Nie umiem spojrzeć na ten spektakl inaczej niż jako na próbę zagrania na nosie. Komu? Na pewno szeroko rozumianemu systemowi. W warstwie wizualnej i w warstwie treści można nawet śmiało pokusić się o stwierdzenie, że przede wszystkim systemowi samego konkursu jako wyścigu, w którym udział bierze wielu uczestników, a za nimi pomysłów, koncepcji, natomiast wygrywa tylko jeden. Już na początku spektaklu dowiadujemy się, że wygrani decydują się - z racji swojej uprzywilejowanej pozycji - na niezrealizowanie swojej pierwotnej koncepcji i działania na rzecz odwrócenia sytuacji. To wygrani będą przegranymi, a przegrani wygranymi. Trudno, nie znając scenariusza, który przekonał jury, określić w jakim stopniu pierwszy pomysł i ten, którego efekty oglądać możemy na scenie, różniły się między sobą, jednak posiłkując się rozmową poprzedzającą premierę Jak zupełnie zniknąć, wysnuć można przypuszczenie, że pomysł Popovej, Trajkowskiej i Cognaca ewoluował w trakcie pracy nad ostatecznym kształtem spektaklu oraz w obliczu tego, co jury napisało o wyróżnionym pomyśle, upatrując w nim refleksji na temat nadprodukcji. Sami autorzy na takim wątku pierwotnie się nie skupiali, jednak stał się on dla nich inspiracją do działania i przeprowadzenia zmian w scenariuszu.
W ostatecznym kształcie otrzymaliśmy historię o organizacji kolejnych edycji konkursu "Nowa Generacja", czyli dokładnie tego samego, którego wygranie umożliwiło realizację Jak zupełnie zniknąć. Od zapowiedzi i omówienia kolejnych etapów do momentu wyłonienia zwycięzcy. Przedstawienia kolejnych uczestników, których jest dokładnie tylu, ilu wzięło udział w pierwszej edycji "Nowej Generacji", czyli osiemdziesięciu trzech, utrzymane są w konwencji programu rozrywkowego. Jest dyskotekowa muzyka, są tańce i jest nieokiełznane szaleństwo. Ze względu na różne ograniczenia, między innymi czasowe, większość uczestników oznaczono tylko kolejnym numerem napisanym czarną farbą na zwykłym kartonie. Zaledwie kilka pomysłów wyróżniono pełnym tytułem, ale z każdą kolejną edycją i one tracą na znaczeniu, ulatują z pamięci i stają się tylko elementem scenografii. Czy można w bardziej symboliczny sposób pokazać kim są dla jury i niekiedy także dla publiczności ci, którzy biorą udział w tego typu konkursach? Ich ulatnianie się pamięci, a więc znikanie, jest kwestią czasu. W chwili wyłonienia zwycięzcy stają się oni szarą i bezimienną masą tych, którym się nie udało. Każdy konkurs generuje nadprodukcję pomysłów, które nie zostaną zrealizowane, wysiłków tracących na znaczeniu w momencie ogłoszenia wyników oraz marzeń, które się nie ziściły.
Najpełniej taki stan rzeczy oddaje na scenie ta edycja konkursu, w której z poszczególnych tekturowych płyt z numerem lub nazwą pomysłu buduje się dziwaczny kartonowy domek, do którego prowadzi papierowa droga. Bezdomność idei - to moje pierwsze skojarzenia. Komuna tych, których łączą wspólne przekonania, idee, myśli, ale którzy równocześnie nie mają narzędzi do tego, by zbudować cokolwiek więcej niż kartonową rezydencję, którą w spektaklu określa się trafnie "piękną ruiną". To tu jest miejsce odrzuconych.
Każda kolejna edycja to również pokazanie sposobu, w jaki rozstrzygane są konkursy. Niekiedy wydaje się, że decyzje zapadają poprzez losowanie, innym razem, że to gra w ciuciubabkę pozwala dokonać ostatecznego wyboru, a innym razem jest to brutalna walka o przetrwanie, gdzie kolejne pomysły idą "na odstrzał", co w przedstawieniu pokazano niemalże jako scenę wyjętą z sensacyjnego filmu - jeden z aktorów trzyma pistolet i kieruje strzały do kolejnych tarcz - wspomnianych już kartonów z numerami. Ofiar jest niemało.
Za każdym razem konkurs wygrywa Jak zupełnie zniknąć. Z każdą jednak kolejną odsłoną konkursu ubywa czegoś w samym spektaklu. Aktorzy, biegający nieustannie po scenie, układający tekturowe elementy, tańczący w swoistym danse macabre - tracą siły i oddech, w wyniku czego nawet zapowiedzi następujących po sobie konkursów pozbawiane są poszczególnych fragmentów, wyróżnienia punktów, jakie należy spełnić, by dany projekt w ogóle został rozpatrzony przez jury. Mniejsze jest też zaskoczenie tym, kto zostaje laureatem konkursu i coraz mniejsza uwaga poświęcana jest pozostałym uczestnikom utożsamianym przez szary karton i rzucanym niedbale po scenie. Nikogo nie interesuje już, że być może wśród nich znajduje się inny wartościowy pomysł, że można pochylić się nad nimi ponownie, zamiast generować napływ do komisji kolejnych wniosków poprzedzonych burzą mózgu i towarzyszących poczuciu, że być może tym razem się uda.
Wśród publiczności obecnej na premierze spektaklu rozlegały się pomruki zadowolenia i salwy śmiechu. Rzeczywiście niemało tu było momentów, które mogły takie właśnie reakcje powodować, jednak gdzieś w tle tej szalonej komedii rozgrywała się - a w jakimś sensie nadal rozgrywa - tragedia przegranych. Zwraca też uwagę fakt, że zwycięzcy konkursu, sprzeciwiając się systemowi nierównych szans, nadprodukcji projektów i wniosków, równocześnie biorą udział w tym, co system ten gwarantuje. Gdyby nie wygrana, nie mieliby przecież szansy zrealizowania swojej koncepcji w żadnej formie, którą uznaliby za słuszną.
Jedynym momentem, który nijak pasował mi do całości, było zakończenie spektaklu - sentymentalny monolog każdego twórcy, opierający się na snuciu wizji o idealnym świecie, w którym panuje tolerancja, równość i gdzie jest miejsce dla każdego. Sądzę, że nawet gdyby tego monologu zabrakło, idea wyłaniająca się z całości dla każdego widza byłaby czytelna. Niemniej jednak uznaję całość za bardzo udane podsumowanie tego, co dzieje się w każdej sferze życia, również w sztuce, a co funkcjonuje jako wyścig szczurów, który dla wielu jest jedyną szansą na zaistnienie w publicznym obiegu.
Justyna Żarczyńska
- Jak zupełnie zniknąć
- spektakl Very Popovej, Gosi Trajkowskiej i Adriena Cognaca
- Scena Robocza
- premiera: 16.10
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020