Pracuś z tego François Ozona. Co roku wypuszcza nowy film, jak niegdyś Woody Allen. Ledwo co (w sierpniu) oglądaliśmy Moją zbrodnię, a tu już na ekrany trafia kolejna produkcja francuskiego twórcy, Kiedy nadchodzi jesień.
Tym razem reżyser nie adaptuje, jak to bywało w poprzednich latach, cudzego tekstu, lecz bazuje na wymyślonej przez siebie historii. Jej bohaterką jest starsza pani, Michelle (Hélène Vincent), która wiedzie spokojne życie na burgundzkiej wsi. Niemal codziennie spotyka się ze swoją najlepszą przyjaciółką, Marie-Claude (Josiane Balasko), ale najwięcej radości sprawiają jej odwiedziny wnuka, Lucasa. Niestety, relacje bohaterki z matką Lucasa, a jej córką, Valérie (Ludivine Sagnier, znana przede wszystkim z wczesnych filmów Ozona), są napięte, a ulegają jeszcze pogorszeniu po pewnym nieszczęśliwym wypadku. Tymczasem z więzienia wychodzi syn Marie-Claude, Vincent (Pierre Lottin), który nieźle namiesza w tych stosunkach rodzinnych.
Z pozoru Kiedy nadchodzi jesień jest zwyczajną opowieścią psychologiczno-obyczajową. Ale pod jej spokojną tonią kryją się rzeczy dwuznaczne (delikatnie mówiąc) etycznie. Ozon jak zwykle przyprawia fabułę różnymi pikantnościami, które prowadzą do prowokujących pytań. Na przykład - czy nie byłoby dla wszystkich lepiej, gdyby niektóre osoby były raczej martwe niż żywe?
Reżyser rezygnuje tym razem z wyrafinowanych pomysłów stylistycznych, film wydaje się wręcz bliski telenoweli. Ale tym silniej wybrzmiewa jego wymowa, daleka od telenowelowych norm. Oto kino dla mieszczan, które może tych mieszczan wprawić w zakłopotanie.
Bartosz Żurawiecki
- Kiedy nadchodzi jesień
- reż. François Ozon
- premiera: 10.01
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025