Co jest potrzebne, aby uruchomić poetycki sposób postrzegania świata? Piotr Śliwiński napisał niegdyś, że Pańskie wiersze "są wydarzeniem koniecznym". Dla czytelnika na pewno. A dla Pana?
Wkroczyłem w taki wiek, w którym żegna się bliskie osoby. Momentem, kiedy po ponaddziesięcioletniej przerwie poczułem, że muszę pewne rzeczy opisać, z pewnymi sprawami się zmierzyć, była śmierć moich dwóch przyjaciół. Z jednym trzymałem się od liceum, z drugim od studiów. Zacząłem wtedy dosyć intensywnie myśleć o śmierci i złapałem się na tym, że w ogóle nie jestem rozliczony z wieloma osobami - w tym z najbliższymi, babcią, rodzicami, dziadkami. Ale też z moim miastem rodzinnym, którym jest Łódź. Generalnie z przeszłością, która, jak się okazało, była dla mnie aktywną teraźniejszością. Dopiero po śmierci Bartka i Norberta lody puściły - zacząłem pisać i dość szybko okazało się, że mam materiał na książkę, która powstała w niespełna dwuletnim trybie między rokiem 2022 i 2023. Proces jej pisania miał naturalny charakter. Wcześniej równie naturalnie przestałem pisać wiersze. Te dwa lata były decydujące, potem przyszła krótka praca polegająca na ułożeniu wierszy w taki sposób, żeby tworzyły spójną historię. Chciałem, żeby one ze sobą rozmawiały, wchodziły ze sobą w dialog, wzajemnie się oświetlały. Resztę zrobił wydawca, którego mogę wyłącznie chwalić - wrocławskie Warstwy. Książka została bardzo ładnie wydana, zawiera specjalnie przygotowane do niej kolaże autorstwa Angeliki Kukioły.
Nigdy nie miałam kanarka, ale słyszałam, że ten, który mieszkał w Pańskim domu, potrzebował trochę czasu, żeby wyjść z klatki i zacząć śpiewać. Bardzo koresponduje to z tym, co Pan powiedział. Przyszedł czas, żeby wyjść z klatki i wyśpiewać elegie?
Rzeczywiście wyszedłem z jakiejś klatki, a kanarek w tytule pojawia się nieprzypadkowo. Chciałem, żeby tytuł się wyróżniał, od razu zaciekawiał i nie komentował w prosty sposób zawartości książki. Ostatecznie stanęło na "Tylko kanarek widział". W rzeczywistości miałem kanarka o imieniu Karol, z którym, odnoszę takie wrażenie, bardzo się lubiliśmy. To było niezwykle ciekawe stworzenie. Trochę czasu minęło, zanim zaczął swobodnie poruszać się po domu, towarzysząc mojej rodzinie w codziennych czynnościach. Na przykład lubił siadać na moim ramieniu, kiedy wycierałem naczynia. Albo podglądał z ramienia to, co przeglądałem na monitorze komputera. Generalnie jednak chodził swoimi drogami. Pojawiał się w offie i z tego offu niepowtarzalnie nadawał. Wydaje mi się, że ja robię podobnie. Nie lubię zajmować centralnej pozycji, nie komentuję rzeczywistości, tylko ją opisuję. Interesuje mnie szczegół, konkret, ale nie ten, który narzuca się na pierwszy rzut oka. Nie interesują mnie parawany świata, tylko to, co jest za nimi. Coś, co nie jest od razu widoczne, ale tworzy sedno naszego życia. Te wszystkie drobiazgi, z których się ono składa.
Mam wrażenie, że podmiot w tym tomie rzeczywiście stoi z boku, ale jego obserwacje nie do końca są zdystansowane. To obserwacja uczestnicząca, nad wyraz uważna, empatyczna.
