KOŁONOTATNIK. Podróż miodowa

Kiedy 4 czerwca wyruszaliśmy w trasę, lokalne media obiegła wiadomość, że w parku Sołackim w Poznaniu ktoś widział czarnego bociana. Dość rzadki widok, choć zwierzęta coraz chętniej wracają do miast. Na dachu jednego ze swarzędzkich bloków natomiast pojawiły się tego dnia pustułki - średniej wielkości ptaki z rodziny sokołowatych. Kilka dni później z kolei trafiłam na informację, że w Białymstoku (wiem, pokonaliśmy w tej chwili kilkaset kilometrów) podczas pierwszego miodobrania z pasiek miejskich (to zaledwie i aż pięć uli) zebrano 15 kg tego płynnego złota. W Poznaniu po raz pierwszy zebrano miód z pasieki na Cytadeli w ubiegłym roku. Według przeprowadzonych wtedy badań na tym terenie żyją aż 93 gatunki tych owadów, 8 z nich objętych jest ochroną. I podobno takich miejsc w naszym mieście ma powstać więcej. Tak właśnie ratuje się pszczoły!
Róża Baccara
Spokojnie, już piszę, do czego zmierzam. Bo nie często, ale zdarza się... właśnie wtedy wsiedliśmy na rowery, mając jasno określony cel: Swarzędz, Skansen i Muzeum Pszczelarstwa im. prof. Ryszarda Kosteckiego. Byliście tam? No właśnie. A miejsce to uznawane jest za największe w Europie plenerowe muzeum etnograficzne poświęcone historii pszczelarstwa i bartnictwa.
Trasę rowerową z Poznania do Swarzędza polecam każdemu. To plus minus trzydzieści kilometrów w obie strony, w przeważającej części ścieżkami rowerowymi. Tradycyjnie wystartowaliśmy z centrum Wildy, kierując się w stronę parku Jana Pawła II. Potem Drogą Dębińską przejechaliśmy do skrzyżowania z ul. Królowej Jadwigi, kolejno przecinając park Tadeusza Mazowieckiego. Jadąc dalej wzdłuż Warty, dotarliśmy do mostu św. Rocha, a stamtąd ścieżką rowerową nad Maltę. I dalej zielonym szlakiem wzdłuż jeziora, aż do lasu. Teren Białej Góry jest świetnie przygotowany zarówno dla amatorów nordic walkingu, jak i rowerzystów (tych małych również). Warto tam chwilę pokrążyć, ponieważ na jej obszarze znajduje się m.in. park przeszkód rowerowych oraz wciąż dumnie stojący grobowiec Mielochów. O mauzoleum i jego okolicy, gdzie zrobiliśmy sobie pierwszy przystanek, Adam Suwart napisał tak: "Na tym terenie (według legendarnych przekazów dokładnie w miejscu posadowienia gloriety) Mielochowie mieli wyhodować legendarną czarną różę. Była to podobno róża Baccara, której zamknięty pąk wydawał się czarny, podczas rozkwitania jego barwa jawiła się jako ciemnoczerwona. Te i inne legendy przydają temu miejscu aury tajemniczości. Sprzyja temu zdziczała roślinność oraz ukształtowanie terenu. Glorieta wznosi się na stromej i wysokiej skarpie, stanowiącej krawędź głęboko wciętej doliny Cybiny (do 1940 r. fragment tej krawędzi stanowił granicę miasta Poznania i gminy Chartowo)". Nic dodać, nic ująć.
Płuca miasta
Na terenie użytków ekologicznych Olszak I i Olszak II, które leżą w dolinie rzeki Cybiny, też się kilka razy zatrzymaliśmy. Właściwie było to nieuniknione, bo to niezwykle malownicze miejsce. Trudno tam się zgubić, wystarczy jechać brzegiem stawów, schodzą się tam zielony i czarny szlak. Mijamy stawy Olszak i Browarny z pomostem na pływakach, którego nazwa związana jest z położonym na drugim brzegu browarem Mycielskich. Nieczynny już zakład ma zostać odrestaurowany, a w jego wnętrzu powstanie luksusowy hotel spa. Dalej jest Młyński Staw (z jednej strony obiega go Cysterski Szlak Rowerowy) oraz staw Antoninek. Pierwsze dwa zbiorniki zrekonstruowano, trzeci utworzono, kiedy w latach 80. przebudowywano Jezioro Maltańskie na potrzeby toru regatowego. To bardzo cichy zakątek Poznania, rozległe kliny zieleni, płuca miasta. Można tam naprawdę odpocząć od miejskiego zgiełku. Warto zabrać ze sobą lornetkę, bo rzeźba terenu stwarza wyśmienite warunki do życia zarówno dla roślin, jak i zwierząt. Podobno można tam zaobserwować ponad sto gatunków ptaków (widziałam niestety tylko kaczki i łabędzie)! Od Swarzędza dzieli nas już tylko kawałek drogi wzdłuż Cybiny oraz urokliwy most.
Czarnuszka, bazylia, facelia
W samym Swarzędzu przy drodze nr 92 skręcamy w prawo w ul. Za Cybiną (trzymamy się torów kolejowych), kolejno w lewo w ul. Kirkora i znowu w prawo w ul. Poznańską, potem Tabaki. Jedziemy według znaków. To kilka minut i już jesteśmy w muzeum. A tam np. gablota z pszczołami, które wlatują do niej ze skansenu. Można obserwować przez szybę, jak pracują. Jedna z pszczół (wiadomo która) jest oznaczona naklejką wielkości łepka od szpilki, ma przypisany numer. Znajdziecie ją tak szybko jak my?
Bardziej jednak niż sama wystawa, będąca opowieścią o historii bartnictwa na ziemiach polskich z rysem historycznym również przemysłu jedwabniczego, zainteresowała mnie ekspozycja plenerowa. To około 250 uli. Wśród nich są barcie leśne, słomiane kosze, ule figuralne, np. diabeł na beczce, sowa i brodacz z fajką; ale też te architektoniczne oraz współczesne - skrzynkowe. Oprócz tego stoją tam również wozy pasieczne. A i to nie wszystko! Bo na terenie skansenu znajduje się także kolekcja roślin miododajnych, kilkadziesiąt kwiatów i bylin, które mają szczególne znaczenie dla życia pszczół. Wiecie, jak tam pachniało? Czarnuszka, bazylia, facelia, dalej lubczyk i szałwia... Po powrocie do domu - tą samą drogą - wypiliśmy herbatę z cytryną i miodem. Bo pora na nią jest zawsze dobra, podobnie jak... na rower.
Monika Nawrocka-Leśnik
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020