Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

Kocioł w jadłodajni

6 maja 1943 roku w ręce gestapo wpadł Florian Marciniak, pochodzący z Wielkopolski naczelnik Szarych Szeregów. Mimo wysiłków jego towarzyszy nigdy nie udało się odbić go z rąk Niemców. Zginął w Gross Rosen.

, - grafika artykułu
Florian Marciniak więziony był m.in. w Forcie VII, fot. cyryl.poznan.pl

W 1943 roku pochodzący z Gorzyc pod Czempiniem Florian Marciniak miał 28 lat i kierował Szarymi Szeregami, tajną organizacją opartą na przedwojennym harcerstwie. W okupowanej Polsce powstało dwadzieścia konspiracyjnych chorągwi zwanych "ulami" (w sumie ok. 8 tysięcy harcerzy). Marciniakowi zależało na utrzymywaniu łączności między nimi, dlatego na wizytatora włączonej do Rzeszy Wielkopolski mianował Zygfryda Lindę pseudonim "Firley".

Wpadki w Warszawie i Poznaniu

Niestety 23 kwietnia 1943 roku gestapowcy aresztowali na Starym Rynku w Poznaniu "Firleya" i komendanta Chorągwi Wielkopolskiej, harcmistrza Jana Skrzypczaka (ps. "Ilski"). Linda zmarł w lipcu w Forcie VII po ciężkich torturach. Gestapo zaczęło też obserwować dom rodzinny "Firleya" w Szamotułach. Niemieckim tajniakom udało się przejąć list jego siostry do drugiego brata, Alfonsa, mieszkającego w Mińsku Mazowieckim. Ten dom również został objęty obserwacją.

Marciniak wiedział o aresztowaniu "Firleya" i niepokoił się o bezpieczeństwo reszty poznańskiej organizacji. 6 maja 1943 roku Alfons Linda, nie zdając sobie zupełnie sprawy, że jest śledzony, spotkał się w Warszawie z harcmistrzem Andrzejem Kosickim. Razem poszli do jadłodajni "U Pań Domu" na spotkanie z Marciniakiem. Do lokalu wpadli gestapowcy, wyprowadzili harcerzy na ulicę i wsadzili ich do samochodów. Kilka minut później naczelnik Szarych Szeregów wszedł do jadłodajni i również został aresztowany.

Na wieść o ujęciu naczelnika Szarych Szeregów jego szwagier Stanisław Broniewski, pseudonim "Orsza", objął dowództwo nad organizacją i ogłosił alarm grup szturmowych, czyli zbrojnych grup harcerskich. Natychmiast zaczął też planować odbicie Marciniaka. Akcja była wzorowana na tej spod Arsenału, otrzymała ostatecznie kryptonim "Chicago". Ponieważ gestapowcy przewożący Marciniaka z więzienia na Pawiaku na przesłuchania w alei Szucha często zmieniali trasę, zorganizowanie akcji okazało się bardzo trudne. Najpierw planowano ją na pl. Starynkiewicza, ostatecznie wybrano ulicę Koszykową, przed biblioteką publiczną. Dowodzić miał Tadeusz Zawadzki ps. "Zośka", uczestnik odbicia "Rudego". 8 maja harcerze czekali w gotowości na pozycjach, dostrzegli nawet Marciniaka w zielonym dodge'u, pilnowanego przez czterech agentów. Ale nie udało się go odbić. "Szarą jego sylwetkę pamiętać będę zawsze. Czy mnie wówczas widział, nie dowiedziałem się już nigdy - wspominał później "Orsza".

Blef i próba ucieczki

Niemcy liczyli na prowokację. 10 maja 1943 roku gestapowcy przywieźli skutego kajdankami Marciniaka do jadłodajni "U Pań Domu", licząc, że ktoś do niego podejdzie. Marciniak szepnął w lokalu do bufetowej: "Błagam, 61 885!". Był to numer telefonu do konspiracyjnego mieszkania, a Marciniak liczył, że bufetowa od razu tam zadzwoni i da znać kolegom, gdzie jest. Kobieta nie zrozumiała jednak, o co mu chodzi. Kiedy do konspiratorów w końcu dotarła ta wiadomość, w pierwszej kolejności zlikwidowali lokal z telefonem numer 61 885. Szansa na odbicie Marciniaka minęła bezpowrotnie. Wkrótce gestapowcy wywieźli go do Poznania. "Orsza" musiał zawiesić akcję "Chicago".

