Utopii jest więcej, niż myślisz. Zresztą już od początku była ich mnogość, bo są co najmniej dwie kuszące hipotezy dotyczące pochodzenia terminu utopia. Oba tropy prowadzą do starożytnej greki. Równolegle funkcjonowały w niej outopos, oznaczające miejsce nieistniejące, oraz eutopos, czyli dobre miejsce. Ta gra słów swym rodowodem sięga pierwszej takiej wizji, a więc dzieła Utopia z 1516 roku, w którym Thomas More objawił się światu nie tylko jako miłośnik wspomnianych kalamburów, ale i autor wizji idealnego państwa. Socjolog Jerzy Szacki w klasycznym opracowaniu Spotkania z utopią podzielił owe wizje na kilka rodzajów. Przykładowo: utopie miejsca lub ładu wiecznego. Różne są także pobudki ich tworzenia. Dla jednych to chęć ucieczki, wyrwania się z tego, co nas otacza. Inni pragnęli zjednać ludzi dla swych wizji zmiany, obiecując po wszystkim raj na ziemi.
Jednak tam, gdzie są optymiści, muszą znaleźć się także pesymiści i realiści. Dlatego z czasem pojawiły się również dystopie, a więc miejsca, gdzie dzieje się najgorzej, czy antyutopie, mogące zapowiadać całkowitą kontrolę ludzkiego życia. Są nawet pozorne oksymorony w postaci realnych utopii. Zgorzkniały obserwator powie, że dwie pierwsze zyskały silną konkurencję w postaci opisów współczesności. Natomiast te trzecie - realne utopie - wyrażają nadzieję zbudowania we współczesnym świecie atrakcyjnych alternatyw, np. dla dominującego systemu gospodarczego.
A jak jest z utopią w Poznaniu? Nachalna pasteloza osiedli z wielkiej płyty, choć przykuwa uwagę, to trochę jakby chciała odwrócić naszą uwagę od historii blokowisk. Ta jednak przypomina, że kiedyś doświadczyliśmy próby budowy utopii. Konstruowania rozumianego zresztą bardzo dosłownie: osiedle po osiedlu, tysiąclatka po tysiąclatce. Zresztą nie pierwszy to raz, gdy człowieka uwiodły wizje harmonijnej przyszłości. Choćby Robert Owen i Charles Fourier wznosili dla swych komun osady zwane falansterami, lecz marzenia okazały się zbyt kruchym fundamentem. Z czasem ich wspólnoty dopadła proza życia. Podobny los spotkał skądinąd wzniosłe pobudki budowniczych modernistycznych blokowisk. Dziś prawdziwych Stefanów Karwowskich już nie ma. Zostały tylko codzienne szczęścia i troski życia pośród materialnego dziedzictwa utopii, której czar prysł.
Krytyczny obserwator z pewnością żachnie się, że przecież teraz też wdrażamy pewien ideał. Filozof Andrzej Walicki poświęcił temu nawet cykl esejów pod wymownym tytułem Od projektu komunistycznego do neoliberalnej utopii. Dziś marzycielom z osiedla Kosmonautów i parku Gagarina oferujemy odbicia obłoków w szklanych fasadach biurowców. Postęp technologiczny ze swą cyfrową rewolucją wybrzmiewa niczym awangardowa oda do kreatywności. Open-space'ów gwar, krzyk deadline'ów i stukot klawiatur to współczesna odpowiedź na pozytywistyczną "ludów wrzawę, huk młotów i turkot maszyn" znaną z poezji Juliana Ochorowicza. Dziś miliarderzy-wizjonerzy wysyłający kabriolet w kosmos zapładniają naszą wyobraźnię. Być może przez nich pisarze science fiction wkrótce odejdą do lamusa? Mogą oni tylko popuszczać wodze fantazji, a tamci - co pomyślą, to zrobią.
Paradoksalnie dziś nawet rajskie wizje potrzebują enklaw w postaci klasztorów i kościołów. Sekularyzacja pomogła uwierzyć w nas samych i uleczyć z lęku przed sądem ostatecznym, lecz pozostawiła niegotowymi na samodzielność wobec spraw nieskończonych, choć niekoniecznie boskich. Doświadczamy nieznośnego deficytu sensu życia. Tryumfuje ekonomiczna racjonalność oraz jej środek ekspresji - pieniądz, dla którego jedynym ograniczeniem jest ludzka doczesność. Skoro znikąd nadziei, to skupiamy się na tym, co jest. Chwytamy dzień, jak radził rzymski poeta Horacy, bo tak zalecił trener rozwoju osobistego.
A co jest treścią zwykłego dnia? Z jednej strony internet dający poczucie, że wokół nas stale coś się dzieje. Zaświadcza o tym choćby wibracja komórki w kieszeni. Z drugiej przemiany świata pracy. Wynalazki takie jak poczta elektroniczna i praca zdalna pozwalają życiu zawodowemu kolonizować czas wolny. Ciągle gdzieś gonimy. Zrobić raport na wczoraj, wyrobić normę miesięcznej sprzedaży, a potem jeszcze tylko selfie z cross-fitu. Wszak praca nad sobą to też trud i znój. Do wieczora brzdęk powiadomień smartfona, a od jutra powtórka. Letni piątkowy wieczór umili prosecco nad Wartą. Sobota minie w sklepie, gdzie melodyjnie z głośnika zadźwięczy "kup więcej, kup więcej!", a potem już tylko niedziela wieczór i humor - wiadomo - popsuty.
Współczesną utopią pragnie być zielona, ekologiczna wizja przyszłości. Tylko jak przekonać do niej ludzi, skoro nie ziści się bez posprzątania tego, co zużyliśmy i porzuciliśmy w pędzie po lepsze wczoraj? Przyzwyczajenie jest drugą naturą człowieka - ojcowie mawiali - i dziś musimy się zmierzyć z naszymi nawykami by zachować tę pierwszą i jedyną naturę. Czy zobaczymy zmierzch samochodów w mieście? Być może, bo przecież nawet "tramwaj na Naramowice" ruszył, choć póki co z budową.
Jednak nowej utopii wciąż nie widać wyraźnie. Stale pobudzająca atrakcyjność teraźniejszości oraz stopienie się czasu pracy z odpoczynkiem skutecznie odciągają nas od pytań o sens życia, jego wartości oraz cele. No bo kiedy? Ile na tym zarobimy? Jeśli współcześnie na utopię nie ma - nomen omen - miejsca, to ona wciąż ma potencjał. Przecież nikt jeszcze nie zabronił ludziom marzyć i zmieniać. Dajcie im tylko czas. Gdy tego przestanie brakować, to może wspomnimy raz jeszcze słowa Ochorowicza: "A gdy czas, spieszmy zagnani wiedzą/ sokolim lotem do pragnień szczytu/ Niech o nas przyszłe wieki powiedzą: Żeśmy zbliżyli promienie świtu!".
Filip Karol Leszczyński
Filip Karol Leszczyński - rocznik 1989, filozof, pracownik Wydziału Filozoficznego UAM. Interesuje go filozofia gospodarki oraz historia idei - przede wszystkim kooperatyzmu.
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021