Iwona, księżniczka Burgunda, czyli otwarcie sezonu w Teatrze Nowym lub o formie w czasach reformy.
Iwona, księżniczka Burgunda, czyli otwarcie sezonu w Teatrze Nowym lub o formie w czasach reformy.
Złota Palma na festiwalu w Cannes i lawina zachwytów. Taki oddźwięk niesie ze sobą najnowsza czarna komedia Rubena Östlunda, 2,5-godzinny pastisz rozpisany na współczesne społeczeństwo i nowoczesną sztukę. Znakomicie oddaje gogolowską puentę "Z kogo się śmiejecie? Z samych siebie się śmiejecie". Szkoda tylko, że śmiechu nie wystarcza do końca.
Osiedlowa ławka. Na niej - cztery nastolatki, każda o dosyć wyraźnie zarysowanej charakteryzacją osobowości. Razem z nimi nuda, złowieszcza, destrukcyjna nuda, którą próbują zabić okrutną zabawą.
Czterech "Wikingów" i czterech profesjonalnych aktorów wystarczy, by stworzyć pełnowymiarowy spektakl. W dodatku komediowy, co jak wiadomo jest o wiele trudniejsze. I mimo że na scenie wybrzmiewa nawet Szekspir, a akcja dzieje się poniekąd w teatrze, Sztama opowiada o życiu poza sceną, które jest o wiele trudniejsze i bardziej złożone niż to wykreowane przez dramaturgów.
...a na pewno poza tradycją literacką, która jest nam znajoma. Poza romantyzmem, oświeceniem, poza awangardą. Na kolejnym spotkaniu w ramach "Czytnika" w Teatrze Nowym Szczepan Kopyt umiejscowił się w alternatywnej tradycji tekstowej.
Podczas jednego z ostatnich spotkań tegorocznej edycji festiwalu rozmawiano m.in. o poczuciu humoru, mordowaniu mężczyzn, blogerach-męczennikach i martwym kocie... Spotkanie z recydywistami polskiej komedii kryminalnej - Olgą Rudnicką, Alkiem Rogozińskim i Martą Obuch poprowadziła Anna Misztak, redaktor naczelna portalu Lubimyczytać.pl.
Doniesienia o omdleniach podczas seansów "Mięsa" traktuję wyłącznie jak sztuczkę marketingową, bowiem danie zaserwowane przez Julię Ducournau z pewnością nie jest na tyle krwiste, by wywołać rewolucje żołądkowe u widza choć trochę zaznajomionego ze smakami współczesnego body horroru. Owszem, francuska reżyserka pobudza zmysły, ale bez uciekania się do bezmyślnego rzucania tatarem w obiektyw kamery.
Polonistka w liceum radziła mu, żeby "opanował myśli i pióro". On jednak pisze kryminały już od 20 lat. Gościem drugiego dnia festiwalu Granda był Marek Krajewski.
W latach 1974-1982 na Górnym Śląsku grasował niebezpieczny morderca kobiet Joachim Knychała, nazywany "Wampirem z Bytomia". Nieprzypadkowo, bowiem okazał się być naśladowcą złapanego wcześniej słynnego "Wampira z Zagłębia", Zdzisława Marchwickiego, którego sprawą żyła jeszcze wtedy cała Polska.
"Wanda" nie jest biografią: jest historią kobiety "w połowie zbudowanej z ambicji", człowieka trudnego, pierwszej Polki na Mount Everest. Anna Kamińska, autorka historii Wandy Rutkiewicz, opowiadała o książce podczas spotkania z publicznością w CK Zamek.
Najnowszy film Sofii Coppoli to jednocześnie adaptacja powieści Malowany diabeł Thomasa P. Cullinana i remake produkcji Dona Siegela z 1971 roku z Clintem Eastwoodem w roli głównej. Szkoda, że tak bardzo zawodzi pokładane w nim nadzieje. Na pokuszenie w zamyśle miało być feministyczną opowieścią o zemście oszukanych kobiet. Ostatecznie otrzymaliśmy kostiumowy owszem - thriller, jednak zapakowany wyłącznie w ładne obrazki.