Marciniak nie poddał się jednak. Przesłuchiwany w siedzibie poznańskiego gestapo w Domu Żołnierza, wpadł na pomysł blefu. Zeznał, że raz w tygodniu między godziną 12 a 13 odbierał na placu Zbawiciela w Warszawie wiadomości od łączników. Liczył na to, że gestapowcy wystawią go na wabia w Warszawie, a wtedy ktoś ze znajomych go rozpozna i może zostanie odbity. Albo uda mu się zbiec.

Niemcy uwierzyli Marciniakowi. W lipcu 1943 roku zawieźli go do Warszawy i kazali mu krążyć po placu Zbawiciela pod dyskretną obserwacją tajniaków. Na placu nikt do Marciniaka nie podszedł. Gestapowcy zrozumieli, że zostali oszukani. W drodze powrotnej do Poznania Marciniak spróbował więc ucieczki. Pod Sochaczewem udało mu się wyskoczyć z pędzącego auta. Nie zdołał jednak uciec - doznał wstrząśnienia mózgu i przez trzy dni leżał nieprzytomny w celi nr 66 w poznańskim Forcie VII ze zmasakrowanymi dłońmi i pośladkami. Potem był przesłuchiwany i torturowany.

Świadkowie twierdzili, że nie tracił nadziei i podtrzymywał na duchu innych więźniów. Nie zdradził współpracowników, nie ujawnił, kim jest. "Zochuś kochana!" - pisał w grypsie do żony. "Strasznie za tobą tęsknię. Mam nadzieję, że znów się połączymy. Bobo, cóż to będą za cudne dni. Dotąd przeżyłem bardzo wiele, cierpiałem też dużo. Jestem jednak zadowolony z siebie..."

"Biała róża"

Współpracownicy Marciniaka z Warszawy nie porzucili planów jego odbicia. "Orsza" zaplanował kolejną akcję pod kryptonimem "Biała róża". Operacja była skomplikowana: Poznań znajdował się wtedy w granicach III Rzeszy, dlatego jedenastu mówiących po niemiecku konspiratorów miało pojechać do Poznania ciężarówką pod przykrywką, jako umundurowana ekipa organizacji Todta, budującej obiekty wojskowe. Broń mieli przewieźć w skrytkach w ciężarówce.

Dzięki rozpoznaniu przeprowadzonemu przez harcerzy z "Ula Przemysław" (z Chorągwi Wielkopolskiej), akcję zaplanowano na trasie przejazdu więźniarki z Marciniakiem między Fortem VII a więzieniem policyjnym w Żabikowie - lub między Fortem VII a siedzibą gestapo. Plan B przewidywał nawet wjazd na teren Fortu VII pod pretekstem wykonania robót ziemnych lub wtargnięcie do niego siłą, przy wysadzeniu bramy za pomocą plastiku. Akcja miała zaskoczyć Niemców, niespodziewających się ataku w Poznaniu. Po odbiciu Marciniaka harcerze mieli uciekać w kierunku Warszawy, a szef Szarych Szeregów miał zostać w Pomorzanach pod Kłodawą.

W ostatniej chwili operacja "Biała róża" została jednak odwołana. Do Warszawy dotarła bowiem informacja, że Marciniak wraz z grupą 23 harcerzy w nocy z 18 na 19 lutego 1944 roku zostali wywiezieni do obozu koncentracyjnego Gross-Rosen (w Rogoźnicy na Dolnym Śląsku). Według Mieczysława Mołdawy, więźnia Gross-Rosen, 20 lutego o świcie Niemcy wyprowadzili zziębniętych więźniów z wagonu pociągu, poprowadzili do łaźni i tam zamordowali za pomocą zastrzyków z trucizną. Nie wiadomo, gdzie zostali pochowani.

Piotr Bojarski


© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020