Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

PROSTO Z EKRANU. Stary człowiek i deska

"Surfer" to dziwny film. Trochę jak pierwszy "John Wick", w którym tytułowemu bohaterowi zabijają psa, więc coś w nim pęka i zaczyna się mścić, tylko że tu owo "zabicie psa", składające się z serii upokorzeń, zniewag i kolejnych aktów przemocy skierowanych w stronę bohatera, jest rozciągnięte na długą sekwencję rozbudowanych scen, a postać grana przez Nicolasa Cage'a uparcie zachowuje względny spokój, bo ma nadzieję, że problem da się załatwić racjonalnie i pokojowo. I jeśli ktoś po tym opisie zacznie myśleć, że wie, czego się dalej spodziewać po fabule, to muszę go zmartwić...

Mężczyzna w piance pływackiej niesie deskę surfingową w drodze na plażę. Ogląda się za siebie z poważnym wyrazem twarzy. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

Mężczyzna, którego imienia nie poznajemy, więc nazywajmy go po prostu Nicolasem Cage'em, przyjeżdża wraz z synem na australijskie wybrzeże, by posurfować i sprawić potomkowi niespodziankę - pokazać po wypłynięciu w morze i złapaniu fali dom, który zamierza kupić. A dlaczego właśnie z morza? Ponieważ właśnie stamtąd najlepiej widać ten piękny budynek. Jednak na plaży obaj natykają się na przeszkodę w postaci grupy młodych mężczyzn, którzy dobitnie wyłuszczają Cage'owi kardynalną zasadę: nie mieszkasz tu, więc nie surfujesz. Na nic zdają się wyjaśnienia i obaj wycofują się jak niepyszni. Syn wraca do matki, a Cage zostaje i rozpoczyna swoją odyseję cierpienia.

Koczuje na parkingu i coraz lepiej poznaje grupę miejscowych, którzy sami nazywają się Bay Boys, a pieczę sprawuje nad nimi około czterdziestoletni Scally, samiec alfa, który dzięki ogromnym pieniądzom sam ustala miejscowe zasady - podejrzanie kojarzące się z najbardziej toksycznymi męskimi zachowaniami. Jego chłopcy kradną Cage'owi deskę surfingową. I znów - jeśli ktoś po tym opisie zacznie myśleć, że już wie, jak to się może potoczyć...

Fabuła "Surfera" ani razu nie wybiera najbardziej oczywistej ścieżki. Raczej drożyny piątego wyboru, zaginione w filmowej czasoprzestrzeni alejki, ścieżynki pochowane w zakamarkach Cage'owersum, ledwo widoczne przedepty, które koniec końców są wszystkim, tylko nie tym, czym powinny być, czyli skrótem prowadzącym do jakiegoś celu. Im bardziej bowiem bohater poznaje otoczenie, tym bardziej gubi sam siebie. Ostatecznie zaczyna wątpić nawet we własną tożsamość. A widz zaczyna wątpić wraz z nim. I zaczyna się robić dziwnie.

Zdjęcia i montaż przywodzą na myśl australijskie kino klasy B - ujęcia pięknej przyrody z akompaniamentem sielskiej muzyki są bezpośrednio zestawiane z ujęciami z najdziwniejszych kątów i towarzyszeniem nierytmicznych dźwięków, sugerującymi szaleństwo i rozpad umysłu. Do tego twórcy stosują gwałtowne zbliżenia, nieoczekiwane cięcia, a pod obiektyw pchają się dzikie ptaki, szczury, węże, pająki, które doskonale korespondują z tezą Scally'ego, że w każdym mężczyźnie drzemie pierwotna bestia. Korespondują też z oczekiwaniami widza dotyczącymi kolejnych wydarzeń.

"Surfer" to w pewnym sensie kino eksploatacji pokazujące, ile człowiek jest w stanie znieść, by zdarzyła się jedna z dwóch rzeczy - albo osiągnie on swój cel, albo dojdzie do granicy i wybuchnie. Ale to także film szarżującego Nicolasa Cage'a w jego najlepszym aktorskim wydaniu, kojarzący się ze świetnym "Pocałunkiem wampira" sprzed prawie czterech dekad (który, nawiasem mówiąc, również był o rozpadającej się tożsamości).

Albo inaczej - parafrazując klasyka, "Surfer" to Cage w Cage'u w ramach Cage'a. I proszę potraktować te słowa możliwie dosłownie, bo niniejszym stawiam tezę - i zamierzam jej dzielnie bronić - że tej szalonej, po części introspektywnej historii nie uciągnąłby żaden inny aktor. Zresztą każdy inny żywy człowiek czy fikcyjny bohater po prostu opuściłby ten parking (i być może wróciłby potem z jakimś planem, a być może odpuściłby na zawsze), a Cage, bez względu na wszystko, naprawdę wszystko, z miejsca zawęża percepcję i czyni z tego parkingu swój cały wszechświat. I chociaż nie ma w tym sensu ani logiki, to w jego wydaniu wydaje się naturalne i oczywiste. Czy to brzmi jak obłęd? W świecie kina wyrastającego z gatunków opanowanych przez schematy jest bardzo odważne. I nie wiem jak państwo, ale ja właśnie takie filmy chcę oglądać.

Adam Horowski

  • "Surfer"
  • reż. Lorcan Finnegan

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025