"Z przyjemnością i satysfakcją czyta się zajmującą powieść - rzadko jednak czytelnik, wgłębiwszy się w lekturę, pomyśli o autorze, twórcy tej interesującej lektury; cóż może przeciętnego konsumenta książek obchodzić los literata, jego praca przed wydaniem utworu, zabiegi u wydawcy i cały ten ogrom trudów i kłopotów, jakie piętrzą się przed pisarzem! A przecież ciężkie jest dziś życie niejednego literata, skoro nawet w Związku Zawodowym Literatów Polskich Ziem Zachodnich niektórzy członkowie (zwłaszcza z prowincji) już od roku i dłużej, zalegają ze składkami, wynoszącemi tylko 50 groszy na miesiąc..." - zaczął anonimowy autor sprawozdanie ze wspomnianego spotkania, które ujęto w ramy artykułu pt. Literaci poznańscy radzą... ("Nowy Kurier", nr 60/1933). Zebranie, którego dotyczy tekst odbyło się w poznańskiej cukierni Fangrata przy Al. Marcinkowskiego i - jak twierdzi autor - "dało pełny obraz dotychczasowej działalności i obecnej sytuacji jedynej w Wielkopolsce poważnej organizacji literackiej". Zgromadzenie zwołane zostało przez Bolesława Koreywo, a prowadzone było przez Jana Sztaudyngera.
Czym się ów Związek zajmował i czym zajmowali się literaci? Odpowiedzią było sprawozdanie z bieżącej jego działalności, które udowadniało, że pisarz nie samym pisaniem żyje, ale działa na polach dla świata literatury z takich czy innych względów istotnych i różnych. W chwili zebrania Związek liczył 65 członków, załatwił 282 korespondencje "w poważniejszych sprawach zawodowych", brał czynny udział w akademiach na cześć Stanisława Wyspiańskiego i Józefa Weysennhoffa oraz wysłał delegację na Zjazd Literatów w Krakowie. Brzmi poważnie, bo istotne to były inicjatywy, ale nie zabrakło też mniejszych, jak chociażby cyklu herbatek literackich, które łączono - co oczywiste - z odczytami.
Jak to jednak w życiu bywa, sprawom prozaicznym, ale niemniej ważnym, trzeba też poświęcić nieco uwagi. W końcu nie samą sztuką się żyje. A szkoda... Niestety artysta nie ma tej cudownej właściwości, że wystarczy mu wielka, twórcza idea popychająca go do wykonywania kolejnych zamaszystych ruchów pędzlem czy innym narzędziem artystycznej ekspresji lub - jak w przypadku pisarza - wystukiwania kolejnych liter zamieniających się w zdania, którymi potem zachwyca się (lub wręcz przeciwnie) czytelnik, który decyduje się wziąć do rąk efekt ostateczny tych starań, by funkcjonować i żyć bez konieczności zapewniania sobie potrzeb całkiem ludzkich i zupełnie zwyczajnych. Z tego też względu "z aplauzem przyjęli zgromadzeni projekt ramowy p. M. Czeskiej-Mączyńskiej w sprawie emerytur dla literatów. Wniosek, bardziej szczegółowy aniżeli wniosek Zjazdu krakowskiego, podaje źródła funduszu emerytalnego i rozpatruje prawo do emerytury oraz jej wysokość". Musiało to spowodować większe ożywienie niż część sprawozdawcza spotkania. I nie ma się co dziwić.
Ostatnim punktem programu spotkania była sprawa Fundacji Literackiej im. ks. L. A. Wojtysia, która "znajduje się na dobrej drodze". Dla niewtajemniczonych krótka informacja: fundacja powstała z myślą o najuboższych literatach, będąc kolejnym sygnałem ich niełatwej doli, wymagającej kolejnej formy interwencji i pomocy ze strony tych, którzy życie literatów mieli na względzie.
I cóż tu na koniec powiedzieć? Lepiej zamilknąć nad losem pisarza, który nie uśmiecha się szelmowsko z pierwszych stron gazet, nie święci triumfów otoczony wianuszkiem zagorzałych wielbicieli i nie zawsze jest rozrywany przez wydawców, bijących się o każdą stronę następnej jego powieści...
Justyna Żarczyńska
* We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię.
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022