Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

ZAPISKI Z LAMUSA. (A)front kulturalny

Organizacja wystawy to poważna sprawa. Żeby zrobić wystawę z prawdziwego zdarzenia (innych nie uznajemy) trzeba rzecz jasna posiadać obiekty, które zostaną wystawione. Również prawdziwe. Jeśli ktoś podejmuje się organizacyjnego trudu przygotowania ekspozycji z takowymi - bo inaczej tej drogi przez mękę nazwać nie można - musi liczyć się, że inni będą mu mniej lub bardziej umyślnie rzucać mu kłody pod nogi. A zaskakująca natura ludzka objawi się w pełni swej marności. Gra jest jednak warta świeczki.

. - grafika artykułu
Wojciech Kossak w swojej pracowni, 1926, fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

Te tezy omówimy na przykładzie wielkiej wystawy, przygotowywanej przez Muzeum Wielkopolskie we współpracy z kołami obywatelskimi, którym zamarzyła się ekspozycja poświęcona malarstwu polskiemu XIX wieku. Prezentację ta miała nosić tytuł Sto lat malarstwa polskiego. Przypomnijmy, choć nie ma niczego odkrywczego w tym stwierdzeniu, że wystawa, za której organizację zabrali się zarówno członkowie wspomnianych kół obywatelskich, jak i kierownictwo muzeum, skupiała się na wybitnych dziełach sztuki rodzimej. A trzeba przyznać - nie siląc się na fałszywą skromność i pokorę - że XIX wiek obfitował w powstanie obrazów artystów polskich, którymi zachwycamy się i których analizą zajmujemy się do dzisiaj. Cele przedsięwzięcia były szczytne: pedagogiczno-naukowy i charytatywny. Zdecydowano bowiem, że dochód z wystawy przeznaczony zostanie na pomoc bezrobotnym.

Proces organizacji ekspozycji opisał "Iks" w artykule "Czciciele tandety i fabrykanci «Fałatów»", opublikowanym w "Nowym Kurierze" (nr 18/1932) w rubryce "Na froncie kulturalnym", utrzymanym w dość emocjonalnym tonie. Emocjonalnym, bo oberwało się komu trzeba i pojawiły słowa dosadne - jak to u tego reportera zresztą bywało po wielekroć. Żadnego owijania w bawełnę w sprawach wagi artystycznej! Dziennikarz zaznaczył, że wystawę zasilić miały zbiory prywatne pokazane szerokiej publiczności w przestrzeniach muzeum. A oprócz wcześniej wymienionych celów był jeszcze jeden, równie szczytny: "Wystawa chce się również przyczynić, choć w drobnej mierze do wyrugowania z rynku malarskiego okropnej tandety, która w Poznaniu rozwielmożniła się w sposób wprost niesłychany"*. Główna krytyka spadła tutaj na poznańską inteligencję, która "nie docenia wartości malarstwa i obwiesza wnętrza swych mieszkań strasznemi bohomazami". Nietrafione wybory zakupowe wynikały przy tym nie tylko z niewiedzy, ale również - co gorsza - braku chęci podniesienia artystycznej świadomości, przez co zamożni i chętni do tego, by jakieś dzieło zakupić kierowali swoje kroki w stronę niepewnych i często nieuczciwych sprzedawców, oferujących obrazy bardzo wątpliwej klasy. Jakie inne grzeszki cechowały poznańską inteligencję? Wybitny znawca sztuki, z którym "Iks" miał okazję porozmawiać, wskazywał chociażby na zaczytywanie się adwokatów w "Tajnym Detektywie". Ot, niby nic, a ponoć mówi dużo o ogólnej kondycji tych, którzy winni świecić przykładem. Niech jednak rzuci kamieniem ten, kto nie ma nic na sumieniu...

Organizatorzy Stu lat malarstwa polskiego mieli do czynienia z podejrzanymi osobnikami, którzy, węsząc okazję do zarobku i rozwinięcia interesu, kierowali swe kroki do drzwi szacownej instytucji. "Na skutek ogłoszenia w prasie apelu do właścicieli obrazów, aby zechcieli je zgłaszać jako depozyty wystawowe do Muzeum Wielkopolskiego, znalazło się chętnych bardzo wielu. Przyniesiono sfałszowanych «Fałatów» i «Kossaków» coniemiara, a nawet oleodruki i najprzeróżniejsze «kicze» ostatniego gatunku". Ofertę muzeum złożył nawet pewny siebie śmiałek, który deklarował, że jego przyjaciel może na zamówienie namalować taki obraz, jaki organizatorzy ekspozycji tylko będą chcieli. Wystarczyło wyjawić kuratorskie pragnienie i już! "Istnieje w Poznaniu fabryka «Fałatów», «Kossaków» itd. co kto chce - do wyboru - rozmiary na życzenie stosownie do ceny, z «autentycznym» podpisem itd.". Przyznajmy: drży w tej chwili znerwicowane serce każdego muzealnika! Ba, każdego miłośnika sztuki!

Należy się jednak uspokoić, opanować to drżenie. Światełkiem w tunelu, ostatnią deską ratunku czy jak byśmy tego nie nazwali, są wystawy propagujące sztukę piękną, dobrą i prawdziwą, przygotowywane przez czujnych i uczciwych apostołów sztuki. Reporter "Nowego Kuriera" pisał: "Kreśląc te słowa jeszcze daleko przed otwarciem wystawy (prawdopodobnie nastąpi ono na początku lutego) pragnęlibyśmy zainteresować nią szerokie warstwy, a przedewszystkiem inteligencję. Pragnęlibyśmy, aby Poznań, miasto uniwersyteckie, nie równał się pod względem zainteresowań malarskich np. Sandomierzowi". Osobiście do Sandomierza nic przecież nie mamy, ale domyślamy się, w czym rzecz... Jak sądzę. I choć hasło "Precz z tandetą", jak tłumaczył dalej "Iks", wydawać się mogło ostre, wręcz agresywne, to w nieco łagodniejszej formie stać się powinno dewizą wszystkich wystawienniczych przedsięwzięć.

Justyna Żarczyńska

* We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię.

  • Książka Justyny Żarczyńskiej Felietony z nie pierwszej strony. Rewelacje kulturalne w poznańskiej prasie dwudziestolecia do kupienia tutaj

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025