Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Od wiksy do Verlaine'a

W ostrym wieczornym słońcu (a później w półmroku) hakken przeplatał się z mosh pitem, wiksa z deathmetalem. Było też dużo rapu, choć nie zawsze łatwego do rozpoznania przez swoją stylistyczną i gatunkową nieoczywistość. Hip Hop Festival Poznań 2024 rozpieścił genzetów i udobruchał nieco sentymentalnych millenialsów. Od kawałków najbardziej plugawych, przez kwintesencje bezpiecznych radiówek, aż po pop punkowy bunt lat "00 czy zręczną aforystykę - hip-hopowa Malta, jaka jest, każdy (kto miał bilet) słyszał.

DJ za konsoletą gra na scenie w ostrym świetle letniego słońca. Pod sceną tłum ludzi. - grafika artykułu
fot. Klaudia Piwek @k.piwek

Fani, którzy zastanawiali się, czym jeszcze może zaskoczyć Rów Babicze, nie spodziewali się raczej tego, że zespół nie zagra. Ale uspokajamy - nie wyszło tak pretensjonalnie jak ze Smolastym w Nysie, który zbytnio wczuł się w rolę Elvisa faszerowanego speedem przez Pułkownika. Rów nie dojechał z powodu choroby jednego z jego filarów, Okonia. W ten sposób na kilka godzin przed rozpoczęciem festiwalu na timetable trafił zastępujący chłopaków Arne i to jemu przyszło rozruszać ludzi przed Gedzem. Bo o rozgrzaniu nie ma tu mowy - w swoich ostatnich tego dnia spazmach słońce waliło w łeb jak rozpalony kilof. Taka metafora mogłaby pojawić się w generatorze tekstów Słonia, a ten przecież był następny w kolejce. Udowodnił, że bestią jest nie tylko w bestialskich tekstach, ale też na scenie. Swoim zwyczajem, z powodzeniem zresztą, namawiał publiczność do ruchu, mosh pitu rodem z piekła i do wiksy rodem z remizy. Co wybrzmiało? Au i Czerwony rum z albumu Redrum, Sekta z gościnnym występem Profesora Smoka z BDF Represent, Suko z krążka Mutylator, ale też numery starsze, czyli np. Keep it sick z płyty Brain Dead Familia. Wrota inferna rozwarły się na numerach Techenko i Redrum. Abstrahując już od treści numerów pioniera polskiego horrorecore'u, jego umiejętność gry z publiką wykracza poza standardy rapowe. Oj marnuje się Słoń na festiwalu, grając w pełnym słońcu sierpnia. Groza kocha ciemności. Chociaż Midsommar. W biały dzień to też świetny film.

Lepszej pory na występ nie znalazłby jednak Guzior - po raz kolejny (tak było w roku 2019, daję słowo boomera) jego leniwe, nastrojowe Płuca zlepione topami zbiegły się z zachodem słońca nad taflą Malty. Świetna Fala natomiast, w najlepszej wersji, bo bez Oskara, kazała podejrzliwie patrzeć na niby to spokojną toń. Mati podpromował nowy album, a szczególnie dobrze wypadło Strzelam petem, co nie dziwi, bo to przecież track jak stworzony przez wszechwiedzący algorytm, który skompresował wszystkie blendy, opisy z Instagrama i letniaczki. Nie zabrakło rzecz jasna hitowego Blueberry, które doczekało się bisu. A ten track to chyba najlepsze możliwe przejście do kolejnego bohatera wieczoru, twórcy z zupełnie innych muzycznych rejonów. Young Multi to trapster wyklęty, który kilka ładnych lat temu oparł się próbom scancellowania i walnie przyczynił się do amerykanizacji rodzimej sceny. Tego wieczoru zagrał m.in. Bez serca, Pogbę, Power up, Balladę o samotności, Poland remix czy hit 2017 roku, Plecak. Nawet ci, którzy nie potrafią lub nie chcą utożsamiać się z tekstami piosenek rapera, powinni docenić pokłady energii, jakie ten wkłada w występ. Jest to zresztą energia zwrotna, bo tym samym zaangażowaniem odpowiadała mu publiczność. Żywiołowość Multiego kontrastowała ze statecznością kolejnego artysty - Kizo.

