Po wydarzeniach z Wojny bohaterów Natasza Romanoff ucieka przed amerykańską armią do Europy, gdzie brutalnie dopada ją przeszłość - okazuje się bowiem, że rosyjska Czerwona Sala, w której niegdyś próbowano jej, oraz wielu podobnym do niej dziewczynkom, wyprać mózg, i która miała zostać zamknięta wiele lat temu, wciąż działa i to na niespotykaną dotąd skalę. Avengerka wraz z przybraną siostrą, którą spotyka po latach, postanawia więc wrócić do kraju, w którym skończył się darwinizm - wszyscy słabi już wyginęli, a silni przetrwali i teraz piją wódkę - i zmierzyć się z przeciwnikiem, który nie cofnie się przed niczym, by zachować swoje wpływy i władzę.
Czarna Wdowa rozpoczyna się znakomitym, pełnym dramatyzmu pierwszym aktem, a potem poziom filmu skacze jak linia życia na kardiomonitorze zawałowca - doskonałe sceny, w których bohaterowie wchodzą ze sobą w interakcje, przeplatane są zupełnie nietrafionymi wyborami scenariuszowymi. Jako że Natasza mierzy się ze swoją przeszłością, a więc i dawną rodziną, to właśnie spotkanie z jej długo niewidzianymi krewnymi staje się osią fabuły i jest to zdecydowanie najlepsza rzecz, jaką niesie za sobą najnowsza marvelowska superprodukcja. Wspaniała jest Florence Pugh wcielająca się w siostrę Nataszy, czyli Jelenę, dobry, choć nieco zbyt jednowymiarowy (bo używany głównie po to, by rozładować napięcie czerstwym żartem) jest David Harbour jako ojciec dziewczyn i rosyjski odpowiednik Kapitana Ameryki. Tylko Rachel Weisz, czyli matka, została potraktowana nieco po macoszemu, ale gdyby dać jej więcej ekranowego czasu, z pewnością dobiłaby do zadowalającego poziomu złożoności postaci. Spotkanie przy stole tej czwórki to crème de la crème opowieści - można wręcz na podstawie owej sceny odnieść błędne wrażenie, że lepsza patologiczna rodzina niż żadna - a ich wspólna misja, której się podejmują, koniec końców stanowi filmowy odpowiednik rodzinnej psychoterapii.
Tak jak w innych filmach Marvela, kino superbohaterskie zostało tu pożenione z opowieścią o zupełnie innej gatunkowej proweniencji. Nieprzypadkowo Natasza w pewnym momencie ogląda w TV jednego ze starych Bondów - mamy tu do czynienia, podobnie jak to było w Zimowym Żołnierzu, z kinem szpiegowskim w klasycznym wręcz wydaniu. Ma to dla historii niebagatelne konsekwencje, bo z jednej strony reżyserka Cate Shortland odwołuje się do znanych i sprawdzonych schematów gatunkowych, z drugiej korzysta z klisz i stereotypów, które przyprawiają o zawrót głowy - z seansu można wyjść bowiem z przekonaniem, że Rosja składa się przede wszystkim z więzienia, testosteronu, hodowli świń i gniazda złoczyńców. Z kolei główny villain to nie tylko esencja zła, ale i wybitnie durny charakter - kiedy już nadarza się okazja, by pokazać choć pozór zniuansowania, ten do końca pogrąża się w odmętach dzbanowatości, na zawsze odbierając widzowi chęć przemyślenia jego motywacji.
Wydaje się, że Marvel nieco zbyt późno zdał sobie sprawę, że wypada dać solowy film jedynej kobiecie z oryginalnego składu Avengersów - postać Nataszy Romanoff zginęła bezpowrotnie w Końcu gry, a wątki z nią związane zostały domknięte w sposób satysfakcjonujący, więc Czarna Wdowa jest z punktu widzenia rozwoju uniwersum filmem zbędnym. Zresztą sama tytułowa bohaterka zaskakująco gubi się wśród bardziej wyrazistych postaci - przede wszystkim zostaje przyćmiona przez Florence Pugh, której postać bije na głowę Scarlett Johansson zarówno pod względem potencjału dramatycznego, jak i komicznego. Z drugiej strony mówimy tu o popcornowym filmie superbohaterskim wchodzącym do kin w początkowej fazie sezonu ogórkowego - i w tej roli Czarna Wdowa odnajduje się doskonale.
Adam Horowski
- Czarna Wdowa
- reż. Cate Shortland
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021