Nawet sobie tego nie wyobrażam!

Dlaczego chciałeś zająć się sztuką?
Bo to jest fajne!
Zaczynałeś już jako dziecko?
Chodziłem na kółko plastyczne, do którego sam się zapisałem. Miałem wtedy z dziewięć lat. Na moim podwórku mieszkał malarz, który prowadził otwartą pracownię. Można było raz w tygodniu przyjść i nic się za to nie płaciło. Rysowałem i malowałem u tego pana - znajdując w tym sporą przyjemność. Łatwo mi też przychodziło zrobić coś plastycznego. Z czasem stało się to nawykiem.
Poszedłeś do liceum plastycznego?
Nie, ale w siódmej klasie, w wieku 13-14 lat, zająłem się robieniem graffiti. W mojej podstawówce był zorganizowany graffiti jam, czyli grupowe malowanie. Zajmowali się tym starsi koledzy z ósmej klasy i mi też się to spodobało. I od tej pory właściwie cały czas tworzę. Nawet nie wyobrażam sobie, że miałbym tego nie robić.
Co robiłeś w liceum?
Zanim trafiłem do liceum chodziłem do zawodówki i uczyłem się na stolarza.
Poszedłeś do zawodówki z przekonaniem, że potem zostaniesz stolarzem?
Nie, to nie była przemyślana decyzja. Zaprowadził mnie tam tata, wyszło to dosyć spontanicznie. W międzyczasie pracowałem twórczo jako graficiarz. Postanowiłem, że wykorzystam zawodowo graffiti i może je trochę rozszerzę.
Co malowałeś?
Litery. Grafficiarze zawsze wymyślają sobie pseudonimy, a ja też miałem kilka swoich. Przy ostatnim, na którym skończyłem, podpisywałem się jako Franz Maurer, bohater filmu Psy.
Dużo filmów oglądasz?
Namiętnie! Chyba nawet więcej oglądam filmów niż czytam książek. Idę z serialu na serial.
Plakaty do filmów tworzysz dla przyjemności, czy zdarzyło ci się robić je zamówienie?
W przypadku moich alternatywnych, autorskich prac jeszcze się tak nie zdarzyło, aby zgłosił się do mnie filmowiec. Można u mnie zamówić plakat do ulubionego filmu lub serialu. Już realizowałem takie zamówienia. Wcześniej robiłem bardzo dużo plakatów do wydarzeń kulturalnych czy okolicznościowych - jak na dzień babci, dzień dziecka, w ramach obowiązków pracy w młodzieżowym domu kultury. Zajmując się tym stale przez jakieś 2-3 lata zacząłem szukać dla siebie nowego wyzwania. Pomyślałem - może inne tematy, może plakaty filmowe? Zrobiłem więc listę filmów, które lubię. W ten sposób powstała wystawa Remake.
Kiedy się odbyła?
Rok temu. W październiku zgłosiłem się do Kina 60 Krzeseł i Miejskiego Ośrodka Sztuki w Gorzowie Wielkopolskim z pytaniem, czy nie zechcieliby zorganizować wystawy plakatów filmowych w ramach Festiwalu Filmów Frapujących. Zgodzili się - i od tego czasu ta wystawa była już z 6-7 razy pokazywana w różnych miejscach. Teraz jest w Suchym Lesie, a za miesiąc będzie można ją oglądać w Kaliszu. Obecnie są na niej prezentowane... 32 plakaty. Ta liczba się zmienia, bo czasem na wystawie jakiś plakat się sprzeda, a poza tym stale robię też nowe i je dodrukowuję. Chciałbym, aby było ich około pięćdziesiąt.
Jak pamiętasz studia na UAP?
Bardzo dobrze się czułem na uczelni, znacznie lepiej niż w liceum czy podstawówce. Tam się męczyłem, a na studiach trafiłem na fajnych profesorów.
Z jaką myślą tam poszedłeś - co miały ci dać studia artystyczne?
Narzędzia, zdolność do patrzenia z innej strony na sztukę. Liczyłem na możliwość przegadania takich problemów z kimś, kto ma większe doświadczenie. Chciałem pójść na spotkanie z profesorem, który od dwudziestu lat rozmawia z ludźmi o obrazach i analizuje je.
Od czego zaczynałeś?
Najpierw, nadal jeszcze mieszkając w Gorzowie Wielkopolskim, zaocznie studiowałem edukację artystyczną. Byłem pilnym studentem - koledzy przezywali mnie Prymus. Gdy przyjeżdżałem do Poznania, to zawsze przywoziłem ze sobą prace, bo dla mnie to było ważne, że mam cały ten weekend i to mój czas na studiowanie. Prof. Anna Tyczyńska i prof. Krzysztof Molenda z grafiki zachęcali mnie, żebym przeszedł na dzienne studia, że bardziej w ten sposób skorzystam.
Gdy moja dziewczyna usłyszała o tej propozycji od Ani Tyczyńskiej, powiedziała do mnie: "Słuchaj - jak tak cię zachęcają, to może pojedziemy? Na razie i tak nic nas tu nie trzyma". Poszedłem więc na dzienne studia magisterskie z malarstwa dzięki dziewczynie, a teraz już żonie.