Złośliwi mówią, że po scenie porusza się tak jak rapuje (lub boksuje), czyli ruchem jednostajnym prostoliniowym. Niemniej jego występ tego wieczora był gorąco wyczekiwany i tak też przyjęty. Było Co ty mi dasz, było Discopolo i Puerto Bounce, były największe hity muzyka, czyli Disney oraz Fitness. Panująca wokół ciemność sprzyjała przygotowanym przez reżyserów spektaklu efektom wizualnym - błękitne światło oświetlało unoszące się bańki, a ze sceny co rusz buchały słupy ognia. I to właśnie między nimi kręcił się (jak gołąb), przejmujący po Kizowniku mikrofon Reto. Bugajczyk przywrócił luz i muzykalność, który ulotniły się wraz z zejściem na backstage Multiego. Raper zaczął od kawałka Niebo pęka na pół (szkoda, że nie wsparł go grający przed dwoma godzinami Słoń), skończył natomiast bisując BMW. W międzyczasie zaprezentował największe hity, takie jak Bossman, Papierosy_rmx, czy Billy Kid. Poruszenie wywołały pierwsze nutki sampla z utworu Ameno, na którym opiera się Half Dead - na przekór nazwie nieśmiertelny przebój z repertuaru Quebonafide, który ubarwił swoją obecnością występ Reto. Ze względu na swój wkład twórca miał pełne prawo do tego przywłaszczenia kulturowego, mógł czuć się i czuł się jak u siebie.

Co-main event festiwalu, a więc koncert Chivasa, wystartował z niemal godzinnym opóźnieniem, a artystę supportował gość specjalny Petty Boy Osley z towarzyszką. Nie sposób zaprzeczyć, że to właśnie na niego, nie Aviego, czekała większość słuchaczy. Czerpiący obficie z tradycji nu-metalu, pop-punku (a nawet j-rocka), szeroko pojętego zjawiska emo oraz rapu soundcloudowego twórca zaszczycił słuchaczy m.in. Death Notem, Nożem motylkowym, Nowym batmanem czy Prawie straciłem głos. Dwudziestolatkom raper zafundował powrót do przeszłości, której nie pamiętają. Tym nieco starszym - przypomniał o miłej sercu muzyce, której po zakończeniu okresu dojrzewania musiano się nieco wstydzić. Występ Chivasa był rockandrollowy na tyle, na ile może być rockandrollowa gwiazda rocka bez zespołu. Bardzo dobry występ, ale chętnie zobaczyłbym Chivasa z żywymi instrumentami. W przypadku twórcy, który swoją tożsamość buduje na spuściźnie wszelkich gitarowych gatunków, pustka na scenie, której nie wypełni tylko DJ i hypeman, zieje smutno. A może rockman porzucony przez zespół to figura trashowego outsidera?

Błędem moim zdaniem było wrzucenie Aviego na koniec line-upu. Choćby z tego powodu, że po koncercie Chivasa sporo osób opuszczało plac i trybuny, kierując się w stronę Czekolady, gdzie odbywał się after. Może nie mieli ochoty na zwolnienie tempa i tzw. moralniaki. Mimo to raper-poeta grał niestrudzenie BMW (usłyszeliśmy to po raz trzeci tego wieczora, bo swoje zwrotki grał Reto), Apolla, C'est La vie, Gelendę czy Evviva l'arte. Jeśli koncert Chivasa był punktem kulminacyjnym festiwalu, koncert Aviego okazał się po-akcją. Trzeba jednak podkreślić, że w gronie dojrzalszych, czyli powiedzmy festiwalowiczów w wieku 30-35+, to właśnie Avi wywoływał największe emocje. Jego sentencjonalne wersy wpadły w ucho niejednemu słuchaczowi ocierającemu ukradkiem łezkę. Gdy sobota ustąpiła niedzieli, nastrój nad Maltą zapadł podniosły. A to sprzyjało spontanicznym przejawom czułości wśród par oraz par in spe. Taka jest scalająca moc poezji i właśnie to jest piękne.

Jacek Adamiec

  • Hip Hop Festival Poznań 2024
  • Jezioro Maltańskie
  • 24.08

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024