Kultura w Poznaniu

Teatr

opublikowano:

Sąd extravagantyczny

Sytuacja sceniczna Extravaganzy o religii jest prosta - nastąpił koniec świata. A po nim, kiedy ludzie oraz wszystkie istoty żywe przestały istnieć, czas się ze wszystkiego rozliczyć. W tym osobliwym sądzie ostatecznym rozłożone na części pierwsze zostaje wszystko to, co uwiera, irytuje i dręczy.

. - grafika artykułu
fot. Łukasz Łukasiewicz

Duszna Piwnica pod Sceną po raz trzeci została przejęta przez ducha kąśliwej satyry. Poznańska Extravaganza tym razem dotyka kolejnej kwestii, stając się tym samym trzecim w trylogii spektaklem z tej serii. Pierwsza, ponad sześć lat temu, była Extravaganza o miłości. Potem odbyła się premiera Extravaganzy o władzy. Oba spektakle bawiły poznańską, mieszczańską publiczność zarówno rubasznym humorem, jak i absurdalnością kreowanego na scenie świata, w którym to, co przykre, rozczarowujące lub irytujące zostaje wyśmiane. Nic dziwnego, że reżyserka poprzednich edycji - Joanna Drozda, skusiła się, by podjąć w nowym spektaklu kwestię szeroko pojmowanej religii. Jak referowała słowa autorki Monika Nawrocka-Leśnik w swojej zapowiedzi najnowszej Extravaganzy: "Najważniejsze, to w coś wierzyć. Wiara czyni cuda. Ale też potrafi nas przekonywać do wielkich poświęceń. (...) Nie zawsze trzeba być umartwionym i cierpieć. My szukamy tego, co dobre. I wyśmiewamy to, co niemądre, głupie".

Ile tu się dzieje! Ozłocona złotą kotarą maleńka scena co chwilę zmienia się w zupełnie odmienne światy, sytuacje oraz kombinacje estetyczne. Czasem recytując, innym razem śpiewając, aktorzy i aktorki wcielają się w postacie z popkultury, bogów i boginie, polityków, albo stereotypowe ujęcia przedstawicieli różnych religii czy też klas społecznych. Jeśli chodzi o przygotowanie do tematu, trzeba uczciwie oddać twórcom i twórczyniom, że zadanie domowe odrobili. Temat religii został wyczerpany oraz podjęty z różnych stron. Oberwało się nie tylko katolikom, ale też protestantom, Żydom, fikcyjnym trollom, postaciom z mitów różnych wierzeń oraz kultur, władzy kościelnej oraz (oczywiście) politykom im wtórującym. Trudno wyłonić faworyta lub faworytkę, bo zespół aktorski radził sobie dobrze w różnych tonacjach i układach. No dobrze, może trochę głębszy ukłon przypadnie Elżbiecie Węgrzyn, której wykony bawiły mnie najbardziej, ale nie oznacza to, że jej blask przyćmiewał resztę zespołu: Piotra B. Dąbrowskiego, Jakuba Papugę, Michała Sikorskiego, Aleksandrę Samelczak (gościnnie), Katarzynę Tapek (gościnnie), Jamesa Malcolma (gościnnie) oraz Mateusza Wiśniewskiego (gościnnie).

Cały czas na scenie znajdował się też nieoceniony Kwartet Bardzo Męski, w którego skład wchodzą Andrzej Iwanowski, Arkadiusz Kowalski i Piotr Trojanowski. Muzycy wykonują szlagiery z tekstami przerobionymi do omawianych na scenie tematów, podkręcają atmosferę, albo wtórują aktorom i aktorkom na ich własne żądanie. Wielkie uznanie dla zespołu, który nawet na chwilę nie tracił czujności, aby przez bite trzy godziny dawać z siebie wszystko. 

Najwięcej uciechy sprawiały publiczności żarty nawiązujące do postaci ze sceny politycznej. Przyprawione pieprzem wulgaryzmów lub aluzji seksualnych odniesienia do aktualnych wydarzeń wpleciono do świata pełnego absurdu i przesady. W realiach extravaganzy nie jest niczym zadziwiającym, że obrady nad wyborem symbolu religijnego, w którym biorą udział między innymi grecka bogini Iris, David Bowie i najwyższy z perskich bogów - Abraxas, przeprowadza rozchełstana erotyzmem i wulgaryzmami Beata Szydło. Z kolei Marek Suski (zwany też na scenie "wysoko postawionym członkiem") przedstawiony został w kostiumie zawodnika sumo i wieńcem laurowym na głowie, a wtórująca mu operowa diwa krzyczy ekstatycznie jego nazwisko.

