Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

W pisaniu liczy się robota

- Ja nawet nie wiem, czy czuję się pisarzem, a już na pewno nie czuję się pisarzem realistycznym czy nowohuckim - mówi Igor Jarek*, pisarz, laureat tegorocznej Poznańskiej Nagrody Literackiej - Stypendium im. Stanisława Barańczaka.

. - grafika artykułu
Igor Jarek odbierający nagrodę, fot. M. Kaczyński

Dla mnie Halny to przede wszystkim porywająca, po części poetycka ballada o ludziach, którzy dotknęli egzystencjalnego dna, skazanych przez wyroki losu lub społeczne determinacje, jednak dla innych czytelników książka jest prawie realistycznym opisem marginesu współczesnej Nowej Huty. Czy czuje się Pan pisarzem nowohuckim? Realistą zaglądającym za kulisy wygładzonych, stereotypowych obrazów świata?

Ja nawet nie wiem, czy czuję się pisarzem, a już na pewno nie czuję się pisarzem realistycznym czy nowohuckim. Dużo bardziej odpowiada mi interpretowanie Halnego w sposób, o którym mówił pan na początku - to przede wszystkim mniej lub bardziej poetycka ballada, w której ludzie prowadzący często pełne przemocy i nieszczęścia życie posługują się takim, a nie innym językiem.

Niekoniecznie chciałbym spotkać bohaterów Halnego we własnym życiu, na ulicy, nocą, bo to przeważnie typy odrażające i raczej  niebezpieczne, lecz spotkane w Pańskiej prozie budzą solidarność i zaciekawienie. Czy o to Panu chodzi - żebyśmy przestali kierować się uprzedzeniami i nauczyli patrzeć na siebie z uwagą?

Najbardziej o to, żebyśmy nie kierowali się uprzedzeniami. Oczywiście fajnie by było, gdyby przy okazji szła za tym jakaś obserwacja, ale tego już raczej nie wymagałbym od wszystkich.

Wszyscy o to pytają, więc i ja muszę - o górnictwo. Czego pisarza nauczyła praca w kopalni?

Właśnie tego, bym nie kierował się uprzedzeniami. Nieraz pracowałem z chłopakami czy facetami, na których w normalnych warunkach postawiłbym kreskę bardzo szybko - na kopalni jednak tak się nie robi i ja dawałem sobie i innym nieraz drugą, trzecią czy ósmą szansę. I to nie dlatego, że taki ze mnie miłosierny obserwator, a właściwie tylko po to, by jakoś w tym syfie, marasie i malcie wytrzymać. O dziwo to skutkowało. Nie zawsze, ale często okazywało się, że sporo ludzi - poza tym, iż są brutalnymi i niekrzesanymi dzikusami powtarzającymi jakieś uwłaczające Żydom czy osobom homoseksualnym bzdury - po dłuższym czasie nadaje się do tego, by z nimi zwyczajnie pogadać, sznupnąć tabaki czy spróbować przekonać do swoich racji. Trzeba tylko dać im i przede wszystkim sobie szansę.

Zetknąłem się z opinią, że tak się nie mówi jak w Pańskiej powieści, że wulgaryzmów jest w niej stanowczo za dużo. No więc - mówi się tak czy nie? A może wulgaryzmy są tutaj środkiem artystycznym, sprawą ekspresji?

Może rytm, w którym moi bohaterowie wypowiadają kolejne zdania, jest prawdziwy - to jak mówią, raczej nie, a to dlatego, że najczęściej ludzie są dużo bardziej wulgarni. Choćby dlatego, że ich przekleństwa nie są w żaden sposób ciekawe - to tylko przecinki czy kropki, a ja jednak starałem się, by moi bohaterowie przeklinali świadomie. Nie mi oceniać, czy wyszło, ale realistycznym odzwierciedleniem bym tego nie nazwał.

Wydaje się Pan głodny pisania w różnych gatunkach, uprawia poezję, komiks, prozę, dramat, wszystko ożywczo i z powodzeniem. Czy wyłania się już jakaś Pańska "specjalizacja", pierwszeństwo któregoś z gatunków?
Na razie na pewno proza i dramat, ale co z tego wyniknie - nie mam pojęcia.

Ponoć będzie Pan odtąd autorem wielkiego wydawnictwa, to zaś oznacza inny zasięg, innego rodzaju promocję. Jak Pan sobie wyobraża czytelnika swoich tekstów? A może Pan nie musi go sobie wyobrażać?

Raczej nie wyobrażam sobie swoich czytelników. Nie myślę o promocji czy zasięgu. Do dużego wydawnictwa poszedłem tylko dlatego, że dzięki temu mogę być chociaż po części kimś, kto z pisania żyje - a to było moje marzenie, odkąd postanowiłem się za ten cholerny fach zabrać.

Który ze współczesnych pisarzy Panu imponuje? Jest ktoś taki?

Jest tego całkiem sporo, bo po pierwsze traktuję siebie jako czytelnika. Mógłbym tutaj podać pewnie ze sto nazwisk, ale jak pan poda mi jakieś ramy, to spróbuję się w nie wcisnąć...

