Na własnym oddechu

Przez długie lata Chris Botti dla szerokiej publiczności był "tym trębaczem od Stinga". I nie bez powodu - na początku XXI wieku trasa koncertowa promująca album "Brand New Day" (1999) pokazała, że chemia między nim a brytyjskim wokalistą była naprawdę wyjątkowa. Trąbka Bottiego stała się wówczas pełnoprawnym głosem, dialogującym z charakterystycznym wokalem Stinga, potrafiącym jednym długim tonem otworzyć przestrzeń utworu szerzej niż jakikolwiek aranż smyczkowy. Zanim jednak Botti trafił na największe światowe sceny, przez dekadę cierpliwie budował swoją reputację jako muzyk, który "wie, kiedy się cofnąć, a kiedy przejąć stery".
Jego doświadczenia sesyjne u boku takich gigantów jak Aretha Franklin, Bob Dylan czy Paul Simon ukształtowały w nim nie tylko techniczną wszechstronność, ale przede wszystkim niezwykłą muzyczną empatię. To właśnie ta cecha sprawiła, że jako sideman był praktycznie nie do zastąpienia. Kiedy więc w 2023 roku ukazał się "Vol. 1" nakładem legendarnej wytwórni Blue Note, wielu słuchaczy zareagowało szczerym zaciekawieniem. Oto artysta, który przez lata funkcjonował w orbicie smooth jazzu i popowych orkiestracji, grając ramię w ramię z czołówką mainstreamu, nagle trafia pod skrzydła labelu, który kojarzymy przede wszystkim z Milesem Davisem, Herbiem Hancockiem czy Waynem Shorterem.
Sam Botti przyznał, że ukończenie 60. roku życia zbiegło się u niego z poczuciem całkowitego "restartu". Zamiast kolejnego monumentalnego projektu z chórem i sekcją smyczkową, wybrał minimalizm i powrót do repertuaru, który ukształtował jego muzyczne DNA - "My Funny Valentine" (Richard Rodgers / Lorenz Hart), "Blue in Green" (Miles Davis / Bill Evans), "Someday My Prince Will Come" (Frank Churchill / Larry Morey) i wiele innych jazzowych szlagierów. W jego interpretacjach są to utwory podszyte miękkim, lekko melancholijnym brzmieniem, w którym wciąż słychać smooth-jazzowe korzenie Bottiego, a jednocześnie wyraźnie czuć dialog z tradycją Cheta Bakera i Milesa Davisa.
Warto dodać, że producentem płyty został David Foster - człowiek, którego nazwisko przez dekady pojawiało się na okładkach albumów największych artystów, od Beatlesów, przez Dianę Krall i Michaela Jacksona, po Dolly Parton. Foster tym razem nie przykrył Bottiego aranżacyjnym rozmachem, lecz dał mu przestrzeń. Efekt? Album brzmi intymnie, a jednocześnie z klasą, jakiej oczekiwać można od najlepszych współczesnych produkcji jazzowych.
Choć amerykański rynek kojarzy Bottiego głównie z tradycją rodzimego jazzu i smoothu, muzyk wielokrotnie podkreślał, jak ważną postacią był dla niego Tomasz Stańko - ceniony za niepowtarzalną frazę i umiejętność tworzenia muzycznych przestrzeni "między dźwiękami". Być może właśnie to tłumaczy, dlaczego koncerty Bottiego w Polsce od zawsze mają nieco inny klimat: więcej w nich skupienia, mniej spektaklu, więcej muzycznej rozmowy. Trębacz występował w naszym kraju wielokrotnie, również przy okazjach symbolicznych - jak choćby w 2011 roku, gdy zagrał hejnał mariacki z wieży kościoła w Krakowie.
Już za kilka dni Chris Botti wystąpi w Poznaniu, wykonując utwory zarówno z najnowszego albumu "Vol. 1", jak i te, które przez lata towarzyszyły mu na scenie. Dziś artysta znajduje się w wyjątkowym momencie kariery - mniej podsumowania, bardziej nowego początku. Powrócił do podstaw, z pełną świadomością swojego statusu mówiąc: "zagrajmy to jeszcze raz, ale po mojemu". I ten powrót do samego siebie naprawdę świetnie brzmi.
Sebastian Gabryel
- Chris Botti
- 19.10, g. 20
- Sala Ziemi
- bilety: 279-399 zł
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025
Powiązane wydarzenia


Koncert - Chris Botti
Zobacz również

Tylko durnie nie czekali

(Nie)męskość

Opowieści są ważne
