Dwie młode Kanadyjki, Liv i Hanna, udają się do Australii, niestety szybko kończą się im finanse. Biuro Work and Travel, z którym współpracują, oferuje im jednak tylko pracę w pubie w położonym na odludziu górniczym miasteczku. Dziewczyny propozycje przyjmują i trafiają do wypełnionego wódką i testosteronem miejsca, w którym sytuacja powoli zaczyna wymykać się spod kontroli.
Royal Hotel nie ma jednego głównego antagonisty, ludzkiego czy zwierzęcego - toksyczne jest całe środowisko, w którego centrum znalazły się dwie spragnione przygód dziewczyny. Miejscem akcji jest górnicze miasteczko, nie dziwi więc, że opanowane jest ono przez znudzonych mężczyzn, a że ich jedyna rozrywka to pub, w którym co wieczór alkohol leje się szerokim strumieniem, w końcu coś musi pójść nie tak. Reżyserka Kitty Green, stawiając dwie podróżniczki niejako w opozycji do samczego świata, nadaje opowieści walor feministyczny, zwłaszcza że mają one nieco więcej sprawczości niż tradycyjne bohaterki thrillerów i horrorów. Chociaż też nie akcentowałbym specjalnie tej cechy - ostatecznie samotnie, na obcym terenie, w obliczu zagrożenia grasz tak, jak ci przeciwnik pozwala.
Charakterystyka kobiecych postaci jest zaletą filmu - Hanna, introwertyczna i zdystansowana, oraz Liv, ekstrawertyczna i ochoczo korzystająca z życia, są przez reżyserkę prowadzone konsekwentnie. Z półsłówek i pozornie przypadkowych zdań można ostrożnie wnioskować, że Liv miała kiedyś jakieś cięższe doświadczenia, co wyjaśnia jej autodestrukcyjne zachowania i wycieczkę na drugi koniec świata (na pytanie jednej z postaci, dlaczego z Kanady właśnie do Australii, odpowiada: "bo dalej się nie dało"). Hanna to jej przeciwieństwo - nieśmiała, potrafiąca przyznać, że się boi, a jednocześnie bardziej spragniona poczucia bezpieczeństwa i czułości, czemu daje wyraz, flirtując z Mattym, który jako jedyny w tym tłumie facetów wydaje się w miarę normalny.
Przepełniony testosteronem świat mężczyzn jest bardziej jednorodny, ale również spójny. W obiektywie Kitty Green to nie szaleństwo sensu stricto trawi górnicze miasteczko, lecz mentalność sprzed epoki #MeToo (choć nie da się przecież tych dwóch zjawisk całkowicie od siebie odseparować). Dla lokalsów flirtem są obleśne uwagi rzucane w stronę dziewczyn, a utopienie węża w butli alkoholu to może i makabryczny prezent, ale też dowód najwyższej adoracji. A zasada panuje tu taka, że prezent rodzi kategoryczne zobowiązanie po stronie obdarowanego czy też raczej - obdarowanej.
Green doskonale buduje napięcie, ale wbrew regułom gatunkowym thrillera nie oferuje widzowi jednego wyrazistego punktu kulminacyjnego. Również nie moralizuje i nie wspina się na polityczne barykady, co należy jej przypisać zdecydowanie na plus. I choć temat filmu poruszany był już wcześniej wielokrotnie, nieraz twórcy znacznie lepiej trafiali w sedno (warto przywołać tu dziejące się również w Australii Na krańcu świata z 1971 r.), to jednak aktualnie możemy obejrzeć w kinach właśnie przyzwoicie zrealizowany Royal Hotel. I do tego, prawem recenzenta, zachęcam.
Adam Horowski
- The Royal Hotel
- reż. Kitty Green
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024