Z Andrzejem Stasiukiem napiłby się Pan herbaty?

Jak najbardziej. Zwłaszcza uwielbiałem jego Mury Hebronu. Albo za to, że z moimi braćmi prowadziliśmy całkiem zażarte boje o Jadąc do Babadag. To także dzięki działalności wydawniczej pana Stasiuka przeczytałem Osiem cztery czy Bombla Mirosława Nahacza i książki te na jakiś czas mną zawładnęły, i z chęcią do nich wrócę, bo chyba nawet ostatnio był dodruk.

A z Dorotą Masłowską, bo ona ma niezwykły słuch do języków, albo z Michałem Witkowskim, który w Lubiewie odtworzył rzeczywistość upadłą, lecz o hipnotycznej sile?

Z Dorotą Masłowską to zwłaszcza za dramaty - chociaż wiadomo, że Wojna polsko-ruska także mnie rozwaliła. Czytałem ją w gimnazjum i nawet przynosiłem kolegom co śmieszniejsze, wynotowane z niej kawałki, traktując oczywiście tę książkę wtedy bardzo jednowymiarowo. W każdym razie koledzy nie mogli uwierzyć, że ktoś to wydrukował, że to poważna literatura, w sensie taka, która kiedyś będzie w podręcznikach, albo już jest.

Michała Witkowskiego uwielbiam! Czytam wszystko, co wydaje, i chociaż jego ostatnie Wymazane to tylko coś w stylu dema karty graficznej, która ma za zadanie zaprezentować jej siłę, nie zwracając uwagi na fabułę - to nawet ta książka pokazuje w pewnych momentach, jak doskonały jest to pisarz, jaki świetny stylista.

Od siebie dodałbym jeszcze Wiesława Myśliwskiego, Magdalenę Tulli, Marka Nowakowskiego, Pawła Sołtysa, Janusza Rudnickiego, prozę Stachury czy choćby trochę zapomnianego, ale ciągle bardzo mi się podobającego Jana Rybowicza, na którego wiersze i opowiadania trafiłem w antologii Legendarni i Tragiczni... Jana Marxa.

To oczywiście tylko malutki wycinek, bo - jak już wspominałem - traktuję siebie przede wszystkim jako czytelnika, ale mogę dodać jeszcze jedno: będąc w czwartej klasie, wypożyczyłem sobie z miejskiej biblioteki książkę Roberta McLiama Wilsona Zaułek Łgarza. Dawno do niej nie wracałem, ale jeśli niektóre książki mają moc wpływania na życie, to dla mnie pierwszą z nich był właśnie Zaułek....

A z kim miałby Pan ochotę powalczyć, na zasadzie - tak się tego nie robi, albo - ja zrobiłbym to lepiej, albo - jak można cenić takie byle co?

Chyba najbardziej z ludźmi, którzy piszą scenariusze do polskich filmów, bo to właśnie w filmie najczęściej wychodzi sztywność dialogów czy dialogi, które istnieją tylko po to, by objaśnić coś widzowi. Nie widziałem też chyba polskiego filmu, w którym bohater rzeczywiście znałby świat, w którym żyje, a widz musiałby się w nim samemu rozeznać - nie! Scenarzyści najczęściej boją się tego rozwiązania i podają nam wszystko na tacy, aż do przysłowiowej ostatniej miętóweczki...

Zupełna zgoda, niech Pan napisze scenariusz do filmu.

Z racji obowiązującej mnie jeszcze tajemnicy nie mogę zdradzać żadnych szczegółów...

Lubi Pan życie literackie, ten - jak mówił Miłosz - "turniej garbusów"?

Będąc dużo młodszy - tuż po debiucie - wręcz uwielbiałem. Imponowało mi to, że mogę siedzieć przy tym samym stoliku z ludźmi, których pisanie ceniłem. Teraz już mi to przeszło i praktycznie nigdzie nie bywam. Wzięło się to chyba stąd, że pokapowałem, iż w pisaniu najważniejsza jest robota, a nie gadanie o niej... Ale może jestem na punkcie roboty przewrażliwiony?

Rozmawiał Piotr Śliwiński

Igor Jarek - (ur. 1989)  poeta, prozaik, dramatopisarz, autor scenariuszy do komiksów. Debiutował w 2008 r. jako laureat Konkursu im. Krzysztofa Kamila Baczyńskiego, tomem wierszy Różyczka. Wydał też zbiór Białaczka. Wraz z żoną, graficzką Judytą Sosną, stworzył trzy komiksy wydane przez Kulturę Gniewu: Słowacki, Spodouści i Czarna Studnia. W "Dialogu" opublikował dramat Glück Auf! i monodram Królowa. Jego trzy opowiadania zebrane w debiutanckim tomie Halny (Nisza 2020) zostały wyróżnione nominacją do Paszportu "Polityki", a także nagrodą Odkrycie Empiku 2020. Razem z żoną i córką mieszka w Nowej Hucie.

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021