Premiera otwierająca nowy sezon w Teatrze Animacji wzbudziła ogromną ciekawość. Wszakże "Pan Tobiasz i książki" w reżyserii Ewy Piotrowskiej to spektakl niespotykany, bo powstał z inspiracji niemą, oscarową animacją "The Fantastic Flying Books of Mr. Morris Lessmore". Za twórcze odniesienie do pierwowzoru, dbałość o szczegóły oraz doskonały przekład języka filmu na język sceny przedstawienie zasługuje na nominację do Oscarów teatralnych.
Sprawdzianem dla głosu wokalisty jest śpiew a cappella lub z akompaniamentem jednego, góra dwóch instrumentów. W tak kameralnej obsadzie słychać wszystkie mankamenty. Ileż to znanych artystów nie radzi sobie bez otoczki masywnego brzmienia zespołu, świateł i wszystkich możliwych rozpraszaczy. Krystyna Prońko wczorajszym koncertem w Blue Note pokazała, że wystarczy jej mała scena, fortepian i mikrofon. Resztę zrobi sama.
Wydawałoby się, że powieści Stephena Kinga to samograje - wciągające fabularnie, ze znakomicie rozpisanymi bohaterami i dialogami, pełne smaczków i detali z amerykańskiej popkultury oraz małomiasteczkowego życia. A jednak w ostatnich latach można ze świecą szukać udanej ekranizacji książki króla horroru. Dopiero Argentyńczyk Andres Muschietti porządnie odrobił lekcje i zaserwował widzom prawdziwą filmową ucztę. Nareszcie!
"Celem wystawy jest namysł nad kondycją i problemami współczesnych Polek: obywatelek, uczestniczek życia publicznego, patriotek, manifestantek" - informuje zwiedzających ekspozycję "Polki, patriotki, rebeliantki" tekst kuratorski Izabeli Kowalczyk.
Zawsze wydaje mi się, że jazz - muzyka z natury spontaniczna - umiera przyłapany w nagraniu. Z tego powodu najbardziej lubię te momenty, gdy muzykę jazzową znaną mi z płyt i nagrań, słyszę na żywo. Taka konfrontacja nigdy nie sprawiła mi zawodu. Niedzielny koncert Michała Urbaniaka i jego zespołu był jednak czymś więcej niż jazzem żywym i spontanicznym. Był jazzem przyłapanym na rodzeniu się. Z zalążka tematu, ze wspólnych doświadczeń muzyków, z dziecięcej wręcz potrzeby psucia i budowania na nowo muzycznych światów.
Przemoc fizyczna i psychiczna w szkole, trudne relacje między rówieśnikami, homofobia, pragnienie akceptacji, tłamszenie własnej seksualności, niezdrowa rywalizacja, kształtowanie tożsamości... Tongariro nie pierwszy raz wprowadza do kinowej dystrybucji film, którego twórcy nie boją się dotykać trudnych tematów.
Przemysław Garczyński do tej pory znany był jako aktywny poznański bloger i recenzent książkowy. Teraz postanowił zaryzykować i stanąć po drugiej stronie, publikując debiutancki kryminał Kelner.
Po formalnie stonowanym, wręcz klasycznym "Frantzu", który miał polską premierę zaledwie trzy tygodnie temu, do kin wchodzi kolejny film François Ozona - zupełnie odmienny stylistycznie, eklektyczny, duszny, kipiący erotyzmem, balansujący na granicy kampu "Podwójny kochanek".
Klasztor ojców Dominikanów wypełnił się w piątek po brzegi. Już 20 minut przed koncertem Pablo Márqueza zajęte były prawie wszystkie ławki. Organizatorzy zapewnili jednak krzesła, których przeraźliwe zgrzyty wywoływane najmniejszym ruchem słuchacza, "ubogacały" pejzaż dźwiękowy. Bardziej nowatorskim utworom przydawało to nawet uroku, natomiast liryczne ballady zdecydowanie ucierpiały.