W trakcie Extravaganzy czasem następuje odkrywanie kulis samego wydarzenia np. w zabawnej scenie podsłuchiwania aktorki, która zapomniała, że powinna być na scenie, więc zajada się słodyczami na zapleczu, albo w ironicznej piosence na temat skomplikowania prostej choreografii ostatniej sceny spektaklu. Co rusz ktoś ze sceny uwodzi widownię, czasem prosi o czyjeś imię, zaprasza na drinka, niekiedy wygania z zajętego miejsca. Udało się nawet przeprowadzić rundę kalamburów, w których brała udział cała publiczność. Aktorzy i aktorki czasem prowokowali bezpośredniością, jak w scenie coachingowania do prokrastynacji, kiedy słowa o beznadziejnych i niewystarczających decyzjach były rzucane w twarze poszczególnych osób. Ale to tylko tak w żartach.

Extravaganza to dziwna formuła społeczna. Groteskowy, sceniczny świat przykryty zostaje woalką pijaństwa, do której publiczność ma w tym układzie prawo, a więc inaczej niż zazwyczaj podczas spektakli. Kabaretowa swoboda powoduje łatwość przekraczania czwartej ściany, co wprowadza wrażenie familiarności (nie tak często wytwarzanej w konwencjonalnych warunkach teatralnych). A jednak - spuchnięta cena biletu i ekskluzywna otoczka wydarzenia kąsają z tyłu głowy, kiedy przychodzi obśmiewać mieszczańskie zwyczaje. To jednak nie następuje. Na scenie pojawia się za to Penera, która bawi swoim rynsztokowym językiem oraz odklejeniem od wysokokulturowych konwenansów, albo Marsjanin, opowiadający o kolonizowaniu planety przez możnych ziemskiego świata. Publiczność ma jednak immunitet na dowcipkowanie. Obśmiane zostaje wszystko, ale nie sytuacja bycia extravaganzową widownią. To bardzo ciekawa decyzja twórcza. 

Trwające ponad trzy godziny widowisko, które aspiruje do nieustannie zabawnego zjawiska, nie jest w stanie dostarczyć wyłącznie tych zamierzonych odczuć. Były momenty nudy, wrażenie powtarzalności i wtórności wielu sytuacji scenicznych, które wynikały, zdaje się, z samej konwencji przedstawienia. Niezmienna struktura sekwencji szybkich wykonów, piosenek i interakcji robi się po jakimś czasie nieciekawa, nawet jeśli zespół aktorski robi co może, by napięcie w publiczności utrzymać. Nie przekonało mnie przydługie opętanie aktora Dąbrowskiego, piosenka o influencerze żebrzącym o lajki nudziła wtórnością i płytkością refleksji (swoją drogą, to wykonanie Jamesa Malcolma pojawia się na scenie aż dwa razy, nie wnosząc przy powtórzeniu nic nowego), czary Episkopaty w kostiumie maga usypiały natłokiem niezbyt zabawnych zaklęć, a siląca się na młodzieżowy ton celebrytka Aneta brodziła w bagnie boomerstwa, które mogło bawić dekadę temu. Cóż, nie wyobrażam sobie, aby gorsze sceny miały się nie pojawić na trasie rozpędzonego różnego rodzaju komedią pociągu Extravaganzy, ale - przeciągając tę kolejową metaforę akapitu rozczarowania o frazes z morałem w tle - nie w każdym przedziale chce się zagrzać miejsce.

Ostatecznie publiczność wychodzi w szampańskich nastrojach. Wachlarz groteski schłodził jej czoło zmarszczone rozczarowaniem, trwogą oraz irytacją wobec tych wszystkich przeszkód, jakie sami sobie pozwalamy rzucać. Twórcy i twórczynie Extravaganzy o religii piętnują przede wszystkim bezrefleksyjność, która okazuje się bliźniaczką naiwności. Niezależnie od tego, która z nich narodziła się pierwsza, obie figurują na szczycie listy przyczyn kreowania fejków o randze mitów, powielania wytartych stereotypów, powtarzania wierutnych bzdur oraz promowania intelektualnej bylejakości. Skręcając się ze śmiechu warto o tym pamiętać.

Julia Niedziejko

  • Extravaganza o religii
  • reżyseria: Joanna Drozda
  • Teatr Polski, Piwnica pod Sceną
  • 7.05

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022