Kultura w Poznaniu

Kultura Poznań - Wydarzenia Kulturalne, Informacje i Aktualności

opublikowano:

Jak daleko, jak blisko...

Przenikliwe zimno, stadion przy Bułgarskiej pękający w szwach, Gary Lineker, Johan Cruyff i nietrafiony rzut karny Bogusława Pachelskiego. 9 listopada 1988 roku odbył się legendarny mecz KKS Lech Poznań - FC Barcelona.

. - grafika artykułu
KKS Lech Poznań - FC Barcelona, stadion przy ul. Bułgarskiej, 9.11.1988 r., fot. Lechpoznan.pl

"Pragnąłem silniejszego rywala, gdyż Polacy nie gwarantują stworzenia emocjonującego widowiska. Jestem rozczarowany tym losowaniem. Lech ma w składzie 2-3 dobrej klasy indywidualistów. Reszta, poza siłą fizyczną, niczym się nie wyróżnia. To bardzo przeciętna drużyna, którą ogramy w obu spotkaniach" - mówił jesienią 1988 roku trener Barcelony Johan Cruyff przed dwumeczem z poznańskim Lechem w ramach rozgrywek o Puchar Zdobywców Pucharów UEFA. Pomylił się okrutnie.

Zlekceważony przez holenderskiego szkoleniowca Kolejorz postawił bowiem zamożnej i utytułowanej Barcelonie arcytrudne warunki, rozgrywając (zwłaszcza w meczu rewanżowym) jedną z najpiękniejszych sportowych batalii w swoich dziejach. Na usprawiedliwienie pychy wyzierającej ze słów "boskiego Johana", jak nazywano Cruyffa, gdy był u szczytu swej piłkarskiej kariery, wypada chyba dodać, że racjonalnych przesłanek skłaniających go do postawienia tak ostrej tezy było po stronie katalońskiego klubu po prostu więcej. Bo oto traktowany z pobłażaniem klub z Europy Środkowo-Wschodniej miał się zmierzyć z absolutnym europejskim potentatem, który tylko latem 1988 roku wydał na transfery grubo ponad 20 milionów dolarów, w jego składzie brylowali zaś piłkarze tej klasy co Anglik Gary Lineker (ten sam, który strzelił reprezentacji Polski trzy bramki na Mundialu w Meksyku w 1986 r.), etatowi reprezentanci Hiszpanii: bramkarz Andoni Zubizarreta, Julio Salinas, José Mari Bakero (w latach 2010-2012 trener Lecha Poznań), Francisco Carrasco czy Brazylijczyk Aloísio. Przewaga sportowa wynikająca z budżetu to jedno, ale nie mniej istotne dla zrozumienia fenomenu interesującego nas pojedynku pozostają kwestie organizacyjno-infrastrukturalne dzielące oba kluby, które w przypadku poznańskiego Lecha wynikały wprost z kryzysowych uwarunkowań społeczno-politycznych panujących w Polsce u schyłku lat 80.

Zdobywca piłkarskiego Pucharu Polski AD 1988 ówczesną przygodę z europejskimi pucharami rozpoczął we wrześniu tego roku od wygranego dwumeczu z albańskim zespołem Flamurtari Wlora. Paradoksalnie lechici mogli się poczuć na Bałkanach trochę jak Barcelona w Poznaniu, gdy okazało się, że w ubogiej posthodżystowskiej Albanii przyszło im spać w ośrodku dla robotników o wdzięcznej nazwie Zimna Woda, natomiast piłkarze drużyny przeciwnej przyjechali na stadion rowerami, co nie wynikało bynajmniej z powielania holenderskich wzorców komunikacyjnych. Tak czy inaczej, w kolejnej rundzie los skazał poznańskiego Lecha właśnie na słynną Barcelonę. I choć sami piłkarze z Poznania przyznawali potem, że "modlili się o słabszego rywala", to wyzwanie należało podjąć.