Jak trafiłeś do MDK-u?
Najpierw moja żona dostała tam pracę jako nauczycielka plastyki. Ja przy okazji też złożyłem papiery - był projekt, do którego potrzebowali akurat kogoś na umowę-zlecenie. Załapałem się na niego, a potem dostałem propozycję stałej pracy.
Co jest fajne w tej pracy?
Dużym plusem jest to, że mogę układać własny program zajęć. Często wybieram rzeczy, które mnie interesują. Otworzyłem też pracownię ZPT - zajęć plastyczno-technicznych. Wykorzystuję w niej nabyte wcześniej umiejętności stolarskie, ale stosuję podejście plastyczne, które jest bardziej twórcze. Buduję razem z dziećmi statki, karmniki...
Brzmi bardzo oldskulowo.
Ale wyszło z potrzeby organizowania takich rzeczy. W MDK-u odbywają się zajęcia wymyślone przez moją żonę Mamy projekt. Są podzielone na cykle inspirowane architekturą, designem, sztuką współczesną i ekologią. Okazały się, że zajęcia architektoniczne cieszą się sporym zainteresowaniem. Rodzice pytali nas, czy możemy robić więcej takich rzeczy.
Skąd to zainteresowanie?
Myślę, że trochę z sentymentu - rodzice pamiętają z dzieciństwa takie zajęcia. A dzieci, gdy słyszą, że przyjdą na zajęcia i dostaną małą wkrętarkę, którą będą skręcać karmnik, albo wezmą młotek i będą wbijać gwoździe, to chętniej w nich uczestniczą. Na pierwszą grupę zgłosiło się kilkanaście dziewczynek. Wydawało mi się, że to chłopcy będą tym zainteresowani, ale, jak widać, dziewczyny też bardzo lubią stukać młotkami i budować różne rzeczy.
Dlaczego w cyklu Zawężony horyzont zająłeś się pejzażami nieba?
Zacząłem je robić z czystego przypadku. Szukałem sposobu na uporządkowanie sobie pracy. W międzyczasie zrealizowałem kilka cykli - Terrarium czy inspirowany serialami Nowy sezon. Powstawały też osobne prace. Spojrzałem pewnego razu na to wszystko i uznałem, że podjąłem bardzo dużo wątków i pootwierałem wiele drzwi. Szukałem więc motywu, który wezmę na warsztat - i połączę go ze swoimi artystycznymi korzeniami. W kuchni mam widok na horyzont ścięty przez blok. Skojarzył mi się on z przejściem tonalnym wykorzystywanym w graffiti. Ten widok znacznie jednak w obrazach oczyściłem, wyrzuciłem na przykład kamienicę i zarys architektury, którą widzę z okna. Zostawiłem samo niebo. Żarzenie się zachodzącego słońca pod koniec dnia.
Jak zaplanowałeś ten cykl?
Najpierw miałem pomysł na zrobienie 365 pejzaży w małym formacie 30x40 cm. Myślę, że póki co namalowałem ich z 70-80. Nie wiem jednak, czy to skończę, bo zacząłem nowy cykl Zawsze coś.
Ciekaw jestem budowania form abstrakcyjnych, "przesłaniających" w Zawsze coś widoki nieba. Czy obrazy w tym cyklu powstają tak, że najpierw wybierasz sobie jeden z tych widoków - a potem uznajesz, że go przełamiesz i coś do niego dodasz?
Różnie z tym jest. Wybieram zdjęcia, pracuję nad horyzontem i w międzyczasie szukam tego "przełamania". Bywa, że pojawia się ono od razu w trakcie zajmowania się horyzontem. Czasami namaluję obraz rano, a wieczorem wracam do domu i mam już na niego jakiś pomysł. Zdarza się też, że obraz wisi dwa tygodnie - i dopiero po czasie coś do niego domalowuję.
Czyli punktem wyjścia dla każdego z tych obrazów jest wykonanie zdjęcia widoku z okna twojego mieszkania?
Tak. Przekształciło się to już nawet w nasz rodzinny nawyk domowy. Jak siedzimy w kuchni to żona Dobromira mi wskazuje, że jest ładny widok albo córka Matylda podchodzi i mówi "tato, zrób zdjęcie".
Rozmawiał Marek S. Bochniarz
*Przemysław Szydłowski - absolwent Malarstwa oraz Wydziału Edukacji Artystycznej Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu. Zajmuje się malarstwem, edukacją artystyczną, grafiką. Obecnie pracuje jako nauczyciel w Młodzieżowym Domu Kultury nr 2 w Poznaniu. Współpracuje ze stowarzyszeniami i fundacjami. Prowadzi warsztaty artystyczne, uczestniczy w międzynarodowych projektach wymiany młodzieży.
- Przemysław Szydłowski Zawsze coś
- Galeria Jak lub online
- wernisaż 25.09 g. 18 (wstęp wyłącznie z zaproszeniem)
- wystawa czynna do 18.10
- wstęp wolny
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020