Kultura w Poznaniu

Sztuka

opublikowano:

Wszystkie twarze Daniela Lismore'a

Prezentacja brytyjskiego artysty przypomina osobliwą wersję Muzeum Figur Woskowych. Zamiast - jak w Londynie czy Amsterdamie - podziwiać znane osobistości, Daniel Lismore serwuje nam prawdziwych rozmiarów figury samego siebie. Specjalnie nie użyłem słowa "realistyczne", gdyż nic na tej wystawie realistyczne nie jest. Daniel Lismore przekonuje, że jest dziełem sztuki. Czy i my także nim jesteśmy?

. - grafika artykułu
fot. Jakub Wittchen

Przygotowana przez Daniela Lismore"a ekspozycja z pozoru nie wydaje się czymś niezwykłym. Ot, prawdziwych rozmiarów manekiny, poprzebierane w fatałaszki. Co uważniejszy doczyta, że niektóre z nich wyszły spod palców Alexandra McQueena, jednego z najważniejszych projektantów światowej mody i designu, inne zaś nosiły na sobie światowe gwiazdy i celebryci, by wymienić tylko Pamelę Anderson, Nicki Minaj czy Lindsay Lohan. Pewnie każdy oglądający błyskawicznie wychwyci nawiązania do Andy"ego Warhola i dzieł kultury masowej, w tym filmów (ach, ten piękny hełm szturmowca!).

Popkulturowych nawiązań jest oczywiście więcej i nie będę tutaj wszystkich wymieniał, aby nie psuć jednej z możliwych ścieżek zwiedzania tej niecodziennej wystawy. Lismore z upodobaniem karmi się tym, co nazywamy kulturą masową i z dziką radością gra z zakorzenionymi w zachodnioeuropejskiej świadomości stereotypami. W końcu czym innym niż chęcią zaszokowania, a zarazem wybicia nas z rytmu oglądania "ładnych rzeczy" może być umieszczenie na jednym ze strojów pluszowych martwych królików? Albo wkomponowanie w nakrycie głowy postaci opisanej jako "Namiestnik" czerwonej gwiazdy, w tak oczywisty sposób kojarzącej się z wojskami radzieckimi? Dodajmy, że charakterystyczny wojenny emblemat, wkomponowany jest pomiędzy perły, futro, rękawice rycerskie, naszyte poduszeczki z emotikonami rodem z mediów społecznościowych i ozdoby przypominające biżuterię wyciągniętą z babcinej szkatułki.

Albo "Błazen" - składający się z ramy z wkomponowanym napisem "Coke", symbolami śmierci w postaci czaszki i pluszowego (?) szkieletu, opatrzony czerwonymi, wyglądającymi jak krew skrawkami materiału. Całość dopełnia tarka i - oczywiście - fantazyjny kapelusz.
Tak, bardzo łatwo przechadzając się pomiędzy manekinami skupić się na powierzchowności. Na tych wszystkich świecidełkach, zastosowanych trikach i przepychu. Zatracić się w podziwianiu rzeczy, które należały do kogoś i które zaprojektował ktoś inny. Zamiast zobaczyć to, co artysta chce nam przekazać, widzieć tylko w jaki sposób to zrobił. W obliczu przepięknej i nierzadko zaskakującej formy zatracić treść, którą można wyczytać z prac (i życia) artysty.

Nie dostrzeglibyśmy wówczas jego gry z całym światem. Kolejnych przygotowywanych przez niego kostiumów nie odczytywałem jako emanacji jego alter ego. Zresztą, nie wiem czy mówienie o wystawie jest tutaj w pełni uprawnione. To raczej specyficzny zapis performance'u pod tytułem "życie Daniela Lismore'a". Chowając się za koronkami, kapeluszami i materiałami brytyjski designer pokazuje tęsknotę za byciem sobą. Za tym, by nieważne było to "co ludzie powiedzą", a liczył się tylko prywatny nastrój i osobista potrzeba uzewnętrznienia się. Jestem dziełem sztuki to pochwała indywidualizmu i tego dobrego egoizmu, który jest w każdym z nas. Lismore przekonując o swojej wyjątkowości daje nam do zrozumienia, że nie ma nic w świecie cenniejszego, niż wiara w siebie.

Stąd najważniejszym zaprezentowanym manekinem jest ten z lustrem zamiast nakrycia głowy, jeszcze nienazwany. Każdy z nas, odwiedzających Galerię na Dziedzińcu w Starym Browarze może w nim się przejrzeć. A czy zobaczymy w nim - tak jak widzi w sobie Lismore - dzieło sztuki, zależy już od każdego z nas.

Adam Jastrzębowski

  • wystawa Daniel Lismore. Jestem dziełem sztuki
  • Stary Browar, Galeria na Dziedzińcu
  • czynna do 29.02.2020

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019