Pierwsze spotkanie odbyło się 26 października 1988 roku na monumentalnym Camp Nou i ku ogromnemu zdumieniu władz i członków sztabu szkoleniowego katalońskiego klubu zakończyło się sensacyjnym remisem 1:1. Duża w tym zasługa rezerwowego bramkarza poznaniaków - Ryszarda Jankowskiego, który o tym, że zagra w tym prestiżowym spotkaniu, dowiedział się od trenera Henryka Apostela tuż przed meczem w... stadionowej windzie, a także strzelca wyrównującej bramki Bogusława Pachelskiego, opisywanego później przez hiszpańską prasę jako Un satan blanco. Brak telewizyjnej transmisji z Barcelony do kraju, która mogłaby zilustrować znaczną przewagę Katalończyków w pierwszej potyczce, i rozbudzone za sprawą remisu kibicowskie apetyty sprawiły, że przez kolejne dwa tygodnie sportowy Poznań żył wyłącznie rewanżem.

Historyczne spotkanie rozegrano na stadionie przy ul. Bułgarskiej 9 listopada 1988 roku w obecności około 35 tysięcy kibiców, szczelnie wypełniających poznańską "podkowę" już na trzy godziny przed meczem. Co najmniej 10 tysięcy kolejnych tłoczyło się na parkingach wokół obiektu, bezradnie poszukując biletów u "koników", którzy, jak wieść niesie, kazali sobie za nie płacić z dziesięciokrotnym przebiciem. Dodajmy, że piłkarze i władze klubu z Barcelony przybyli do Poznania dwa dni wcześniej i zamieszkali w hotelu Poznań. Jedni i drudzy wzbudzali zresztą w mieście ogromne zainteresowanie. Zdecydowano się nawet na wprowadzenie płatnych wejściówek dla tych, którzy pragnęli zobaczyć trening Barçy na obiektach KKS, jeśli zaś idzie o katalońskich oficjeli, to o ich dobre samopoczucie zabiegał w ratuszu prezydent miasta Andrzej Wituski. Ale najważniejszy był mecz.

"Nigdy nie wychodziłem na boisko w takim tumulcie. To było coś niesamowitego!" - wspominał po latach obrońca Marek Rzepka. I rzeczywiście, fanatyczny doping poznańskiej i wielkopolskiej publiczności sprawił, że uskrzydlony Lech grał z Barceloną jak równy z równym. Na bramkę Zubizaretty raz za razem sunęły kolejne ataki napędzane przez Piotra Romke, Jerzego Kruszczyńskiego, Dariusza Kofnyta i Jarosława Araszkiewicza, co w efekcie w 31. minucie dało lechitom prowadzenie 1:0 (J. Kruszczyński). Bojowego ducha poznańskich piłkarzy nie złamała ani strata wyrównującej bramki w 38. minucie (Roberto), ani szybko spadająca temperatura potęgowana przez zimny wiatr. Sam pojedynek doczekał się natomiast dogrywki i wreszcie dramatycznej serii rzutów karnych.

Kibicowskie emocje sięgnęły wówczas zenitu i udzieliły się piłkarzom oraz sztabom obu drużyn, dość powiedzieć, że zdenerwowany Cruyff rzucał po murawie nieodpalonymi papierosami, a w momencie, gdy do decydującego o losach meczu karnego podszedł Bogusław Pachelski, trener Katalończyków ruszył zrezygnowany w stronę szatni. Szybko jednak wrócił, gdyż napastnik w niebieskim trykocie piłkę meczową niestety zmarnował, co w konsekwencji pozwoliło Barcelonie odzyskać rezon i po kolejnym poznańskim pudle (Damian Łukasik) ostatecznie zwyciężyć. "Łzy żalu na stadionie Lecha. Dziękujemy, byliście wspaniali..." - pisała nazajutrz poznańska prasa. Wielu kibiców Kolejorza ów żal nosi w sobie do dziś.

Piotr Grzelczak

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020