Spektakl belgijskiego reżysera Luka Percevala był wydarzeniem wzniecającym spore oczekiwania wśród odbiorców, zarówno ze względu na rozmach eventu (dotychczas nie prezentowano wszystkich części trylogii w ramach jednego pokazu) oraz rozpoznawalność samego reżysera. Twórca zwraca uwagę zagranicznej publiczności od lat, w Polsce również ciesząc się uznaniem. Realizowany przez TR Warszawa i Narodowy Stary Teatr w Krakowie spektakl 3SIOSTRY, będący adaptacją słynnego dramatu Antona Czechowa, wzbudzał krytyczne zainteresowanie recenzentów. Maciej Stroiński odniósł się do spektaklu tymi słowy: "Nie zwykłem teatru oglądać na głowę, by potem tłumaczyć sobie, że jednak zachwyca, ale na afterze zostałem przegłosowany, że Perceval jednak super. Zdaniem kolegów należy oglądać, dopóki nie siądzie". Zdanie to wydało mi się właściwe dla maltańskiego wydarzenia, na które do Poznania przyjechali widzowie i komentatorzy z różnych stron kraju. Obejrzenie Całego smutku Belgii było w środowiskowych kuluarach koniecznością, bo jako się rzekło - "Perceval super". Skąd tak wielka doza zaufania do flamandzkiego reżysera?
Gdy przeglądałam teksty na temat 3SIÓSTR, moją uwagę przykuło kilka zdań z artykułu autorstwa Marty Żelazowskiej z Nowej Siły Krytycznej. Omawiając jedną z czechowskich bohaterek, Nataszę, recenzentka mówi że: "jej [Nataszy - przyp. red.] egzystencja staje się również przepełniona apatią i bezsensem. Daje temu wyraz zasiadając, jak pozostali, przed lustrem. Rodzi się pytanie, czy zmiana mentalności zachodniego społeczeństwa jest w ogóle realna?" Choć mowa o innym spektaklu, słowa te znajdują uzasadnienie także w przypadku Całego smutku Belgii, w którym ustawiona przed zwierciadłem historii flamandzka współczesność okazuje się równie wyzuta i wypatrzona, co bohaterka tekstu Czechowa. Owo mentalne przyblokowanie, jakim charakteryzują się postaci ze spektakli Percevala, napędzane jest paliwem piętna dziejowego. Nie do końca wiadomo, jak sobie poradzić z przeszłością oraz czy jest w ogóle możliwe jej przewartościowanie. Perceval rewiduje narodową tożsamość Belgów, powołując się na mroczne aspekty historii tego kraju. Tym sposobem stara się nie tyle zrozumieć dzisiejszą mentalność mieszkańców kraju ze stolicą w Brukseli, ale w wyraźny sposób ją osądzić. Ze spektakli Percevala wynika, że skutki działań i strategii rozumienia świata proponowane przez poprzednie pokolenia rzutują na perspektywę współczesnych Belgów. Choć jest to myśl dość oczywista, Perceval nie przeprowadza widzów przez mielizny banału, proponując im w zamian bardzo ciekawie i dobrze skrojony koncept, pełen nieoczywistych skojarzeń i nurtujących niejasności. Myślę, że to są właśnie największe walory twórczości autora Całego smutku Belgii, które wabią polską publicznoność i twórców, którzy chętnie rozważają niejednoznaczność w określeniu relacji przeszłości z teraźniejszością.
Tytuły każdego ze spektakli nawiązują do kolorów belgijskiej flagi. Czarny, Żółty i Czerwony stanowią zatem spójny tematycznie zestaw, jakim jest problematyzacja najbardziej mrocznych aspektów flandryjskiej historii - kolonializmu Konga, kolaboracji z Nazistami w czasach II Wojny Światowej oraz, na sam koniec, problemów z asymilacją i terroryzmem w dzisiejszej Belgii. Choć wszystkie części trylogii są komplementarne, każda część z nich dobrze funkcjonuje jako samorodne dzieło teatralne. Różnią się od siebie pod względem formalnym, mimo zachowania charakterystycznego dla Percevala ilustracyjnego stylu wypowiedzi, który pomiędzy ściany tekstu wprowadza prześwit wizualnej symboliki.
W pierwszej części trylogii, więc Czarnym: Kongo historia snuta jest fragmentarycznie, choć z łatwością da się wyróżnić bohaterów spektaklu. Najważniejszym z nich jest afroamerykański misjonarz Kościoła Prezbiteriańskiego - William Henry Sheppard, który udał się do Afryki, by nawracać i badać tubylców. Spektakl ten możemy skonfrontować z twórczością Jamesa Baldwina, Williama Shakespeare'a, Giordana Bruna, Josepha Conrada, Aimé Césaire'a, ale też Wernera Herzoga. Co ciekawe, nawiązania i cytaty do ich twórczości nie mają jednoznacznie pozytywnego charakteru. Śledząc przeżycia Shepparda, który po powrocie do Stanów Zjednoczonych opisał przemocowe praktyki belgijskich kolonizatorów, Perceval zaznacza, że kolonizatorska perspektywa nie jest wyłącznie śladem zamierzchłej historii, ale wpisana jest także w ten aspekt europejskiej tradycji, z którego zwykliśmy być dumni. Perceval ukazuje te fragmenty historii, które szczególnie dotkliwie opisują brutalne aspekty sprawowania władzy, jawiącej się jako najwyższa wartość. Fragmentaryczna historia Shepparda i jego towarzyszów podróży to opis nadużyć, które nie mają żadnego sensu poza zaznaczeniem własnej dominacji oraz bezkarności.
