PROSTO Z EKRANU. Spacer śmierci

Pomysł wyjściowy "Wielkiego marszu" jest prosty - po wojnie Ameryka pogrążyła się w kryzysie, a rządzący, przynajmniej ci wywodzący się z armii, która ma teraz znacznie więcej do powiedzenia, obwiniają za wszystko lenistwo młodych ludzi. Nie system, który nie wynagradza godziwie ciężkiej pracy, lecz młodych. By przywrócić odpowiedni etos, wymyślili igrzyska, w których obowiązuje jedna zasada: maszerujesz albo giniesz.

Młodzi ludzie z plecakami na drodze. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

Do wielkiego marszu wybieranych jest pięćdziesięciu chłopców, którzy dopiero co osiągnęli pełnoletniość - po jednym z każdego stanu. Droga prowadzi przez upadły kraj i kończy się dopiero wtedy, gdy pozostanie tylko jeden z uczestników. Nie można zatrzymywać się, schodzić z trasy, a nawet zwalniać poniżej pięciu kilometrów na godzinę. Każde przewinienie kończy się ostrzeżeniem, a po trzecim żołnierze dokonują egzekucji.

Warto wspomnieć, że nie jest to alternatywa współczesnej Ameryki, lecz tej z lat siedemdziesiątych - powieść Stephena Kinga, na podstawie której powstał film, została bowiem wydana w 1979 roku pod pseudonimem Richard Bachman. Reżyser Francis Lawrence wraz ze scenarzystą JT Mollnerem mógł więc całą historię nieco uwspółcześnić i opatrzyć ją mocnym komentarzem społecznym, jednak tego nie uczynił. Ku mojemu zaskoczeniu decyzja okazała się słuszna - film rozpoczyna się na starcie marszu i kończy wraz z nim, pozbawiony jest zbędnych przerywników i społeczno-politycznych manifestów. Lawrence stworzył film nie o ideach, lecz o ludziach.

A tych jest dwukrotnie mniej niż w powieści, w której było stu, dzięki czemu łatwiej było nadać im tożsamość, uczynić ich godnymi zapamiętania. To był główny cel Lawrence'a - pokazywać ich twarze, ich osobowości, charaktery, marzenia, cele, wady, słabości. Wydaje się, że reżyser czyni to w duchu Kinga, który tworząc swoich bohaterów, odwoływał się do wojny w Wietnamie, konfliktu, który jako pierwszy był pokazywany na wielką skalę, z całą dosłownością, w amerykańskiej telewizji. Lawrence od tej dosłowności nie ucieka - kiedy czaszki są rozrywane od kul a nogi miażdżone gąsienicami pojazdów, kamera ani drgnie.

Najmocniejszą stroną filmu jest obsada. Świetni są dwaj główni bohaterowie, w których wcielają się Cooper Hoffman, który mimo fizycznego nieprzygotowania doskonale oddaje ukrytą determinację swojej postaci, oraz David Jonsson, którego najchętniej zobaczyłbym za kilka lat w jakimś remake'u "Blade'a - wiecznego łowcy". Ale błyszczy też cały drugi plan, każdy, który musi zmagać się z horrorem wielkiego marszu - z rosnącym wyczerpaniem, brakiem snu, potrzebami fizjologicznymi czy skurczami. Prowadzi ich Mark Hamill, czyli okrutny Major, uosobienie armijnej bezduszności czasów wojny.

"Wielki marsz" ma swój specyficzny rytm, na który składają się niezmordowane kroki stawiane przez uczestników zawodów - przez całą trasę w tym samym tempie pięciu kilometrów na godzinę, ostrzeżenia wykrzykiwane przez żołnierzy oraz wieńczące je strzały karabinowe. Liczy się bowiem to, co dzieje się na drodze. Ameryka jest poboczem - rozpięta gdzieś między rodzącą się apatią pierwszego "Mad Maxa" (tak, to była Australia, ale nie o to tu chodzi) a niepewnością i lękiem zaprezentowanym w nie tak dawnym "Civil War".

Wspomniałem, że Lawrence zrezygnował z wyrazistego komentarza społecznego i szczegółowego portretowania Ameryki. Reżyser zawarł jednak w filmie komentarz bardziej uniwersalny. Chłopcy, którzy zostali wybrani do udziału w marszu, wiedzą, że ze sobą rywalizują i że stawką są ich życia. Zamiast jednak rzucać sobie wzajemnie kłody pod nogi, budują relacje, a nawet zawierają przyjaźnie. Są zdolni do tworzenia małej społeczności nawet w tak niesprzyjających i zawodniczych warunkach. I to właśnie ta jednocząca siła, zdaje się mówić Lawrence, jest tym, co uwiera władzę i stanowi dla niej zagrożenie. Dlatego osłabia ją, nakręcając przemoc i przy okazji serwując reszcie społeczeństwa igrzyska. Każda władza potrzebuje wroga, a w "Wielkim marszu" są nim młodzi obywatele.

Adam Horowski

  • "Wielki marsz"
  • reż. Francis Lawrence

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025