Klasa władzy, władza klas
Kandydujący w wyborach politycy mogą tu powiedzieć wszystko, jeśli tylko przyniesie im to poparcie, ponieważ wiedzą, że raczej nikt nie będzie ich rozliczał ze składanych obietnic. Istnieją jeszcze fasadowe mechanizmy demokratycznej kontroli nad rządzącymi. Wystarczy jednak, że wykonają oni symboliczne, rytualne gesty, dając satysfakcję ludowi, a ten nie będzie się burzył i podnosił przeciwko nim głosu ani pięści. Dlatego, chociaż sami wywodzą się z elit, a na osoby przeznaczone do sprawowania władzy namaszczeni zostają przez równych sobie, przed kamerami udają, że są tacy jak oni. Górnolotne hasła, populistyczne obietnice i postprawda, dzięki której każdy usłyszy to, czego się spodziewa, są tu na porządku dziennym.
Osoby sprawujące władzę mają usta pełne patriotycznych i prospołecznych frazesów, ale ważniejsze niż dobro kraju i jego mieszkańców są dla nich własne korzyści i interesy ich klasy (stronnictwa/kręgu towarzyskiego/rodziny). Znamy to, prawda? Reżyser Stanisław Chludziński i dramaturg Bartosz Cwaliński umiejętnie powiązali klasyczny dramat ludzkiej dumy, ambicji i władzy z realiami dzisiejszej polityki. Przygotowany przez nich "Koriolan" to atrakcyjne, żywo toczące się przedstawienie, które w uproszczonej, czytelnej fabule kondensuje najważniejsze wątki jednej z obszerniejszych tragedii słynnego stradfordczyka, krytycznie portretując rzeczywistość, w której aktualnie żyjemy. Zostawia przy tym widzów z jedną tylko, choć ważną pozytywną wskazówką - społeczeństwo, które wybiera swoich przedstawicieli, by sprawowali nad nim władzę, musi mieć możliwość weryfikacji ich obietnic i kontroli podejmowanych przez nich działań.
Tytułowy bohater dramatu Szekspira to postać tragiczna. Kajus Marcjusz, który przydomek Koriolan uzyska dopiero po przynoszącym mu chwałę zwycięstwie nad Wolskami (zwanymi też Koriolami), to świetny strateg i oddany Rzymowi dowódca. Jednak posiadane przez niego cnoty heroiczne nie łączą się z cnotami obywatelskimi, co doprowadza do konfliktu. Militarne sukcesy skłaniają senat, by wskazał go na konsula. Jednak stanowisko to - dające jednej osobie najwyższą władzę w republice - będzie mógł objąć tylko z poparciem trybunów ludowych. Nie uzyska go bez przekonania do siebie mieszkańców Rzymu. Dlatego Koriolan, choć brzydzi się plebsem, zmuszony zostaje do zabiegania o jego przychylność i maskowania swojej pogardy dla społecznych nizin. Kiedy wychodzi ona na jaw, dotknięci trybunowie nie tylko cofają swoją wcześniejszą decyzję, ale nawet karzą niedoszłego konsula wygnaniem z kraju. Urażona duma popycha go do zwrócenia się przeciwko ojczyźnie i zawarcia sojuszu z niedawnym wrogiem.
Dramat, podobnie jak klasyczne tragedie greckie, oparty jest na równowadze przeciwstawnych racji. Pycha reprezentanta elit prowadzi do jego zbłądzenia i kolejnych złych decyzji, a w finale - do zguby. Szekspir nie sugeruje swoim odbiorcom, po której stronie mają stanąć, ani nie ujawnia własnego zdania, choć sam - zdaje się - nie przepadał za plebsem. Najważniejsze uproszczenie dokonane przez twórców poznańskiej inscenizacji wiąże się z rezygnacją z wielowymiarowości bohatera, pozbawiając go tak rysu tragicznego. Od pierwszej sceny jawi się jako nieszczędzący sobie zmysłowych przyjemności, zabiegający jedynie o własną chwałę, egotyczny cynik. Gotów jest wykorzystywać wszystkie posiadane atuty, uwodząc każdą zdolną mu zawierzyć osobę, niezależnie od płci. Postać Koriolana została świetnie zagrana przez Adama Machalicę, który - odkąd dołączył do zespołu Teatru Nowego - obsadzany był w znaczących rolach, rzadko przekonująco dobierając poziom ekspresji. Cieszę się, że wreszcie mogę docenić jego talent i umiejętności aktorskie.