Z kolei przedstawienieŻółty: Rex jest historią Belgijskiej rodziny o nazistowskich przekonaniach, która żyła w czasach II wojny światowej. Każdy z nich widział w Trzeciej Rzeczy obraz utopii, która, jak zakładali, jest im przez Hitlera obiecana. W różny sposób: czy to wyruszając na front wschodni wraz z Legionem Flamandzkim i niemieckimi żołnierzami jak Jef, poświęcając się służbie Dietse Meisjesscharen, oddziału dla dziewcząt Narodowo-Socjalistycznej Młodzieżowej Flandrii, jak Mie, czy po prostu powtarzając bez ustanku, że rewolucja jest sprawą honoru i godności, jak Marije. Choć najmniej angażująca uwagę wydawała mi się właśnie ta środkowa część trylogii, to z niej pamiętam najwięcej czarujących elementów i detali, które bez przesady można nazwać pięknymi. Śnieg spadający na przykryte piętnem historii postacie, taniec białych flag czy plasująca się na granicy erotyzmu i przemocy choreografia członków Legionu Flamandzkiego wypełnione były treścią nie mniejszą niż długie sekwencje monologowe i rozmowy postaci. Uczciwie przyznam, że spodziewałam się bardziej wyrazistego osądu ze strony reżysera, choć z pewnością już samo jawne ukazywanie Belgów jako aktywnych nazistów musiało w rodzimym kraju budzić kontrowersje. Niezwykle wymowny i bolesny wydał mi się fragment końcowy, podczas którego byli naziści nie zostali rozliczeni ze swoich działań w trakcie wojny. "Przyzwyczajenie to druga natura człowieka" - słyszymy ze sceny słowa wypowiadane przez nazistę, który w białym szlafroku leży na brzegu basenu.
Dlaczego zakończenie drugiej części jest tak gorzkie, zdradza trzecia część trylogii, a więc Czerwony: Święta wojna. Ten spektakl traktował o czasach bardziej współczesnych, w których efekty działań ilustrowanych w pierwszej i drugiej części znajdują pełne uzasadnienie. O asymilacji osób uchodźczych z Syrii oraz migrantów z Bliskiego Wschodu nie da się bowiem powiedzieć bez kontekstu, który objaśnia widzom, czym w istocie jest problem. Jak wynika ze spektaklu Percevala, nietolerancja wynika z głębi europejskiej tożsamości, która przybierała tę formę wystarczająco długo, by stać się permanentną plamą na fladze otwartości i akceptacji.
Ostatnia część była najbardziej ze wszystkich polimorficzna. Indywidualizm zachodniej kultury podkreślono rozsianiem po scenie aktorów i aktorek, którzy tkają sieć wielogłosu, przeplatając między sobą niezależne historie życia. Z ich słów epatowała desperacja, lęk, niepewność i rozczarowanie oraz przemożna samotność. W gąszczu codziennych dramatów znajdował się bohater niechętny do udziału w litanii - Ibrahim, ojciec chłopaka posądzonego o udział w ataku terrorystycznym zleconym przez ISIS. Jego tragiczna historia migracji z kraju objętego działaniami wojennymi nie znajduje miejsca między innymi wypowiedziami. Nie sposób jej wypowiedzieć, co widzimy po gestach zdradzających niepewność oraz bezpośrednich wypowiedziach. "Nie mam słów, by o tym powiedzieć" - słyszymy ze sceny.
Łączniki między poszczególnymi częściami trylogii były najwyraźniej uwydatnione za pomocą scenografii i muzyki. W każdym przedstawieniu pojawiły się te same krzesła, a stół, choć zmieniał się jego wygląd, zawsze stanowił centralny punkt sceny. Sam Gysel, grający w trylogii na perkusji, pianinie i gitarze, za każdym razem pojawiał się na scenie po prawej jej stronie, a temat komponowanych przez niego melodii powracał w nieco zmienionej wersji podczas kolejnych części trylogii. Każda z części była absolutnie doskonale zagrana, a dramaturgia każdego ze spektakli została poprowadzona w taki sposób, że na scenie ani razu nie pojawiła się pusta, nieuzasadniona luka lub pełna patosu przesada.
Czuję, że być może powinnam skonfrontować dzieło Belga z tzw. "polskością", ale wydaje mi się to zadaniem karkołomnym. Oglądając spektakle Percevala, miałam poczucie, że konieczne jest racjonalne utożsamienie scenicznych problemów z kondycją polskiej mentalności, ale mimo prób - nie znalazłam dobrego rodzimego odpowiednika tak popełnionej rewizji jak u belgijskiego reżysera. Chociaż sprawdzanie i przepracowywanie narodowej tożsamości, którego dokonuje Perceval, na scenie odbywa się w tonie oskarżycielskim, trudno powiedzieć bez znajomości belgijskiego kontekstu, na ile problemy opisane w spektaklach faktycznie trapią mentalność dzisiejszego Belga, a na ile dręczą wyłącznie garstkę osób szczególnie uprzywilejowanych. Nie dowiadujemy się tego ze spektakli Percevala, ale wydaje mi się, że być może niekoniecznie była na to przestrzeń w którymkolwiek ze spektakli. Biorąc pod uwagę, że wobec oskarżycielskiego tonu brak reżyserowi nadziei na poprawę relacji Europejczyków z historią, być może nawet zadane przez Żelazowską pytanie o to "czy zmiana mentalności zachodniego społeczeństwa jest w ogóle realna" zdaje się jeszcze bardziej problematyczne, bo chyba niemożliwe do rozwikłania.
Julia Niedziejko
- Festiwal Malta: Luk Perceval, Cały smutek Belgii
- Hala Arena
- 2.07
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022