Teatr Polski to zrobił. Spotkał ze sobą grupę nastoletnich odbiorców i odbiorczyń, z szacunkiem i ciekawością zadał im pytania, wysłuchał odpowiedzi, a następnie przełożył je na swój język. Stworzył opowieść nie tylko o nich, ale dzięki nim i dla nich. Była to premiera numer 4213 - Śnieżka nie chce spać, w reżyserii Wiktora Rubina. Jak wyszło?
Osobny akapit zdecydowanie należy się Zuzannie Konsik, odtwórczyni roli tytułowej. Przez wcale nie tak prosty i intuicyjny tekst przechodziła z lekkością, oscylując pomiędzy nieobcym jej rówieśnikom stanem zagubienia, a płomiennym, żarzącym wręcz oddaniem się sprawie. Tu nic nie było letnie, zadowalające, sympatyczne, pomiędzy. Tu było wszystko albo nic, pełne poświęcenie albo pozbawiona nadziei rezygnacja. W jej Śnieżce przejrzy się wiele osób. Emocje, lęki i obawy, przebłyski i olśnienia, wrażliwość i determinacja - to wszystko nie tylko się w niej mieści, ale i dochodzi do głosu, którym Konsik w spektaklu operuje świetnie.
Towarzyszący jej Michał Kaleta i Alona Szostak kolejny raz udowodnili swoją wielkość. Umożliwili Zuzannie wykorzystanie pełni możliwości jej świeżo rozpostartych skrzydeł. Jako Król i Królowa, postaci grane przez aktorów z tak imponującym doświadczeniem, mogliby sprawić, że w historii o Śnieżce będzie ona jedynie tajemniczą wzmianką napisaną ukradkiem na jednym z marginesów. Zwłaszcza Szostak, której Królowa od czasu narodzin córki zmaga się z depresją, obnażającą przed nią kolejne odcienie głębokiej czerni. Upływający czas, dorastająca Śnieżka, żal za tym co minęło i lęk przed tym, co dopiero nadejdzie, miotają Królową po szachownicy, podczas gdy obecny na planszy i nieobecny w życiu Król przypatruje się wszystkiemu ze swojej bezpiecznej, oddalonej od centrum wydarzeń pozycji.
Tekst Joanny Janiczak był dla mnie najmocniejszą częścią całej historii. Przypominał bogato zdobioną pierwszą literę baśni wykaligrafowanej na starych, pożółkłych kartach. Chce się do niej wracać, by odnaleźć ukryte motywy, wyłapać przeoczone wcześniej sensy. Jest wartki i celny, tka sieć znaczeń, w której każda nitka pochodzi z innego wymiaru i prowadzi do innego spojrzenia. Unosi się ponad zburzoną przez siebie czwartą ścianą. Wytyka wskazującym palcem nasze zniekształcone przez teksty (pop)kultury wyobrażenia na temat świata i nas samych.
Warstwa wizualna spektaklu - scenografia Łukasza Surowca i kostiumy Rafała Domagały - jakkolwiek banalnie by to nie zabrzmiało, sprawiają czystą przyjemność. Nie ma tu przepychu, który w przypadku baśni byłby rozwiązaniem poprowadzonym po linii najmniejszego oporu. Jest esencja i wgląd w siebie - ukryte w oku lustro pozwala nam przejrzeć się w sobie samych. Pytanie tylko, czy tym co w nim zobaczymy będzie prawda? Kostiumy są swoistą wariacją: w przypadku Króla i Królowej na temat baśniowego Króla i baśniowej Królowej, w przypadku Śnieżki na temat współczesnej, nieco ugładzonej wersji Wednesday Addams, krasnoludki zaś ucieleśniają wypchniętych na margines społeczeństwa ludzi pracy.
