Właśnie o tym. Pytanie pierwsze - dlaczego tak jest? Pytanie drugie - czy tak jest naprawdę?
Odpowiedź pierwsza. Zamknijcie oczy. Spróbujcie wyobrazić sobie macochę. Jak szybko nasuwa Wam się postać z Królewny Śnieżki, Kopciuszka, czy z nieco nowszych Zaplątanych? Co widzicie? Ile w tym obrazie jest ciepła, światła, czułości? No właśnie. Te obrazy są w nas zakorzenione. Na palcach jednej ręki można przywołać losy postaci, które piastując "stanowisko" macochy, zostały poprowadzone inną drogą. Nic więc dziwnego, że powszechnym stało się stawianie znaku równości między przybraną matką a tą przesiąkniętą złem, nie tylko w popkulturowych tworach, filmach, bajkach, opowieściach, ale i w wymiarze rzeczywistym. A ponieważ język kształtuje rzeczywistość, widzimy to, co słyszmy. Uważamy to, o czym nam opowiadano. Tylko ile w tym prawdy?
Odpowiedzią drugą jest Macocha. Spektakl w reżyserii Błażeja Biegasiewicza i dramaturgii Beniamina M. Bukowskiego, który opowiada nam historię, jakich wiele. Ona, Marlena (w tej roli gościnnie Dominika Markuszewska), jest drugą żoną ojca nastoletniego Michała (Konrad Cichoń), który na skutek bliżej nieokreślonych okoliczności postanawia wrócić do rodzinnego domu. Zastaje w nim rzeczywistość mu obcą, bo nakreśloną ręką Marleny. Budzi się w nim złość, a za nią głęboko skrywany smutek i strach. Ona z kolei dwoi i się i troi, by nadążyć, by sprostać, dać radę. Okazać się wystarczającą w oczach Michała i swoich samych. Nie jest to proste, bo tych jej oczu, oprócz jej własnych, patrzą na nią jeszcze pary, również... własne...
Marlena zderza się w lustrze ze swoim odbiciem, a dokładniej - odbiciami (w tych rolach Ewa Szumska i Kornelia Trawkowska). Wystarczyło kilka scen, by przekonać się, że tak rozpisane i obsadzone trio sprawdza się doskonale. Każde z odbić niesione było przez inne intencje, siłę przekazu i temperament, a jednocześnie wszystkie trzy składały się na spójną, sprawnie funkcjonującą całość, z którą nietrudno było się utożsamić. One to my, a my to one. Ten wielogłos myśli, zgrzyt odczuć, kontrast przeżyć, chęci, działań - kto z nas tego nie zna? To wszystko sprawiło, że spektakl odebrałam jako bardzo... ludzki. Bliski, intymny, momentami zabawny, poruszający. Nie trąci banałem, ale i nie przygniata ciężarem (co, powiedzmy sobie szczerze, w przypadku teatru współczesnego, zdarza się często). Każda z postaci, wzbudzając silne emocje, zostawia nas z dużą dawką współczucia. Dla nich samych? Dla nas samych? Pytania otwarte.
Pod względem aktorskim zespół Teatru Polskiego po raz kolejny zaprezentował poziom, do którego zdążył nas już trochę przyzwyczaić. Każda z postaci zagrana została świadomie, z namysłem i pomysłem, nie wyłapałam jakichkolwiek interpretacyjnych niejasności czy półśrodków. Ciekawa jestem skutków upływającego czasu, który w przypadku nowych spektakli bardzo często działa na ich korzyść. Artyści "rozpychają się" w swoich postaciach, historia nabiera tempa, sprawności, staje się bardziej nasycona, wyrazista. Alicja Kolińska, scenografka i kostiumografka zadbała o to, by osadzona w baśniowości warstwa wizualna spektaklu, nie stała w kontrze do jego uczłowieczającego macochę (jako postać, i jako koncept) przesłania. Mieliśmy więc zarówno ramę lustra, jak i podłogę, która je imitowała, srebrną opaskę we włosach przypominającą koronę i długą, królewską wręcz spódnicę, ale do tego adidasy, spodnie dresowe i oficerskie buty. Nienachalna, ale obecna muzyka Łukasza Rogackiego wzmocniła panującą w Malarni aurę tajemniczości i wprowadziła kilka interesująco zmodyfikowanych elementów, będących połączeniem przeciwległych estetycznie biegunów, co w wiedźmim finale spektaklu wyszło wręcz fantastycznie. Spektakl mija szybko, a kiedy już się kończy - zostaje w myślach. Jeszcze przez kilka chwil domaga się uwagi. I choć nie jest to doznanie kwalifikujące się do katharsis, jest to opowieść, której warto uważnie wysłuchać.
Po latach obcowania z macoszym wizerunkiem, z obrzydzeniem i strachem odmienianym przez wszystkie przypadki, bardzo dobrym posunięciem było włożenie tej postaci w ramy obrazu codziennych zmagań. One nie istnieją tylko w baśniach, ich sensem istnienia nie jest wypełnianie historii czyjegoś życia czernią swojej postaci. Ta czerń jest w nas. I to od nas zależy, czy narysowany kontur, linia więzi czy fragment pejzażu przyszłości będzie jej odbiciem, czy raczej zaprzeczeniem. Wybierzcie się na Macochę. Posłuchajcie jej. Posłuchajcie ich. Posłuchajcie siebie.
Marta Szostak
- Macocha
- reż. Błażej Biegasiewicz
- Teatr Polski
- premiera: 17.02
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023