Kultura w Poznaniu

Varia

opublikowano:

KOŁONOTATNIK. Uwaga! Żółw!

W Biegunach  Olga Tokarczuk pisze, że "opisywanie jest jak używanie - niszczy; ścierają się kolory, kanty tracą ostrość, w końcu to, co opisane, zaczyna blaknąć, zanikać" i że dotyczy to przede wszystkim miejsc. Mimo to bardzo chcę Was, to jest czytelników, drobiazgowo przeprowadzić po Nadwarciańskim Szlaku Rowerowym.

. - grafika artykułu
fot. Monika Nawrocka-Leśnik

Plan był prosty - wsiadamy (tak, nie byłam sama, ale dzieliły nas przepisowe metry) na rowery, jak tylko znów otworzą lasy, jak pandemia i rząd poluźnią swój uścisk. Udało się w kwietniu, choć i tak dreptaliśmy w miejscu kilkanaście dni. W plecaku: woda (jak zwykle za mało), jabłko i baton. Energii mnóstwo, zarówno w przytroczonym bagażu, co w nas. Gromadziliśmy ją w końcu podczas długiej kwarantanny.

Zoo Safari Dębina

Wystartowaliśmy niemalże z serca Wildy. Ścieżek rowerowych póki co niewiele, więc raczej poruszaliśmy się ulicą. Z prawobrzeżnego Poznania uciekaliśmy przed koronawirusem przez Rynek Wildecki, dalej ul. św. Jerzego, by jak najszybciej, przecinając park Jana Pawła II, dostać się na Drogę Dębińską. I stamtąd pędem, wjeżdżając na niebieski szlak, do Lasu Dębińskiego. Tzw. Dębina, zalewowy teren Warty, przywitała nas nieśmiało przebijającym przez konary drzew słońcem. Królują tam dęby szypułkowe, ale starodrzew liczy także m.in. topole i buki. Wypatrzeć można (warunek konieczny: sokoli wzrok lub lornetka i cierpliwość Adama Wajraka) kilkanaście gatunków ptaków, począwszy od gołębia grzywacza, przez sójki, szpaki, wróble, po zimorodki, dzięcioły, a nawet puszczyki.

Okazały drzewostan Dębiny uzupełniają łąki i liczne stawy. Tam z kolei - oprócz oczywiście kaczek krzyżówek - można zobaczyć... żółwia błotnego! Kiedy go zauważyłam (widocznie jechałam w tempie charakteryzującym ten gatunek), szybko zsiadłam z roweru. I obserwowałam go dłuższą chwilę. Bo czy on aby na pewno jest prawdziwy? Co prawda nie zamerdał ogonkiem, ale bardzo leniwie przekręcił łepek. Ręczę! Podobno na Dębinie jest ich więcej - zapewniała nas spacerująca tam mama z dziećmi. Żółwie mieszkają tam rzekomo od zeszłej zimy.

Można odpłynąć

Rozochocona tym, co zobaczyłam, chętnie popedałowałam dalej. Kilkanaście minut i jesteśmy w Luboniu. Na plaży miejskiej kilka osób. Niczego tam jeszcze nie ma, sezon przed nami. Chyba. Zjeżdżamy z pobliskiej skarpy (w tym miejscu trzeba uważać, można złapać zająca albo wywinąć orła) i wąską zarośniętą ścieżką kierujemy się wzdłuż Warty. Nikt nas nie goni, tak że spokojnie możemy zbierać żółte kwiaty mniszka (mogę się podzielić sprawdzonym przepisem na syrop, polecam na zimę) i pokrzywę (odżywia włosy, wzmacnia odporność), których jest tam pod dostatkiem.