Po opublikowaniu poprzednich moich książek kilka razy spotkałem się z komentarzami, że jestem chłodnym obserwatorem. W przypadku Tylko kanarek widział już tak nie było. Jestem w tej książce mocno zaangażowany w rzeczywistość, do której mam emocjonalny, uczuciowy stosunek - nie wyobrażam sobie, żeby bez takiego stosunku można było w ogóle pisać wiersze. Nie piszę ich w odpowiedzi na jakiekolwiek zewnętrzne zapotrzebowanie lub z obowiązku, który sam bym sobie narzucił. Nie zamykam się na osiem godzin w domu, nie zasuwam na ten czas zasłon i nie zajmuję się wyłącznie pisaniem. Dla mnie ważne są zewnętrzne bodźce. Może to być zdarzenie, w którym uczestniczę, ale też historia, która niespodziewanie odkleja się w pamięci. Coś, co widzę lub słyszę. Nawet napis na murze może być stymulatorem do pisania. Moje wiersze nie istnieją bez świata, w którym żyję. Są realistyczne, wychylone w kierunku rzeczywistości i splecione z nią w nierozwiązywalny węzeł. Nie interesuje mnie literatura pisana wyłącznie dla literatury ani popisy formalne. Nawet kiedy w wierszach pojawiają się na przykład rymy wewnętrzne, to znów nie dzieje się to wskutek założonego planu, tylko wynika z tego, jak myślę, mówię i piszę.
Myślę, że te wiersze należy czytać na głos. I koniecznie zaczynając od tytułów, które są właściwym początkiem opowieści. Nawiążę do realizmu, o którym Pan mówi, bo nasuwają mi się słowa twórcy, zdaje się, ważnego dla Pana - Juliana Kornhausera: "Wiele dałbym za to, żeby / ten wiersz był pudełkiem / zapałek, odkrytą lampką / na biurku, kwitkiem z pralni. / To marzenie czyni mnie / poetą". To, że wiersz rodzi się z czegoś prozaicznego, sprawia, że poezja staje się bardziej zrozumiała i bliższa czytelnikowi.
To dobrze, że są poeci piszący głównie dla poetów. Przywołanie Kornhausera jest tutaj jak najbardziej na miejscu. Wiele razy z przyjemnością wracałem do lektury jego wierszy. W żaden sposób się nie zestarzały, wciąż są aktualne. Zresztą nie tylko Kornhausera. Jako punkty odniesienia wymienię także książki Piotra Sommera czy Bohdana Zadury. To poeci rocznikowo do siebie zbliżeni, teraz między siedemdziesiątką a osiemdziesiątką. Może to dziwne, ale ja zawsze wolałem czytać starszaków niż swoich rówieśników. Aczkolwiek i wśród nich są poeci, których twórczość lubię. A z tym, że wiersz powinien być pudełkiem zapałek czy lampką na biurku, nie sposób się nie zgodzić. On musi być czymś poręcznym, musimy po niego sięgać i cieszyć się nim jako czymś oczywistym, niewysilonym i bliskim.
Z demobilu i nie to jeden z tych wierszy, które ukazały się wcześniej. Zanotowałam jednak kilka drobnych zmian w tej wersji, która weszła do najnowszej książki. Zamontowana na tarasie lampa nie służy już tylko do tego, aby na tym tarasie posiedzieć, ale też poczytać, a nowe pióro nie "daje życia", ale "daje radę".
Tak, lubię dłubać w swoich wierszach, nawet w tych już wydrukowanych. Oczywiście staram się, żeby w momencie publikacji były to wersje finalne. Czasami jednak dzieje się inaczej - jak w przypadku "Z demobilu i nie". Zmiana w stosunku do pierwotnej wersji, opublikowanej wcześniej w którymś z czasopism literackich, polegała na obniżeniu rejestru. Sformułowanie "Daje życie" we fragmencie: "I jeszcze zeszyt, w którym piszę: znalazłem go w garażu, / przetarłem szmatką - znów jest użyteczny. // Za to pióro jest nowe / i, patrz, daje życie" zastąpiłem sformułowaniem, "daje radę". Fraza stała się dzięki temu niewymuszona i przyjazna.
Zgadza się. A czynność pisania wierszy jest w tym tekście taką samą czynnością jak wszystkie inne.
Tak, o tym właśnie mówiliśmy. Pisanie to nie jest jakaś wielka robota, którą trzeba wykonywać z namaszczeniem, wcześniej odpowiednio się do niej ustawiając. Wystarczy, jak w przywołanym fragmencie, pójść do garażu, odkurzyć zeszyt, potem rzucić okiem na pióro, połączyć to wszystko - i, proszę, jest temat na wiersz.
Czy często praca nad tekstem polega na tym, że próbuje Pan ogołocić wiersz z tego, co nie jest w nim potrzebne?
Kiedyś było to jak obsesja, wstępne wersje niekiedy bardzo różniły się od końcowych. Jak ognia wystrzegałem się epitetów.