Portret dumnego, cynicznie prowadzącego kampanię wyborczą przedstawiciela elit pozwala na ukazanie społecznego rozwarstwienia. Osoby zabiegające o zaufanie wyborców często starają się dowieść, że są tacy jak oni: obserwowani przez kamery piją piwo i jedzą w fast foodach, łowią ryby i spacerują z psami, chodzą na zakupy i kibicują drużynom piłkarskim. W zapowiedzi przedstawienia Chludzińskiego znalazła się informacja, że jego tematem jest przejmująca władzę nad światem technooligarchia. Realizatorzy nie przyglądają się jednak wielkim korporacjom medialnym, gigantom informatycznym ani zasadom zakulisowych rozgrywek toczonych przez ich właścicieli. Chociaż Kajus Marcjusz naśladuje skandaliczny, świetnie pasujący do rzymskiego kontekstu salut wykonany swego czasu przez Elona Muska, a w trakcie kampanii chodzi w czapeczce z daszkiem, na której mogłyby widnieć litery M, A, G i A, nie jest człowiekiem, który zadowoliłby się kierowaniem państwem z tylnego siedzenia. Dlatego bierze udział w wyborach. Pozuje do zdjęć w towarzystwie zdradzanej, ale znającej reguły gry, świetnie prezentującej się żony oraz matki, która skrupulatnie zaplanowała jego karierę. Szeroki uśmiech nie schodzi mu z twarzy, kiedy odpowiada na pytania, mówiąc dokładnie to, co chciałyby usłyszeć zadające je osoby. Poda rękę każdemu. Dla każdego znajdzie dobre słowo i obietnicę, której nie złożył nikt przed nim. Jednak w zaufanym gronie przyjaciół i popleczników, w saloniku ekskluzywnej restauracji, gdzie je, pije i zażywa narkotyki, wyśmiewa - łatwo dający się wywieść w pole - motłoch. Nie wiedząc, że jest filmowany, kpi ze zwykłych ludzi, mówiąc, że są brudni, głupi i śmierdzą. Pewnie uważa też, że powinni pracować za miskę ryżu. Kiedy nagranie znajdzie się w rękach trybunów, dotknięci bezpośrednią pogardą przedstawiciele plebsu nie zawahają się go użyć przeciwko kandydatowi na konsula.
Reżyserowi udało się nadać odmienny, charakterystyczny styl kolejnym scenom spektaklu, który dzięki temu zyskuje na atrakcyjności, a nie traci spójności. "Koriolan" zaczyna się od przypowieści, którą przyjaciel i polityczny stronnik tytułowego bohatera ze spokojem opowiada jego synowi. Choć w oddali słychać głosy wzburzonego, głodnego tłumu,
opowieść o ludzkim brzuchu, przeciwko któremu zbuntowały się inne części ciała, dowodzić ma znaczenia arystokracji. Przebojowo zagrany przez Artura Romańskiego, który na scenie Teatru Nowego pojawił się gościnnie (na co dzień pracuje w zespole Teatru Animacji), Meneniusz jest lekko "przegięty" - co podkreślają kobiece elementy jego stroju - ale też pewny siebie, inteligentny i zrównoważony. Po poprowadzonym przez niego prologu kurtyna się podnosi, a na scenie, przy dźwiękach głośnej, wesołej muzyki, widać więźnia torturowanego techniką waterboardingu. Stało się o niej głośno w 2005 roku, po ujawnieniu przez "Washington Post" informacji o tajnych więzieniach CIA, gdzie była stosowana. Krzesło ze skrępowanym mężczyzną stoi w baseniku - wkrótce okaże się, że to impluvium, charakterystyczny zbiornik na deszczówkę znajdujący się w atrium zamożnych rzymskich domów. Równie