Kultura w Poznaniu

Kultura Poznań - Wydarzenia Kulturalne, Informacje i Aktualności

opublikowano:

W ogniu kultu

W świecie rocka niewiele jest historii równie barwnych, pokręconych i - przede wszystkim - prawdziwie autentycznych jak ta, którą od dekad piszą Ian Astbury i Billy Duffy. The Cult to zespół, który w swojej karierze przeszedł przez niemal wszystkie możliwe odcienie rockowej ekspresji - od ponurych korzeni na brytyjskiej scenie post-punkowej, przez spektakularne wejście do panteonu światowego hard rocka, aż po medytacyjną dojrzałość i niegasnący, koncertowy ogień. To historia dwóch silnych osobowości, które potrafiły ścierać się, inspirować, budować i burzyć - i mimo tego (a może właśnie dlatego?) zostawić po sobie kanon, o jakim większość kapel może tylko marzyć. Po świetnym, zeszłorocznym koncercie w Warszawie The Cult - jeden z najważniejszych zespołów rockowych lat osiemdziesiątych - wystąpi w poznańskim klubie B17.

Dwóch mężczyzn na tle czarngo ekranu z wizerunkiem zamyślonej kobiety. - grafika artykułu
The Cult, fot. materiały prasowe

Wszystko zaczęło się w północnym Bradford, tam, gdzie przemysłowe miasto oddychało muzyką z klubów, skłotów i obskurnych pubów. Ian Astbury, zafascynowany szamanizmem, literaturą i Jimim Hendrixem, właśnie debiutował na scenie jako frontman Southern Death Cult - formacji, która choć żyła krótko, wywarła duży wpływ na lokalną scenę gotycko-punkową. Była jak zaginione ogniwo między Bauhausem, The Sisters of Mercy i Indianami Ameryki Północnej, o których Astbury potrafił opowiadać godzinami. To właśnie w Southern Death Cult kształtował się styl, który wkrótce miał wybuchnąć pod szyldem Death Cult, a potem - po kolejnej transformacji - jako The Cult. Połączenie gotyckiego mroku z bardziej melodyjnym, gitarowym graniem Duffy'ego, który wcześniej grał w Theatre of Hate i znał punkową rzeczywistość od podszewki, okazało się strzałem w dziesiątkę. Wokal Astbury'ego - charyzmatyczny, plemienny, od początku naznaczony tęsknotą za czymś więcej niż tylko rockandrollowym szaleństwem - szybko stał się jednym z najbardziej rozpoznawalnych w Wielkiej Brytanii.

Pierwsza płyta The Cult, czyli "Dreamtime" (1984), była fascynującym debiutem. Słychać na nim wpływy The Doors, Hawkwind czy Joy Division, a jednocześnie od razu daje się wyczuć, że Duffy i Astbury chcą czegoś więcej niż powielania schematów nowej fali. Singiel "Spiritwalker" wdarł się na szczyty alternatywnych list, a brzmienie zespołu, oparte na zwiewnych riffach i transowym wokalu, momentalnie zyskało rzeszę nie tyle fanów, ile wyznawców. Sam Astbury, już wtedy określany przez brytyjskich dziennikarzy mianem "rockowego szamana", balansował na granicy mistycyzmu i popkultury. Duffy natomiast coraz mocniej wprowadzał do repertuaru zespołu inspiracje klasycznym rockiem - nie ukrywał swojej miłości do Led Zeppelin, The Who czy - jak sam mówił - "najbardziej ulicznego" AC/DC. To napięcie - gotyk kontra hard rock, mistyka kontra popowa bezpośredniość, okazało się zaczynem, który miał zmienić The Cult na zawsze.

