Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

JA TU TYLKO CZYTAM. Ran twoich niegodnam całować

W Polsce, w której seriale o Piastach zlały się w jeden, a wszystkie sedesy, w zależności od statusu materialnego użytkowników, oprószył koks, metylofenidat lub coś tańszego, Masłowska umiejscawia swoje historie o ludziach - pogardzanych i gardzących. Choć nie brzmi to porywająco, pisarka napisała najlepszą książkę, od kiedy pamiętam. Mimo że asekurancko zarzeka się, że to wszystko nie jest o poprawności politycznej - owszem, jest to książka, która między wierszami traktuje również o normach krępujących język. Tak codzienny, jak i artystyczny. Ale żadnego zarzutu Masłowskiej nie przybijemy.

Rysunkowy, utrzymany w pastelowych barwach baner przedstawiający siedzącego na ławce i czytającego książkę ptaka. Ptak ma ciało małego chłopca, ubrany jest w kardigan i krótkie spodenki. - grafika artykułu
rys. Marta Buczkowska

Dam... (imienia lepiej nie kończyć ze względu na rodzinną traumę, tragiczną śmierć wujka tego imienia) jest dzieckiem zaburzonym, samotnym, no i ze skłonnościami piromańskimi. Gdy mama poznaje nowego przyjaciela i sprowadza go do domu, dzieciak chce po prostu zniknąć, choćby przez kibel. Bohaterka kolejnego opowiadania nie ma w życiu nic poza schadzkami z kochankiem w obskurnym hotelu z recepcjonistką z pociętymi, krwawiącymi nadgarstkami. Odarty ze wszystkiego, co niecielesne romans trwał będzie tak długo, jak długo stać będzie Hotel Encore. Niestety deweloper już czeka z buldożerem.

Zoldana przyjechała tu w ramach stypendium. Uciekła z domu, w którym było tak sobie, do polskiego dużego miasta, w którym właścicielka mieszkania każe kłaść pod stopy koc, gdy dziewczyna ma zamiar wyciągnąć się na kanapie. Zoldana przyjechała w przepoconych tenisówkach i drży na myśl o tym, że landlordka może "kazać ściągnąć jej obuwie, pokazać, co tam ma, i poznawszy prawdę, zalać cały ten syf domestosem". A potem deportuje ją na Bałkany. A Polska przecież bardzo jej się podoba - mniej tu pijaków i przemocy niż u niej. Zoldana ma ochotę na dużo seksu i chociaż trochę dobrego jedzenia, ale w obu kwestiach spotykają ją zawody. Mroczna toń jeziora wzywa.

Pewien zblazowany barman nienawidzi robienia tostów dla pijanych paniusi, jednak i to jest lepsze niż niechciane spotkanie z najbliższą kuzynką, z która kiedyś wciągał tabletki na ADHD i prawie miała dziecko. Minęło z osiem lat, nie ma do czego wracać, chce tylko przełknąć upokorzenia i wracać z czteropakiem do swojej Wiki. Tej z pierwszego opowiadania. To jednak nie takie proste.

Gabi to zadymiara bez zęba, która trafia do piekła bio-fancy-kraftowej Chlebovni. Radzi sobie nieźle do czasu, gdy klientom piekarni zaczyna przeszkadzać jej wygląd. W tym samym czasie współlokatorka chce pozbyć się dziewczyny z mieszkania. Pieniędzy i perspektyw brak, toteż samobój wydaje się nie najgorszym rozwiązaniem. Zwłaszcza że psychiatrka przeznacza na pacjenta mniej niż kwadrans. Ale czy można skazywać współlokatorkę na PTSD?

Poznajemy też nakoksowanego reżysera reklam, który nie chce być nazywany reżyserem REKLAM i równie naćpaną żonę, aktorkę z któregoś serialu o Piastach. Co bardzo ważne, i co wyszło Masłowskiej niezwykle zręcznie - historie te łączą się ze sobą, wzajemnie uzupełniając. Przy tym każda z dziesięciu opowieści o poniżeniu broni się również jako samodzielny utwór.

W randomowej recenzji książki Masłowskiej przeczytamy coś takiego, że pisarka po raz kolejny daje popis swojej wrażliwości językowej. Potrafi podsłuchiwać ludzi i swobodnie posługiwać się różnymi stylami polszczyzny (z naciskiem na odmiany nieformalne, uliczne lub nowobogackie), podkręcając, co trzeba. No więc i teraz możemy ten punkt odhaczyć. Podobnie jak podkreślić, że Masłowska okazuje się niezawodnym probierzem społecznych napięć, czy jakimś tam ich sejsmografem. Centralnym motywem Magicznej rany jest bowiem wzajemna (choć nie zawsze) pogarda. Przybiera formy ableizmu, ksenofobii, mizoginii czy poczucia bycia lepszym ze względu na przynależność do wyższej klasy społecznej.

