Wielka dialogująca grzybnia

Jak trafiłeś do teatru?
O rany! Absolutnie przypadkiem. Pierwsze spektakle w życiu obejrzałem w Teatrze Lubuskim w Zielonej Górze. To były "Trzy siostry" Piotra Ratajczaka i, chwilę później, "Trash Story" Marcina Libera. Totalnie mi to zamieszało w głowie. Pamiętam, że teatr zrobił na mnie ogromne wrażenie. Przede wszystkim to, że język wypowiedzi może być użyty inaczej niż w popkulturze. Jeszcze tego nie znałem - miałem wtedy może 13 lat.
Co to znaczy, że język wypowiedzi może być inny niż ten w popkulturze?
Sposób wypowiadania myśli i przekazywania historii może być inny niż ten, który sugeruje mi popkultura, czyli wprost. Nie wiedziałem na przykład, że jedną postać może grać 12 osób jednocześnie. To były bardzo proste zabiegi, takie rzeczy, które dla osoby niedoświadczonej, niekształconej w teatrze, były szokiem. Nie ukrywajmy - polska edukacja nie jest zbytnio nastawiona na teatr. Później już po prostu chłonąłem spektakle. Dla mnie najbardziej pociągająca była niekonwencjonalność. Nie stricte klasyczny teatr, tylko ten szukający nowych języków, nowej formy, nowych wyzwań.
Masz już na swoim koncie spektakl w Teatrze Nowym w Poznaniu.
Mieliśmy w grudniu premierę spektaklu "W moim barszczu pływa kołdun". Pracowaliśmy za pomocą metody devised theatre, czyli kolektywnej pracy, w której cała ekipa absorbuje pewien materiał i zaczyna współtworzyć spektakl. Robiliśmy koncert świąteczny, który okazał się pełnowymiarowym spektaklem, od aktorów dla widzów. Publiczność zobaczyła wtedy teatr od kulis.
Ponownie sięgasz do tej metody w pracy nad spektaklem "Domek wałmistrza. Remix" na fyrtlu Główna.
Ten kolektywny pierwiastek okazał się tu bardzo ważny, bo skupiamy się na idei teatru ludowego. Teatr Ludowy mieścił się tutaj, w dzielnicy Główna, i z zamysłu był teatrem robionym przez robotników dla społeczności lokalnej. To był teatr amatorski, od ludzi dla ludzi. Gdy spróbowaliśmy go odwzorować okazało się, że musimy sięgnąć właśnie po tę metodę, bo jest ona najbardziej adekwatna jeśli chodzi o przywrócenie specyfiki teatru kolektywnego.
Jak ta metoda zafunkcjonowała w pracy nad "Domkiem wałmistrza"? W Teatrze Nowym pracują zawodowi aktorzy, a tutaj jest zupełnie inaczej - to praca z osobami nieprofesjonalnymi, które przychodzą robić teatr jako przygodę.
Zawodowi aktorzy mają pewną świadomość teatralną. Zupełnie inaczej pracują na tekstach budując jakieś postacie, którymi rzekomo są na co dzień. Tam jest pewien warsztat, który trzeba przerobić przez tę koncepcję. Amatorzy nie są przyzwyczajeni do pewnych schematów i zachowań, nie mają żadnych reguł i zasad, tworzą to, co czują. Dlatego ten spektakl jest bardzo impresyjny, abstrakcyjny, poetycki.
Tak naprawdę nie chodzi o pokazanie warsztatu, ale właśnie o podzielenie się cząstką siebie - nie zawsze umiejętnie, to też jest walor. Ja w tej sytuacji jestem osobą, która pomaga aktorom-amatorom wyrazić siebie. Daję narzędzia do tego, w jaki sposób materiał przetworzyć na scenę w sposób adekwatny dla widza. Czy spotkanie się tylu twarzy, tylu różnych osobowości, tylu historii jest jak jedna wielka dialogująca grzybnia? Naprawdę tak bym to nazwał.
Zespół wyłonił się z open calla, były warsztaty. Jak podzieliliście się zadaniami?
Najważniejsze było to, by spektakl nie był czymś wymuszonym. Żeby jego fabuła to nie był temat, którego ktoś nie chce robić. To przede wszystkim podzielenie się prawdziwą historią, nie wymyśloną. Podział ról czy zadań pojawił się bardzo naturalnie. Niektórzy mówili, że czują się świetnie w pisaniu, inni że nie. Ostatecznie powstało około 50 tekstów. Vampek Król i ja edytowaliśmy je przez 10 godzin. Była to zarówno poezja, jak i proza, takie miksowanie - mózgi nam parowały. Uczestnicy włożyli ogrom pracy w to wszystko. Nie tylko w wymyślenie koncepcji, ale też w kwestie aktorskie, bo postanowili, że sami zagrają w spektaklu. Co jest absolutnie fenomenalne, jeśli chodzi o teatr ludowy!
