Kilka lat temu poznaniacy tłumnie odwiedzali CK Zamek, gdzie przez kilka miesięcy wisiała wystawa pracy Fridy Kahlo i Diego Rivery. Była to pierwsza i jedyna w Polsce wystawa artystów wzbogacona o mało znany polski wątek w ich życiu. W zapowiedzi wydarzenia można było przeczytać, że w 1953 roku, podczas pierwszej wystawy indywidualnej Fridy w Meksyku, jeden z krytyków napisał, iż "nie sposób oddzielić życia i twórczości tej niezwykłej osoby", że "jej obrazy są jej biografią″. I trudno się z tym nie zgodzić. Również w kontekście Frida la Vida! - spektakluTeatru FRAKTAR, który prezentowany był dwukrotnie w Teatrze Animacji w miniony weekend. Na widowni co prawda nie unosił się zapach terpentyny, a na scenie nie znalazł się żaden atrybut artysty malarza, ale kiedy bohaterka zabrała głos, nawet widz nieznający twórczości i losów Fridy - choć szczerze wątpię, żeby taki siedział na widowni - dokładnie wiedział, z kim ma do czynienia.
Na scenie nie tylko nie było rozłożonych sztalug i palet z farbami, ale też łóżka czy wózka inwalidzkiego, do którego przez swoją chorobę była przykuta artystka. Twórczynie spektaklu (oprócz reżysera światła, to same kobiety) zdecydowały się tylko na jeden osobisty symbol nawiązujący do życia Fridy - obecny również w jej twórczości, obok surrealistycznych elementów - to odcinek kręgosłupa, dokładnie siedem kręgów złożonych w centrum sceny w ponad dwumetrowy totem. Elementy, które umożliwiają ruch, ale też chronią to, co wewnątrz. Chwila nieuwagi jednak i wszystko może runąć. Dokładnie tak jak kręgosłup Fridy podczas wypadku.
Aktorki (tak, na scenie były dwie Fridy, ale o tym za chwilę) mogły dowolnie je zestawiać. Kręgi w razie potrzeby zamieniały się w krzesła, kamienie, klocki... Ewa Maria Wolska miała świetny pomysł. Bo nic dzięki temu, tej czystości scenograficznej, nie odwracało uwagi widzów od głównej postaci i myśli. Ale nie od samej Fridy, znanej dziś na całym świecie artystki, lecz od kobiety - jak ja albo ta obok. Od tłumu bab, dam i dziewczyn, które nosimy w sobie, trochę jak w wierszu Wisławy Szymborskiej "Portret kobiecy". Poetka wyjaśnia w nim że ta "musi być do wyboru" i "zmieniać się, żeby tylko nic się nie zmieniło".
W spektaklu jest miejsce na całą paletę barw, emocji i uczuć. Widzowie są jak puste kartki, która bohaterka chce zapisać, a może raczej pomalować. Jak pamiętnik, w którym opisujemy nasze cele czy składamy obietnice, zwierzamy z rzeczy, z których nie jesteśmy dumni. Frida la Vida! to pokaz kobiecej mocy i determinacji, naprawdę wielkiej miłości - takiej, która powoduje też ogromny wielki ból, pożądania i marzeń. Ale też rozpaczy czy choroby. Widz w czasie spektaklu nie jest w stanie oprzeć się oddziaływaniu ich siły. Również dzięki energii bijącej od samych aktorek (Karoliny Martin i Moniki Markowskiej).
Dziewczyny nie tylko rozumiały, ale też czuły, o czym opowiadają. Scenariusz spektaklu powstał na bazie pamiętników i korespondencji, które pochodzą z książki "Frida. Życie i twórczość Fridy Kahlo" Hayden Herrery. Frida miała wiele nie tylko do namalowania, ale też do powiedzenia: o ideałach i wartościach, o uczuciach. Czułam dużo siostrzanej więzi, wyzwania samoakceptacji. Ta myśl jest też dla mnie punktem wyjścia do wyjaśnienia, dlaczego na scenie pojawiły się dwie Fridy, dwie wersje jednej kobiety. Ta bardziej kochająca i ta bardziej kochana. Cierpiąca liberałka, ale też miłująca wolność obok tej dyscyplinującej. Kobieta, która bardzo chciała być mamą, ale nie mogła. Która chciała być tą jedyną Diego, ale on wolał ją zostawić (oczywiście z miłości), by dalej nie ranić.
Kobiety/Fridy ze sobą korespondowały. Nie wchodziły w słowo, nie przekrzykiwały. Uzupełniały. Czasem - dosłownie - w objęciach czy tańcu kończyły wypowiadane przez siebie zdania. Myślę, że się rozumiały i lubiły. A to podstawa. I życzę takiej przyjaciółki każdej kobiecie. Bratniej duszy, przed którą niczego nie trzeba ukrywać. Takiej, która nas akceptuje ze wszystkimi zaletami i wadami.
Obie miały krwistoczerwone usta, ale różne sukienki: bordową lub białą. Ta ubrana w kolor wina, namiętności i elegancji w charakterystyczny dla Fridy wianek z warkocza wpięty miała kwiat. Kobieta oblana symbolem czystości i nowego początku nie miała fantazyjnej fryzury, przez co wydawała się mniej ekstrawagancka. Ale były to tylko pozory, bo czuły to samo i tak samo silnie. Scena ich wspólnej modlitwy/wyznania, kończąca spektakl porusza. Również w tej chwili.
"...Diego mój Diego
zwierciadło nocy
jesteś tutaj nieuchwytnie
jesteś całym wszechświatem
twoja nieobecność drży w tykaniu zegara, pulsowaniu światła, oddechu na lustrze
jestem sama, a Ty dotrzymujesz mi towarzystwa
ty kołyszesz mnie do snu
i czynisz mnie zdolną do życia
zabrałeś mnie do siebie
kiedy byłam roztrzaskana
i złożyłeś mnie w całość
spójrz na mnie Diego
wysłuchaj mnie Diego
kochaj mnie Diego...".
Monika Nawrocka-Leśnik
- "Frida la Vida!" Teatru FRAKTAL
- reżyseria i scenografia: Ewa Maria Wolska
- scenariusz: Karolina Martin, Ewa Maria Wolska i Anna Złomańczuk
- gościnnie w Teatrze Animacji
- recenzja z 19.01
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025