ważnym i równie funkcjonalnym elementem scenografii zaprojektowanej przez Aleksandrę Grabowską są także monumentalne, szare trybuny zamykające scenę, wywyższające ludzi władzy. Przestrzenią gry jest jednak cały teatr. Znaczona estetyką typową dla systemów totalitarnych baza Wolsków znajduje się na balkonie. Ich dowódca (Andrzej Niemyt) często - z trudną do zrozumienia, kabaretową manierą - mówi do kamery, a zbliżenie jego twarzy wyświetlane jest na scenie. Pomnikowa, milcząca w cierpieniu i samotności, ale wciąż wierna mężowi żona Koriolana (Oliwia Nazimek) towarzyszy jego chłodnej matce (Agnieszka Różańska), podczas gdy ich mąż i syn prowadzi bitwy z użyciem nowoczesnej konsoli lub - w całkiem tradycyjny sposób - swawoli z sąsiadką (Marta Herman). To ona będzie pełniła funkcję szefowej jego kampanii wyborczej, wykorzystując powierzchowność kandydata, piękne zdjęcia jego rodziny i szybko składane przez niego obietnice bez pokrycia. Jedna z nich pojawia się na jego koszulce: "Occupy Mars".
Atrakcji nie brakuje. Nawet publiczność, traktowana jako lud republiki, może wziąć udział w przedstawieniu. Choć zawsze łączy się to ze sporym ryzykiem, w dniu, w którym oglądałem spektakl, udało się całkiem dobrze. Prowodyrami byli dwaj trybuni ludowi, którzy zwracają się wprost do widzów. W pierwszym momencie miałem wrażenie, że Dariusz Pieróg i Andrzej Niemyt wykorzystają stylistykę stand-upu. Jednak choć pozostają swobodni i naturalni, nie przyjmują ról komików. Ostrzegając przed tyranią, zapraszają na scenę chętne osoby gotowe uformować obywatelską służbę strażników wolności, mającą chronić miasto przed zakusami ewentualnych tyranów. Ćwiczący zgodnie z ich instrukcjami nie podejrzewają jeszcze, że wkrótce będą musieli pojmać Koriolana. Kiedy na jaw wyjdą jego manipulacje i kłamstwa, odebrane mu zostanie poparcie ludu. Po przerwie, już jako wygnaniec, gotowy będzie zbratać się z niedawnym wrogiem i wystąpić przeciwko dotychczasowym przyjaciołom. Nie zrazi go mroczne, choć atrakcyjne estetycznie, perwersyjne zepsucie panujące w siedzibie władcy Wolsków.
Wystawiony w Teatrze Nowym "Koriolan" jest świetnym dowodem na trafność obserwacji przedstawionych w wydanej w 1965 roku książce "Szekspir współczesny". Jan Kott argumentował w niej, że "Szekspir nie jest pisarzem przeszłości, lecz naszym współczesnym". W niełatwym, rzadko wystawianym dramacie Chludziński i Cwaliński odnaleźli krytyczną diagnozę aktualnej polityki. Kilka - pojawiających się zwłaszcza w drugiej części - nadmiernie przeciągniętych scen nie zmienia ogólnego wrażenia, jakie pozostawił we mnie ich spektakl. Grany na scenie Teatru Nowego Koriolan to świetnie przemyślane i dobrze zagrane, atrakcyjne wizualnie i czytelne dramaturgicznie przedstawienie poruszające ważny, aktualny temat. To teatr, który ma coś do powiedzenia i który dobrze się ogląda.
Piotr Dobrowolski
- "Koriolan", reż. Stanisław Chludziński
- Teatr Nowy
- recenzja z 13.11
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025
Zobacz również
Promocja książki "Teatr Wielki w Poznaniu"
Mała forma - wielka sztuka
Stoję na tobie Ziemio