Widać zatem wyraźnie, że rzeczy godnych uwagi nie brak. Czasem jednak pojedyncze elementy, jakkolwiek przemyślane, dopracowane i atrakcyjne by nie były, po zsumowaniu dają wynik niższy od oczekiwanego. To właśnie wydarzyło się w Śnieżce. Mimo wszystko zabrakło w niej czegoś trudno uchwytnego - krążącej między aktorami energii, poczucia zespolenia i zadomowienia się w tej opowieści, dynamiki następujących po sobie zdarzeń, które w spektaklu Wiktora Rubina wydawały się dość chaotyczne. Reżyser, zamiast przeprowadzać nas przez całość scenicznej opowieści, rzuca nami po mniej lub bardziej niezrozumiałych fragmentach królestwa i otaczającego go lasu. Ma się wrażenie, jakby twórcom zabrakło czasu na zastanowienie się po co idziemy tam dokąd idziemy i dlaczego właśnie tędy. Gdyby zadbano o nadanie opowiadanej historii wyraźnego kierunku, oddaliłoby mnie to od postrzegania go w kategoriach dziełaletniego - jednego z tych, na temat których trudno toczyć emocjonujące dyskusje, bo temat wyczerpuje się po kilku krótkich zdaniach. I to nie przez wzgląd na fabułę czy tekst (bo jak wspomniałam - jest on dla mnie najlepszym elementem całości), ale właśnie przez te niedookreślenia i niedopoczucia, które najtrudniej ubrać w słowa, ale których obecność jest niepodważalna. Sprawiają, że to kolejny "ładny" spektakl, którym można cieszyć się w trakcie, ale o którym zapomina się kwadrans po opuszczeniu teatru.
Nawet krasnoludki, intrygująco przedstawiane w poprzedzającym spektakl wywiadzie z reżyserem, zdają się być istotami pozbawionymi kształtu. Szkoda, bo potencjał w nich tkwił ogromny. Każdy z nich zabierał głos we własnej sprawie, opowiadając o ciężarze swoich doświadczeń (od przemocy w rodzinie do egzystencjalnych kryzysów), ale trudno dociec, jaką wartość wnosiło to do spektaklu. Czy miało pomóc Śnieżce odkryć siebie? Pokazać jej, jak złożony bywa świat? Okazać jej wsparcie, czy raczej ostrzec przed tym, co może się wydarzyć? Tego nie wiem. Wiem natomiast, że interakcja z publicznością - nawet jeśli bywa dość niezręczna bądź skupia się na omawianiu cen biletów u konkurencji - ciekawie poprowadzona, może pomóc odkryć w krasnoludkach to, co w spektaklu tym nie wybrzmiewa. Tak jak zupełnie niejasna dla widza scena z praniem roboczych uniformów w pojawiającej się znikąd pralce.
Przyznam, że ostatnimi czasy coraz częściej zastanawiam się nad sensem recenzowania spektakli premierowych. Owszem, pokazy te są zwieńczeniem długiego i intensywnego czasu przygotowań, a podczas premier wszystko jest świeże, gorące, tętniące niepewnością (czy się uda, czy nam uwierzą?), ale czy właśnie takie powinno być? Czy w momencie pierwszego, drugiego czy nawet trzeciego spotkania z publicznością spektakle są w stanie osiągnąć swoją szczytową formę i zaprezentować się dokładnie tak, jak realizatorzy tego chcieli? Co z czasem, którego spektakle potrzebują na to, by usłyszeć wypowiadane przez siebie historie? Na to, by postaci rozepchały się w aktorach, kostiumy ze scenografią splotły w jedność, a muzyka, przenikając przez każdy z elementów dzieła, uczyniła ze wszystkiego nierozerwalną całość? Podobna refleksja towarzyszyła mi podczas recenzowania premiery Macochy w reżyserii Błażeja Biegasiewicza - pojedyncze elementy, choć naprawdę dobre, po złożeniu prezentowały całość lekko wybrakowaną. Nie był to jednak brak, którego nie dałoby się nadrobić. Wierzę, że i w przypadku najnowszej premiery Teatru Polskiego tak się stanie.
Podsumowując - Śnieżka nie chce spać, choć nie zapisze się w pamięci tego sezonu jako najwyżej oceniane wydarzenie, jest historią ważną i wartą zobaczenia. W sztukach środka - zarówno pod względem formy, jak i treści - również tkwi wartość. Śnieżka może stać się impulsem do zadania wielu pytań, na które odpowiedzi otworzą drzwi do nieznanych dotąd komnat. Kiedy zaczyna się dorosłość i kto o tym decyduje? Czy w relacji z rodzicem dziecko może stać się dorosłym? Czy w relacji z dzieckiem rodzic też może być dzieckiem? Co z granicami, niezgodą na, sprzeciwem wobec i pochwałą na cześć?
Przyjdźcie. Zapytajcie. Wysłuchajcie. A potem razem zatańczcie. Przetańczcie to wszystko i zobaczcie, co będzie dalej.
Marta Szostak
- Śnieżka nie chce spać
- Teatr Polski
- 16.12
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023