Nie wiem, co myślą o tym spektaklu małe dziewczynki i mali chłopcy. Nie zapytałam ich. Nie zdążyłam, bo strasznie kłóciłam się z dorosłymi facetami: reżyserem i kompozytorem. To była dobra kłótnia: taka, w której używa się argumentów, a nie epitetów. Taka, w której obie strony mają swoje racje. Taka, po której nadal chce się ze sobą rozmawiać. Zła byłam na nich strasznie. A teraz złość mi już przeszła, ale nadal uważam, że "Calineczka" nie jest dobrym przedstawieniem. Cóż, oni zrobili swoje, teraz kolej na mnie.
Początek jest piękny jak w bajce: Artur Romański napisał kapitalną adaptację tekstu Andersena. To historia adresowana nie do malutkich dzieci, ale do... gimnazjalistów (co najmniej). Opowiada bowiem nie o dziewczynce, która urodziła się w kwiatowym pączku, ale o dziewczynie, która właśnie dojrzała i musi poszukać swojego miejsca w świecie: wyjść z domu, spotkać się z obcymi ludźmi, narazić na niebezpieczeństwa... Tak, wiem - u Andersena ten wątek też jest wyraźnie obecny, ale Romański bardzo ładnie go wydobył i podkreślił, rozbudował też relację matki i córki. To znakomity materiał dla znakomitych aktorów Teatru Animacji. Kłopot w tym, że dalej zaczynają się schody.
Stopień pierwszy, fałszem podszyty
Spektakl nie będzie grany tylko dla gimnazjalistów, więc trzeba go było zrealizować tak, żeby mogły go oglądać także przedszkolaki. I stało się coś, czego nie cierpię: takie niby "czary-mary", że dzieci mają "widzieć" kolorową bajeczkę, a dla starszych jest "druga warstwa": doroślejsza, poważniejsza, frywolniejsza, a nawet... pikantniejsza, bo podszyta jednoznacznie erotyzmem. Nie godzę się na taką schizofrenię, nie godzę się na takie mruganie okiem, na taką "ściemę", która sprawia, że w konia zostaje zrobiona za jednym zamachem cała widownia, bo nikogo nie traktuje się poważnie. Ani dorosłych, bo muszą przełknąć za dużą dawkę infantylizmu, ani dzieci, bo... No właśnie.
Są baśnie dla dzieci i są baśnie dla dorosłych. To dwie osobne kategorie. Są też baśnie dla dzieci i dla dorosłych równocześnie - te kocham najbardziej. Ale nie ma tak, że baśniowo-dziecięcy ropuch może nachalnie rajfurzyć. Nie ma tak, że baśniowo-dziecięce chrabąszczyce mogą się wdzięczyć jak zdziry. Nie ma tak, że baśniowo-dziecięcy chrabąszcz może się zamienić w podstarzałego lowelasa. Nie ma tak, że baśniowo-dziecięcy kret może się obleśnie gapić (jest ślepy, wiem, ale to nie o to gapienie się chodzi, a "ślinić się" jakoś nie chciało mi przejść przez klawiaturę).
Nie ma tak! Nie dlatego, że tak się nie dzieje w rzeczywistym świecie, tylko dlatego, że tak się nie dzieje w świecie baśni dla dzieci. Bo one nie zamykają oczu. One widzą coś, czego jeszcze nie rozumieją, słyszą rechot dorosłych i zapamiętują to sobie do końca świata jako coś, co było "dobre" i "złe" jednocześnie, a to najgorsze, co dziecko może sobie zapamiętać do końca świata. Amen.
Stopień drugi, kopią podszyty
Realizatorzy spektaklu deklarują, że uwielbiają musicale, więc postanowili zrealizować "Calineczkę" właśnie w tej konwencji. Ja też nią nie gardzę. Uważam jednak, że jest jedną z najtrudniejszych i wyjątkowo rzadko sprawdza się na naszej szerokości geograficznej. Większość rodzimych realizacji grzeszy, niestety, ślepym zapatrzeniem i niewolniczym naśladownictwem: kopiuje się schemat, zapominając o istocie sprawy, i wychodzą pokraczne "klony". Tak jest, niestety, i w tym przypadku.
Teatr Animacji to nie jest wielgaśna scena na Broadway'u, czy West Endzie. W związku z tym nie widzę ani pół powodu, żeby używać na niej mikroportów. Jak dotąd aktorzy (także śpiewający w większości przedstawień) doskonale sobie radzili bez nich. W tym jazgocie gubią się prawdziwe, żywe dźwięki i zostaje tylko jakaś homogeniczna papka.
Na widowni siedzi przecież garstka widzów, a największym i niezastąpionym atutem tego miejsca jest fakt, że mogą oni wejść w relację z żywymi aktorami. Nie odbierajmy im tej bliskości i intymności. "Sztucznych" kontaktów jest wszędzie w koło całe mnóstwo. Niech teatr zostanie teatrem: przestrzenią w której można i krzyczeć, i szeptać - po ludzku.
Stopień trzeci, kiczem podszyty
Za musicalową ślepą miłością poszła musicalowa (w najgorszym tego słowa znaczeniu, niestety) estetyka. Zawsze tak się to kończy, kiedy braku tak zwanych środków nie równoważy nadmiar dobrego smaku. Dowcipne i udane są kostiumy "zwierzęce" (wystarczyłoby ich z naddatkiem ze te wszystkie niby "dorosłe" smaczki), ale już kraina elfów i sama Calineczka spowita w biało-niebieskie "plisowanki" to kicz w czystej postaci. Jego bastionem w spektaklach dla dzieci były dotąd operetki. Protestuję przeciwko rozprzestrzenianiu się tej "zarazy" na inne sceny, a na scenę Teatru Animacji w szczególności.
Wszędzie dookoła jest kiczu na tony: w sieciowo produkowanych książeczkach dla dzieci, w sklepach z zabawkami i ubrankami, w filmowych produkcjach. Teatr nie wygra w tych zawodach, choćby stanął na rzęsach, więc niech gra w innej lidze. Niech proponuje to, czego inni nie proponują, co jest nie do podrobienia.
Stopień czwarty, prosto do piekła
Straszna jędza za mnie wylazła: kłótliwa i czepialska. Pewnie przesadziłam w tej złości i krytyczności, więc pójdę za to do piekła. Ale zanim tam trafię, muszę napisać o jeszcze jednej sprawie: o małych dziewczynkach i małych chłopcach, od których prawdopodobnie usłyszycie, że spektakl bardzo się im podobał (podobnie jak tysiące innych rzeczy na tym świecie, a może nawet bardziej). Zawsze wierzę małym dziewczynkom i małym chłopcom. Ale nigdy nie jest za późno, żeby im pokazać, że podobać się może też zupełnie co innego. Po to właśnie jesteśmy my - dorośli. A kiedy dorosłe będą nasze dzieci, to sobie wybiorą, co wolą naprawdę.
Ewa Obrębowska-Piasecka
- "Calineczka" Artura Romańskiego na motywach baśni H.Ch. Andersena
- reżyseria i teksty piosenek Artur Romański
- muzyka i kierownictwo muzyczne Michał Łaszewicz
- scenografia Paulina Czernek
- choreografia Władysław Janicki
- obsada: Aleksandra Leszczyńska, Katarzyna Romańska, Marta Wesołowska, Elżbieta Węgrzyn, Sylwia Zajkowska, Piotr Grabowski, Marcel Górnicki, Marcin Ryl-Krystianowski (a na premierze w zastępstwie Artur Romański)
- premiera 28.10.2012