O Woyzecku Georga Büchnera, dramacie, który we fragmentach powstał w 1837 roku i nigdy nie został dokończony ani ułożony w takiej kolejności, w jakiej być może chciałby tego autor, pisze się w kontekście dużego pola manewru, jakie daje wszystkim interpretatorom - szczególnie tym, którzy mają zamiar zrealizować tę sztukę na scenie lub planują jej filmową adaptację. Nie oznacza to jednak, że w interpretacjach nie natkniemy się na pewną powtarzalność. W Woyzecku powinniśmy widzieć więc człowieka, który nie do końca radzi sobie ze społeczną presją - tą narzucającą określony wzór męskości budowany w oparciu o przekonanie, że mężczyzna musi być silny, zdecydowany i zdeterminowany, albo też taką, która wynika z niskich pobudek, np. chęci upokorzenia drugiego człowieka. W takim kontekście wszyscy z otoczenia Woyzecka mają częściowy udział w tragedii. Moglibyśmy, tym samym, w jakiś sposób nie tyle usprawiedliwić morderstwo, co zrozumieć kontekst popełnienia zbrodni, a baczne oko zwrócić w stronę członków specyficznej, lokalnej społeczności. Co jednak zrobić, by wyjść poza ten schemat i zaproponować widzom coś nowego?
W zapowiedzi premiery Teatru Nowego w reżyserii Zdenki Pszczołowskiej również czytamy o ujawnieniu się społecznych mechanizmów i skomplikowanych relacji oraz uwikłaniu jednostki w opresyjny system, który ostatecznie doprowadza ją do dramatycznych decyzji. W takim ujęciu sprawa jest prosta i właściwie oczywista, jednak to, co ostatecznie widzimy na scenie, wykracza poza takie ramy postrzegania sytuacji. Pierwsza scena przesłuchania głównego bohatera przez policjantów nastawia nas na określony tok rozumowania: Woyzeck zabił, a to, co obaczymy za chwilę, wyjaśni nam, jak do tej zbrodni doszło. Jesteśmy przygotowani na analizę przyczyn i skutków. Kolejna scena rozgrywająca się w mieszkaniu Woyzecka podczas urodzin obchodzonych przez Marię, utwierdza nas w tym przekonaniu. Jest nieco przewidywalnie i ociężale. Kiedy w tej ociężałości zagłębiamy się w fotel, następuje coś dziwnego, czego nie można nawet nazwać zwrotem akcji. Jesteśmy świadkami kolejnych przesłuchań, choć jeszcze chwilę temu obserwowaliśmy przecież zwykłą scenę codzienną z udziałem pary bohaterów. Nie jest łatwo przejść z jednego stanu do drugiego i przyjąć, że narracja nie będzie jednak toczyć się linearnie. Zgoda widza na udział w tym "szaleństwie" i otwartość na nagłe zmiany, ostatecznie prowadzi do pewnego rodzaju synchronizacji. Przestajemy myśleć o tym, czego się spodziewamy i odkrywamy, że chcemy poznać to, co niespodziewane i co wydaje się nielogiczne. Stając się częścią tej gry, zaczynamy dostrzegać, że pod pozorami groteski i absurdu kryje się jednak arcyciekawa historia pełna niedopowiedzeń.
Już nie sam Woyzeck zdaje się być głównym bohaterem tej opowieści, ale cały organizm, którego jest elementem. To organiczne wręcz współistnienie fragmentów społecznej układanki świetnie wyraża się tańcem wszystkich bohaterów, którzy kilkukrotnie prezentują dynamiczne show w rytmie muzyki elektronicznej. Status ważności każdej osoby jest taki sam. Co niezwykle ciekawe, przekonanie, że obserwujemy dekonstrukcję zbrodni, co do której mieliśmy mimo wszystko wiele pewności, zmienia się w znak zapytania. Coraz bardziej wciągające stają się historie poboczne pozostałych bohaterów i jeśli mielibyśmy widzieć w tym wszystkim dramat kryminalny, to właśnie przez pryzmat tych niejasnych, indywidualnych mikroopowieści. Każdy z bohaterów sugeruje jedynie, że na jego zdawałoby się zwyczajne życie coś kładzie się cieniem. Ale to właśnie ta sugestia powoduje, że atmosfera gęstnieje i robi się coraz bardziej intrygująco i niejednoznacznie. Tracimy pewność co do tego, czy to Woyzeck popełnił zbrodnię. Nie wiemy nawet, czy aby na pewno to nie inna zagadka powinna zostać przez nas rozwiązana. Ponadto, choć byliśmy przekonani, że Maria była niewierna swojemu partnerowi, również ta kwestia nie została wprost zakomunikowana. Jedna scena w barze wydaje się niewystarczająca, by wyciągnąć taki wniosek.
W tym wszystkim nie tyle szukamy usprawiedliwienia dla Woyzecka, co jego historię możemy potraktować jako tło dla ukazania działania pewnego układu zbiorowego. To opowieść pełna niejasności i pytań pozostawionych bez odpowiedzi, gdzie kierunków rozwoju wydarzeń może być przynajmniej kilka. Spektakl przyjął formułę gry - co jakiś czas na ekranie wyświetlane są informacje rodem z popularnych, telewizyjnych teleturniejów. Woyzeck stojąc przed decyzją, co wybrać: odpowiedź A, B lub C, jasno pokazuje, że jego historia mogła potoczyć się na różne sposoby, a to, co oglądamy, jest tylko jednym z wielu wariantów.
Nie bez znaczenia dla odbioru tego spektaklu jest właśnie sama forma. Naprzemienność zdarzeń rozgrywających się w tej samej przestrzeni oraz prowadzenie akcji jednocześnie w różnych momentach, jest najpewniej odpowiedzią na wspomniane już wcześniej możliwości interpretacyjne. Nieukończone dzieło złożone z różnych fragmentów zostało tutaj doskonale odzwierciedlone w pozornie chaotycznym ułożeniu poszczególnych sekwencji. Na ten udany spektakl składa się jednak wiele elementów, między innymi scenografia, światło, muzyka, kostiumy, elementy wideo i, rzecz jasna, gra aktorska. Nawet jeśli momentami gubimy się w akcji i wydaje się nam, że wszystko uległo jakiemuś zachwianiu, po którym nie wrócimy już do nawet nadwątlonej stabilizacji, a pytania się mnożą, całość ogląda się z dużym zainteresowaniem. Aktorzy udowodnili, że nawet z niepozornych ról można stworzyć charakterystyczne, barwne i dające się zapamiętać postacie, których pojawienie się na scenie generuje niemałe emocje.
Bohaterowie Woyzecka tańczą swoiste danse macabre. Nie udzielają pełnych odpowiedzi na nasze pytania. Ale to absolutnie nie szkodzi - wręcz przeciwnie.
Justyna Żarczyńska
- Woyzeck
- reż. Zdenka Pszczołowska
- Teatr Nowy
- 25.03
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023