał, że jego kariera nabierze takiego rozpędu. Jak to bywa w podobnych przypadkach, doszło tu do pewnych zwrotów akcji, które zdawały się przekreślać jego szansę na występy przed publicznością, by zaraz potem bieg wydarzeń obrał nowy kierunek - znacznie dla niego pomyślniejszy. W młodości mistrz gwizdania uczył się w konserwatorium muzycznym. Chciał zostać śpiewakiem. Długotrwała choroba płuc nie pozwoliła mu jednak marzeń wcielić w życie. Bez oddychania nie ma śpiewania - moglibyśmy powiedzieć. Kręglewski miał tego świadomość, jednak trudno było mu pogodzić się z tym, że nie będzie w jakiś sposób częścią wielkiego świata muzyki i estrady. Brak głosu zastąpił więc gwizdaniem!

W 1929 roku nieoczekiwanie dowiedział się o nim dyrektor Radia Poznańskiego, Kazimierz Okoniewski, który zaproponował Kręglewskiemu udział w jednej z radiowych audycji. Okazała się ona ogromnym sukcesem. Na tyle dużym, że nietypowy muzyk wyjechał do Paryża, gdzie w firmie Parlophon nagrano z nim płytę, sprzedawaną wyłącznie we Francji i w jej koloniach. Nieco później, w 1931 roku, Kręglewski udał się w tournée wraz ze skrzypaczką Marią Szrajberówną. Artyści odwiedzili wspólnie polskie uzdrowiska, urozmaicając czas przebywających w nich gości. O niezwykłym "caruzie gwizdków" dowiedzieli się w końcu londyńczycy. W efekcie tego Kręglewski zaproszony został do udziału w uroczystej audycji w Londynie. Nagroda w postaci burzy oklasków utwierdziła go tylko w przekonaniu, że to, co wydawało mu się niedostępne, ostatecznie otwiera przed nim swoje ramiona. Przekreślone marzenia niespodziewanie powiodły go ścieżkę ku uwielbieniu publiczności i szansie występowania na światowych scenach. Firma Columbia była kolejną, która nagrała z Kręglewskim "gwizdaną" płytę - ta miała ukazać się również w Polsce. Co można było na niej usłyszeć? "Bizeta, Puccini'ego, Lehara i E. De Curtisa".

Dziennikarz "Nowego Kuriera" na kanwie tych wszystkich rewelacji musiał zadać pytanie, które cisnęło się na usta pewnie wielu czytelnikom: "Czy pan gwiżdże z nut?". Kręglewski udzielił odpowiedzi godnej muzyka: "Oczywiście. Tylko z nut. Są to nuty, przeznaczone dla śpiewaka. Ja ze swej strony muszę przeprowadzać nowy, specjalny podział nut dla gwizdu, aby zastosować je do oddechu, napięcia i t. d.". Pada kolejne pytanie: tym razem o repertuar. Jest i odpowiedź: "Gwiżdżę bardzo wiele. Naprzykład słynne «Amore canto», wyjątki z różnych oper i operetek, canzony włoskie i pieśni polskie, partje tenorowe i koloraturowe arje salonowe".

Cóż tu więcej mówić? Trzeba posłuchać! "Iks." udaje się więc wraz z Kręglewskim do firmy Kłosowskiego, gdzie dostępny jest gramofon. Jeśli komukolwiek przez myśl przemknęły jakieś kpiny z niecodziennego sposobu kultywowania muzyki poprzez gwizdanie i jeśli nawet sam redaktor początkowo wyrażał pełną powątpiewania postawę - wszelkie ironie, cyniczne docinki i litościwe uśmieszki znikały jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, gdy tylko dała się usłyszeć ta niezwykła muzyka. Wrażenie było ogromne! Tak dziennikarz podsumował swoje odczucia: "Rzeczywiście to, co usłyszałem, muszę się przyznać, że przeszło moje oczekiwania. Nie spodziewałem się nigdy, że człowiek może potrafić tak pięknie gwizdać. Jakkolwiek nie jestem wybitnym znawcą muzyki, musiałem podziwiać artyzm, szeroką skalę rozpiętości, opanowanie najtrudniejszych rejestrów gwizdu przez naszego gwizdka. Byłem doprawdy oczarowany".

Jak się więc okazuje, niezbadane są koleje ludzkiego losu. Co wydaje się sprawą przegraną, otwiera nagle nowe perspektywy. A kłody rzucane pod nogi wystarczy przeskakiwać niczym radosna sarenka z pełną wiary ufnością, że jeszcze nie wszystko stracone. Przyda się też umiejętność gwizdania. Na wszystko.

Justyna Żarczyńska

* We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022