Aż ciśnie się na usta refren kultowego utworu Każdy ponad każdym WWO:

"Każdy ponad każdym - skur*ysyn - innego traktuje jakby był niczym

Wszyscy najmądrzejsi - je*ani - myślą chyba, że są wybrańcami...

Wszyscy tu, niestety...

Na-na takie podejście brak mi słów"

W każdej recenzji Masłowskiej musi pojawić się też coś o kapitalizmie. Powiedzmy zatem, że Masłowska po raz kolejny masakruje późny kapitalizm, rozszarpuje rany zadane przezeń społeczeństwu. No i z głowy.

Chodzą recenzje, że Masłowska zrezygnowała z ironii. To bzdury. Albo, że tym razem o wiele mniejszy nacisk kładzie na kwestie językowe. To również kłamstwa. Ironia jest silnie obecna w każdym z jej opowiadań (rozdziałów powieści?), jedynie język przestał być tak głupkowato-śmieszny, postmodernistyczny, co może mylić. Ale! Humoru wybornego, czyli knajackiego, seksualno-fekalnego, jest w książce co niemiara. Tylko że tym razem Masłowska wplata te śmiechostki w, powiedzmy, ustandaryzowaną narrację trzecio- lub pierwszoosobową (mamy różnych narratorów, a więc i różne style opowiadania). Treść próbuje przynajmniej udawać, że współgra z okładką przywodzącą na myśl pozycje wydawane przez PIW przed kilkoma dekadami. I właśnie w tym środowisku mieni się humor Masłowskiej, który jak zwykle pełni funkcję demaskatorską, odkrywając kolejne pokłady ludzkich frustracji i obrzydliwości. A że jest większy kontrast, tym efekt końcowy bardziej spektakularny.

Naprawdę sporo na tych 160 stronach błyskotliwych punchline'ów. Narratorka o toastach wśród czterdziestolatków: "robiąc to, trzeba patrzeć w oczy, bo jak nie patrzysz, to sto lat nieudanego seksu. Choć wiele osób też w ostatnim momencie spuszcza lub odwraca oczy, by mieć choć nieudany seks". O krajobrazie miejskim: "elewacja powiatowego ośrodka sportu [...] pokryta jest tajnym kodem zacieków. Zaszyfrowane jest w nim nic. Więc nic tu z tego nie będzie". Pojawiają się w końcu wulgarne, fizjologiczno-humorystyczne łańcuszki "beki", niczym z ćpuńskich powieści Burroughsa. Czekam, aż wybrzmią one podczas czytania książki w radiowej Trójce. Choć pewnie nie wybrzmią.

Mimo że pisarka mówi, że nie jest to książka o political correctness, a nagłówki "Wyborczych" i innych są wyrwane z kontekstu, chcę wierzyć i wierzę, że Masłowska buntuje się przeciwko męczącej i na pewno krępującej artystów atmosferze potencjalnego cancelu. Że namawia nas do tego, żebyśmy nie bali się żartować. Jeden z bohaterów Magicznej rany obawia się np., że dziewczyna "poda go do sądu psychologicznego", w którym zostanie "w wycieńczającym procesie skazany na wieczną infamię za jakąś psychozbrodnię, która ma nazwę tylko po angielsku". Oczywiście myśli tak bohater, który nie jest krystaliczny, więc nic Masłowskiej nie przybijemy. Ale czuję, że po dramie z Medicine (w skrócie: cztery lata temu autorce biorącej udział w reklamie imputowano, że naśmiewa się z chorób psychicznych) ma Masłowska pewne gorzkie przemyślenia związane z cancel culture.

Magiczna rana została wydana w duchologicznym, high-endowym stylu charakterystycznym dla Karakteru. Książka ma czerwoną, stylizowaną na PRL okładkę i śnieżnobiałą obwolutę niczym z PIW-owskiej serii "Klubu Interesującej Książki". Żeby jej zaraz nie pobrudzić, ściągnąłem ją i odłożyłem w bezpieczne miejsce. Pech chciał, że zaraz ubrudziłem okładkę czerwoną. Plamy zakryłem więc białą obwolutą. Zaraz jednak uświniłem i tę. Przegrałem podwójnie.

Jacek Adamiec

  • Dorota Masłowska, Magiczna rana
  • wyd. Karakter

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024