W 1985 roku grupa wydała album "Love" - krążek, który dziś uznaje się za jeden z kamieni milowych w historii muzyki brytyjskiej. To z niego pochodzi utwór "She Sells Sanctuary", z jednym z najbardziej charakterystycznych riffów dekady. Warto dodać, że właśnie wtedy zespół zaczął otwarcie romansować z psychodelią i - wbrew oczekiwaniom gotyckiej publiki - coraz bardziej stawiał na groove i taneczność. Nadszedł rok 1987 i... wszystko się zmieniło. "Electric", nagrany z legendarnym Rickiem Rubinem, ówczesnym producentem Beastie Boys czy Slayera, był szokiem dla fanów. Zniknęły gotyckie ornamenty, za to pojawiły się proste, brutalnie energetyczne riffy i surowy wokal. Duffy sięgnął po Gibsona Les Paula, a Astbury naśladował manierę Morrisona, ale z domieszką czystej, rockowej furii. Zespół był wtedy na szczycie - i po raz pierwszy na poważnie zaatakował amerykański rynek, grając na stadionach u boku Guns N' Roses czy Aerosmith.

"Sonic Temple" (1989), wyprodukowany dla odmiany przez Boba Rocka, był potwierdzeniem tej transformacji. Mocne, epickie brzmienie, gigantyczne chóry i riffy, które dziś można by wyciąć w marmurze. To z tej płyty pochodzi "Fire Woman" - utwór, który do dziś rozgrzewa tłumy na całym świecie. Jednak już lata dziewięćdziesiąte nie były dla The Cult łaskawe. "Ceremony" (1991) było płytą nagraną w bólach, z mnóstwem zmian w składzie i bez tej samej iskry, co wcześniej. Duet Astbury-Duffy niemal wszystko musiał dogrywać samodzielnie, korzystając z pomocy sesyjnych muzyków. Wokalista szukał duchowości i inspiracji w kulturach tubylczych Ameryki, Duffy chciał wrócić do riffów, a ta rozbieżność doprowadziła niemal do rozpadu zespołu. Późniejszy "The Cult" (1994) był dla nich uzdrowieniem, pod względem muzycznym bardzo odważnym - eksperymenty z elektroniką, industrialne bity, alternatywna produkcja. Astbury zaryzykował taneczne, grunge'owe i trip-hopowe elementy - niektóre z nich dosłownie wyprzedzały swoje czasy. Jednak komercyjnie płyta przepadła, a zespół... zamilkł.

Po latach milczenia The Cult wrócili, ale już bez dawnego zapału. "Beyond Good and Evil" (2001) to album z ciekawymi momentami, lecz nie zdobył serc nowych słuchaczy. Dopiero powrót w 2006 roku z serią koncertów sprawił, że stara magia powróciła. Zespół wciąż zmieniał skład, ale fundament pozostał niezmienny: Astbury i Duffy. W ciągu ostatnich piętnastu lat The Cult wydali aż cztery albumy - każdy inny, każdy z własną duszą. "Born Into This" (2007) to powrót do mocnych, gitarowych hymnów. "Choice of Weapon" (2012) i "Hidden City" (2016) pokazują z kolei zespół jako dojrzały, świadomy swoich korzeni, ale wciąż chętny do eksperymentów. Jednak na szczególną uwagę zasługuje ostatni "Under the Midnight Sun" (2022), nagrany po pandemicznym przestoju. Materiał zwarty, ale potężny - pulsujący, mroczny, a przy tym zaskakująco melodyjny. Słychać tu i echa dawnego, gotyckiego The Cult ("Impermanence"), i nowe fascynacje elektronicznymi teksturami ("Vendetta X"). Billy Duffy gra jak natchniony - mniej solówek, więcej koloru, przestrzeni i subtelności, a Astbury brzmi na nim jak szaman prowadzący swój lud przez mrok ku światłu.

Zbierając to wszystko do kupy, staje się jasne, że The Cult to zespół, który wymyka się wszelkim kategoriom - od post-punkowej alternatywy przez stadionowy rock, aż po współczesną, eklektyczną mieszankę stylów. Wierność własnej wizji, odwaga w przekraczaniu granic gatunkowych i ta jedyna w swoim rodzaju kreatywność sprawiają, że od czterdziestu lat są wzorem dla kolejnych pokoleń muzyków i słuchaczy. Ich koncert w poznańskim B17 będzie okazją, by na własnej skórze poczuć energię, którą mogą dać tylko najwięksi.

Sebastian Gabryel

  • The Cult
  • 9.06, g. 19
  • Klub B17
  • bilety: 259 zł

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025