Na tym odcinku Warty cumują też łódki. Można tam usiąść na trawie i... odpłynąć. Na chwilę zapomnieć o całym świecie i słuchać, wąchać albo czekać na bobra, jak ja. Nietrudno tam trafić na powalone przez te futrzaki drzewa, ale żaden wtedy nie wychylił nawet nosa. Na szczęście futra i bobrowy ogon na talerzu są już passé, więc dziś te zwierzęta mają się zupełnie dobrze, choć na początku ubiegłego wieku było ich tyle, co kot napłakał. Wrócimy tam kiedyś późnym wieczorem, może wtedy będą bardziej towarzyskie?

Przyroda vs historia

Kolejny przystanek robimy koło mostu w Luboniu przy tablicach edukacyjnych. Wybieramy ścieżkę przyrodniczą, ale zainteresować mogą także "zakłady chemiczne" albo "architektura przemysłu spożywczego" - przez wiele lat działała tam Fabryka Drożdży G. Sinnera oraz Fabryka Przemysłu Ziemniaczanego. Obie powstały na początku XX wieku, ponieważ Prowincja Poznańska była jednym z głównych dostawców żywności dla uprzemysłowionych Niemiec.

Zjeżdżamy na Kacze Doły. To kolejny po Dębinie raj dla wędkarzy, ale też świetnie przygotowany teren dla rowerzystów i spacerowiczów. Tłumów co prawda nie było, ale raczej się tam nie rozpędzimy. Przejeżdżamy kładkę. Wygląda dziwnie, bo tym razem wcale nie jest tam mokro. Możemy poćwiczyć równowagę. To jednak krótki odcinek, tak że spokojnie. Przez las (1 ha wytwarza do 10 razy więcej tlenu niż 1 ha użytków rolnych!), wciąż niebieskim szlakiem, jechało się całkiem przyjemnie. Nie było jeszcze gorąco, ale piaszczyste drogi dawały się powoli we znaki. Podążamy dalej "Śladami przyrody i historii", na chwilę zbaczając z głównej drogi, napotykamy grób nieznanego radzieckiego żołnierza. Docierając do Kątnika, czytamy o toczonych tam walkach w 1945 roku, o ostatnim pociągu ewakuacyjnym.

Przez Zalewy Nadwarciańskie jedziemy ściśle wytyczonym szlakiem (świetne miejsce dla fanów MTB, ale widzieliśmy też tatę z maluchem na bagażniku) i znów wypatruję bobrów. Ucieka przed nami sarna, łabędź dobrych kilka minut pozwala się podglądać podczas popołudniowej toalety, słychać żaby. Już tylko kilka mostków dzieli nas od Muzeum Arkadego Fiedlera w Puszczykowie. To miejsce zostawiamy sobie jednak na inną okazję.

50 km i 2 tys. kalorii

Kolejna plaża miejska wita nas bezchmurnym niebem, dwudziestoma kilkoma stopniami, jest naprawdę ciepło (dla mnie aż za bardzo). Mijamy przystań kajakową, jeszcze w Puszczykowie dojadamy nasze zapasy. Wracamy. W Rogalinku za mostem, na skrzyżowaniu (szlak jest tam już czerwony) skręcamy w ul. Północną, której nawierzchnia za każdym razem przyprawia mnie o ból głowy. Tym razem jednak nie przerażają mnie błogie pola na horyzoncie, ale przede wszystkim droga, która w skutek suszy wygląda jak pustynia. Rower czasami trzeba prowadzić, a każdy samochód jest zapowiedzią czegoś na kształt burzy piaskowej. Po tym rajdzie Dakar (Rogalinek) zmarnowani (ja na pewno) skręcamy w stronę Ośrodka ZHP Piast Rogalinek i dalej jedziemy zielonym szlakiem wzdłuż Warty, na której tego dnia pojawiły się już dwie amatorki kajakarstwa. Mijając Wiórek, Czapury, wjeżdżamy do Poznania od strony Starołęki. Nosy i czoła mamy spieczone, licznik pokazuje 50 km i, o zgrozo, spaliliśmy tylko 2 tysiące kalorii...

Monika Nawrocka-Leśnik

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020