"Nie przepadam za epitetami"...
Tak... Zawsze starałem się wypracować wiersz jako formułę czasownikowo-rzeczownikową. Oczywiście nie sposób pisać wierszy zupełnie bez epitetów, ale zależy mi na tym, żeby pozostawały w nich tylko te konieczne. Teraz piszę praktycznie gotowce, a liczba późniejszych ingerencji w napisany tekst jest minimalna. To kwestia praktyki. Debiutowałem w 1994 roku, czyli ponad 30 lat temu. Czas zrobił swoje.
A czy poniekąd nie wynika to także z bardziej intymnego tonu tej książki? Sądzę, że Pana celem jest wypuszczenie wierszy między ludzi.
Tak, bez ludzi wiersze nie istnieją - są tylko zadrukiem na papierze. Dopiero odbite w ludzkim doświadczeniu i sposobie postrzegania świata zaczynają żyć. Niekoniecznie, a wręcz bardzo rzadko, jest to życie zaplanowane przez ich autora.
Ale może i Panu one coś dają? Czy te wiersze nie są na przykład przestrzenią do rozmowy z tymi, którzy odeszli, a w których towarzystwie się milczało?
Tak, oczywiście. Świat, którego nie ma, dzięki wierszom na chwilę odzyskuje energię. Staje się nie tylko moim doświadczeniem, ale też przetworzonym doświadczeniem czytelników. Może to ożywianie jest tym, dla czego szczególnie warto pisać? Intymne, osobiste, egzemplaryczne historie autora stają się nagle historiami ważnymi dla innych, w pewien sposób uniwersalnymi. Czasem odzywają się do mnie ludzie i mówią, że w jakimś moim tekście odnaleźli własne przeżycia, ale nie wiedzieli, że można je w ten sposób opisać. I że to może być ważne. Okazuje się, że tak. Podczas spotkań autorskich słyszę, że wiersze z Tylko kanarek widział w ludziach zapadają. Wiele osób deklaruje, że mają one wydłużony czas rezonowania. To nie są historyjki jednorazowego użytku, choć może nie ja powinienem o tym mówić. Przeciwnie, one zagnieżdżają się w świadomości, a ich echo rozchodzi się po niej co jakiś czas. Nie mogę sobie wyobrazić nic lepszego - to jest dla mnie duża przyjemność, kiedy słyszę takie opinie.
Podpisuję się pod tym obiema rękami. Mogłoby wydawać się, że znajdziemy w "Tylko kanarek widział" wiersze bliskie konkretnej generacji, Pana równolatkom. Albo wiersze bliskie osobom związanym z Łodzią, Poznaniem, okolicami Lublina. Tak też na pewno jest. Ale jednocześnie tej generacyjności i lokalności się wymykają, mają uniwersalny charakter, mogą wydarzyć się wszędzie i w każdym czasie.
Jest w tym coś pocieszającego. Okazuje się, że nie tak bardzo się od siebie różnimy, wszędzie jest mniej więcej tak samo. Nic nie jest wyjątkowe. To, co prywatne i lokalne, jest jednocześnie uniwersalne, wykraczające poza lokalność i w pewnym sensie ponadczasowe.
Zapytam na koniec o to, co dalej? W jednym z wywiadów powiedział Pan, że marzy o napisaniu książki takiej jak "Teraz, będziemy spać, leżeć bez ruchu lub ubierzemy się na powrót" Briana Pattena. Czy "Tylko kanarek widział" nie przyniósł spełnienia tego marzenia?
Poniekąd tak. Jestem zadowolony z tej książki, niczego bym w niej nie zmienił. Może jedynie uzupełniłbym ją o jeden wiersz? Jest w niej tekst poświęcony Bartkowi. Już po wydaniu napisałem wiersz dedykowany Norbertowi, że przywołam raz jeszcze zmarłych przyjaciół. Jeśli mógłbym je ustawić obok siebie, byłoby idealnie. Co dalej... Cóż, pracuję w swoim tempie, nie czuję presji. Mam trochę nowych wierszy, ale nie planuję ich jeszcze układać w książkę. Myślę jednak, że wkrótce wrócę do mojego starego rytmu, kiedy publikowałem książki co trzy, cztery lata. Niewykluczone też, że wrócę do pisania opowiadań, bo napisałem kilka krótkich tekstów prozą.
Rozmawiała Mirella Kryś
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025