Mam słabość do showcase'owej formuły wydarzeń muzycznych: natłok koncertów i próba wyłuskania spośród ponad setki artystów właśnie tych, o których niebawem będzie głośno, zawsze sprawiała mi radość. Po zniknięciu festiwalu Spring Break, który nie przetrwał pandemicznej zawieruchy, Łódź spróbowała swoich sił z organizacją podobnego eventu pod nazwą Great September. Niestety, według uczestników nie do końca spełnił pokładane w nim oczekiwania. Czy podobny los czeka Next Fest? Nadzieje na przyszłość i bilanse rzeczy udanych będziemy snuć po wszystkim, na razie warto zapytać jak wyglądał pierwszy dzień nowego festiwalu.
Odpowiedź brzmi: na pewno nie nudno. Podobnie jak podczas wspomnianego wcześniej Spring Breaka, najlepszym rozwiązaniem byłaby umiejętność bilokacji, by zdołać zobaczyć każdego spośród interesujących nas artystów. I chociaż pierwszy nextfestowy dzień był dla mnie dniem ciężkich wyborów, mam wrażenie, że stanowił on zaledwie przystawkę przed tym, co nadejdzie w piątek i sobotę.
Nowy poznański showcase otworzyła dla mnie Sonia pisze piosenki, która o godz. 19 zagrała na scenie W Starym Kinie. Przez pół godziny wokalistka wraz z perkusistą i gitarzystą prezentowała swoje indie popowe melodie, momentami uciekające nawet w rejony delikatnego shoegaze'u, spowolnionego power popu czy polskiego twee. Artystka zapowiedziała, że w tym roku światło dzienne ujrzy jej debiutancka płyta, a utrzymane w nostalgicznym wakacyjnym klimacie dotychczasowe single (Lato, Ateny, Młodość) wypadły niezwykle przyjemnie, dając przestrzeń nie tylko dla wokalnych wycieczek, ale również instrumentalnych odlotów.
Miłośnicy gitar mogli zresztą zostać na Nowowiejskiego, ponieważ niedługo po Soni W Starym Kinie zameldowała się poznańska (post)punkowa Mnoda (niestety nie dotarłem na ich występ, ale mam nadzieję, że w hołdzie dla Great September zabrzmiał utwór Łódź to duża Wilda), a tuż obok, bo Pod Minogą, swoje brudne i hałaśliwe numery prezentowała jednoosobowa muzyczna orkiestra w postaci The Pau.
Mnie nosiło jednak w zupełnie inną stronę i godząc skrajnie różne światy (w międzyczasie odbijając się od drzwi Blue Note'a, gdzie grała grupa VHS), dałem szansę zarówno Bałtykowi, który w Lokum trafiał prosto w serce swoimi melancholijnymi kompozycjami przywodzącymi na myśl zarówno Phila Elveruma, jak i slacker rock pokroju Silver Jews, jak i Margaret, która przejęła zamkową Salę Wielką. "Polska Rihanna", jak żartowali z niej uczestnicy Next Festa, z okazji obchodów dekady bycia na scenie zagrała nie tylko kawałki z najnowszego, trapowo-reggaetonowego etapu swojej kariery, ale też powracała do utworów starszych. Ostatecznie jako jedna z większych gwiazd pierwszego dnia imprezy upakowała w 45 minutach, które miała do dyspozycji, całkiem sporo energii, którą udało jej się zresztą zarazić publiczność.
Czas nie jest z gumy, nie da się być wszędzie i zobaczyć wszystkiego. Jako swoiste zamknięcie czwartkowego startu imprezy potraktowałem zespół Jelsa - w Muchos zaprezentowali przyjemny, folkowo-indie popowy set, który momentami kierował moje skojarzenia nie tylko w stronę Big Thief czy Wilco, do których grupa odwołuje się w swoim bio, ale też nieodżałowanych Nerwowych Wakacji, czyli zespołu, który całkiem dobrze wpisywał się w polską tradycję piosenki gitarowej, nie będąc przy tym nadmiernie harcerskim. Jelsa też się takim składem wydaje - są prości, ale nie prostaccy, melodyjni, lecz nie w irytujący sposób.
Reszta czwartkowego wieczoru to już bardziej elektroniczne klimaty, nie tylko ze względu na wieńczące rozpiskę koncerty 1988 czy Sienkiewicza, ale również afterparty, na które można było się wybrać do Schronu (gdzie grali Nimm2) czy też do Rewirów, gdzie wspomniana wyżej Sonia (tym razem pod aliasem DJ Sosia) prezentowała swój wybór tanecznych hitów. Ja jednak podarowałem sobie nocne tańce - w końcu trzeba zbierać siły na kolejne dwa dni. Oby przyniosły one równie dobre muzyczne przeżycia.
Marcin Małecki
- Next Fest Showcase & Conference - dzień 1.
- m.in. W Starym Kinie, Pod Minogą, CK Zamek, Muchos
- 20.04
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023