Obserwowałem postępy w pracy nad "Domkiem wałmistrza" - w grze aktorskiej, w tym jak uczestnicy tego projektu korzystali z wokabularza, który im dałem. Widziałem przede wszystkim miłość do tematu. To jest właśnie walor amatorskich spektakli - że tam często nie ma grania, tam są po prostu prawdziwi ludzie. Nie ma obcej postaci, którą na siebie nakładają, te emocje naprawdę w nich drzemią. Chociażby manifest końcowy, który będzie mówiony z gardzieli. To historia jednej z uczestniczek warsztatów, która opowiedziała nam o swoim kryzysie bezdomności. I my tę postać mamy - gra ją ktoś inny, ale jej historia jest opowiedziana słowo w słowo, tak jak ją opisała. Autentyczność tych osób jest dla mnie ogromnie istotna i uważam, że 90% roboty to właśnie oni sami, tutaj chapeau bas. Będzie to moim zdaniem taki spektakl, który prawdopodobnie będzie "działał" w widzu jeszcze po powrocie do domu.
Warto zaznaczyć, że lokalność jest tutaj bardzo ciekawa. Gdy z Kacprem Schefflerem, który robi projekcje i jest reżyserem świateł, poszliśmy na wywiad terenowy, zrobiliśmy zdjęcia Głównej. Okazało się, że tu bardzo często pojawiają się motywy graficzne i teksty na ścianach. Te napisy stały się inspiracją. Na domku wałmistrza będzie więc mapping tekstów i stylistyki graffiti z Głównej. Uznaliśmy, że ten industrialny klimat jest tak naturalny dla tego miejsca, tak prawdziwy, że trzeba go użyć.
Kim był wałmistrz? To w końcu klucz do interpretacji tego spektaklu.
Czuję obowiązek, żeby opowiedzieć o niektórych rzeczach... Spektakl historyczny nie był tu możliwy z bardzo wielu powodów. Przede wszystkim mamy bardzo mało informacji na temat tego domku - jedynie to, że faktycznie zamieszkiwał go wałmistrz. Mamy też list od Niemców, którzy opowiedzieli moment wybuchu wojny - gdy czołgi podjeżdżały na Główną, uciekali z tego domku. Te informacje są bardzo szczątkowe.
Inspirowaliśmy się natomiast samą nazwą. Co dziwne, najbliższy Fort IV jest aż 2 kilometry stąd, a wałmistrz to jest człowiek, który mieszkał tutaj i pilnował wałów - czyli mistrz od podziałów, czegoś co dzieli. Zastanawialiśmy się, kim mógł być. A skoro to był jego domek, to nawet nie kim, ale czym jest współczesny wałmistrz? Gdybyśmy teraz mieli w te ruiny wstawić taką osobę, to jakiego wału, jakiego fortu by broniła, jakich podziałów? Czy to dychotomia myślenia, czy napięcie polityczne, społeczne, socjologiczne, jakieś inne aspekty? Rozmowy i dyskusje na ten temat trwały trzy dni. Ostatecznie skłoniłem się ku koncepcji fantastycznej - że ten domek to grzybnia dialogująca. Fantastyka bardzo mi pomogła w zebraniu tak różnych pomysłów, choć moją główną koncepcją jest śniący dom - trochę wychodząc z teorii śniącego ciała, która też pojawiła się u nas na warsztatach. Ten śniący dom dosłownie wypluwa postacie i one niekoniecznie mówią, że są teraz współczesnym wałmistrzem. Za to w pewien sposób debatują ze sobą albo opowiadają o tematach okołopodziałowych - o domu, barierach, granicach i ich przekraczaniu. O podziale wszystkiego co nas dzieli. O wszystkim co nam przeszkadza. Ten dom traktuję trochę jak monstrum, a trochę jak źródło podziałów - takie pulsujące, wybebeszone.
Ten spektakl to także remix...
Nie wiem jak to się stało, ale tak, to remix. I to wszystko się spaja! Mimo że w spektaklu mamy postać syreny-agentki nieruchomości, szamanki, backpackersa rodem z Becketta, postać z urny, ducha lat dwudziestych XX wieku i chór szczurów. To właśnie dlatego to jest remix albo raczej sampling- tak bardziej bym to nazwał. Gdybym miał w jakiś sposób reinterpretować ten spektakl na muzykę, powiedziałbym, że to Eugeniusz Rudnik ze Studia Eksperymentalnego Polskiego Radia - zresztą ojciec samplingu, który jako pierwszy ze skrawków zużytych taśm i nagrań radiowych tworzył kolaże. Zatem zapraszam na Eugeniusza Rudnika w teatrze!
Rozmawiała Anna Szamotuła
- Spektakl plenerowy "Domek wałmistrza. Remix"
- premiera: 26.09, g. 19, kolejne spektakle: 27 i 28.09, g. 19
- Teatr Ludowy na Głównej, ul. Główna 74
- wstęp wolny, bezpłatne wejściówki do odbioru na Fyrtlu Główna i w CIK
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025
Zobacz również

Gombrowicz mniej znany

Co nowego w Filharmonii?

Nie ma muzyki z niepełnosprawnościami
