Kultura w Poznaniu

Film

opublikowano:

KINO DOMOWE. Ogień we mnie

Niby struktura narracyjna jest rozerwana niczym szmacianka przez dzikie zwierzę, a jednak trudno nie zachwycać się poszczególnymi scenami. Niby fabuła jest dziurawa jak ser szwajcarski, a logika kuleje, ale jakimś cudem pod koniec wyłania się z tego całkiem sensowna całość. Gdyby Ema była statusem związku na Facebooku, bez wątpienia miałaby kategorię: "to skomplikowane".

. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

Mąż, matka, siostra z przypaloną twarzą, koleżanki z pracy, psycholożka - wszyscy wywołują w Emie poczucie winy. Kiedy bowiem jej adoptowany syn dokonał podpalenia, ona oddała go z powrotem pod opiekę instytucji społecznej. Na ataki nie reaguje agresją czy wycofaniem, po prostu postanawia odzyskać dziecko. Zamiast jednak wdrażać w życie racjonalny plan, który doprowadziłby ją prosto do celu, pogrąża się w irracjonalnych zachowaniach: jako tancerka poświęca się muzyce i ruchowi, ale też wikła się w trudne romanse z kobietami i mężczyznami, a podczas niektórych nocy wędruje po ulicach miasta z miotaczem ognia. I ani przez chwilę nie wydaje się zagubiona.

Gatunkowo najbliżej Emie do dramatu rodzinnego - mamy tu trudną decyzję rodziców, która doprowadza do kryzysu w związku, problemy osobiste wpływające na relację, jak niepłodność Gastona, próbę odbudowania rodzinnego gniazda, choć na zupełnie nowych i niespodziewanych warunkach. Reżyserowi Pablowi Larraínowi nie w smak jednak gatunkowe klisze, Chilijczyk zdaje się bowiem preferować estetyczne eksperymenty. Nadaje swemu filmowi pulsujący rytm, hipnotyzuje tańcem i muzyką, pozwala aktorom improwizować, zatracić się głównej bohaterce, ale i fabule, w grze świateł, dźwięków i kolorów, ruchu ciał, i nie zbacza przy tym z obranego tematu - coś takiego mógłby zapewne nakręcić Pedro Almodovar w latach dziewięćdziesiątych, gdyby był wtedy trochę bardziej samoświadomy artystycznie.

Nie oznacza to jednak, że film jest pozbawiony wad - stojąc w rozkroku między konkretną historią a performansem, raczej fascynuje niż angażuje, podobnie zresztą jak sama bohaterka, fantastycznie sportretowana przez Marianę Di Girolamo. To Ema jest bowiem centrum opowieści - enigmatyczna, sensualna, namiętna, przypomina płomień, który jest tyleż pociągający, co niebezpieczny. To postać nierzeczywista, która pragnie zbudować świat na własnych zasadach. I tak jak trudno byłoby mi w realnym świecie zaakceptować środki, które dobiera, dążąc do celu, czyli emocjonalne manipulacje, tak zamkniętej w filmowej przestrzeni kibicuję całkowicie.

W najważniejszej dla mnie scenie Gaston, mąż Emy, z zawodu choreograf, daje jej krytyczny wykład o reggaetonie, stylu muzycznym, w którym ona i jej przyjaciółki się odnajdują. Zazdrosny facet oskarża ją o umacnianie patriarchatu, kultywowanie kultury przemocy czyniącej z kobiet obiekty seksualne. W odpowiedzi słyszy, że ten taniec to dla nich życie, że one tańczą życiem. Tym, co schowane głęboko za barykadami ideologicznej wojny.

Adam Horowski

  • Ema
  • reż. Pablo Larraín

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021