Historia kredą pisana
Dla Piotra Biedronia ważny jest aktor i jego możliwości interpretacji roli oraz relacja, jaką ten może nawiązać z widzem. Na próżno więc szukać w "Ellen Babić" efekciarstwa i brawury.
Kim są bohaterowie sztuki? To Klara, Astrid i dyrektor Wolfram Balderkamp. Tytułowa Ellen Babić na scenie się nie pojawia. Ale to właśnie ona i jej oskarżenia wobec Astrid są powodem, dla którego Wolfram odwiedza w domu pracującą u niego w szkole nauczycielkę. Ale uwaga! To nie koniec kontrowersji. Klara, która od 11 lat jest w związku z Astrid, wcześniej była jej uczennicą. Podobno ta uwiodła ją (tak jak rzekomo Ellen) na wycieczce szkolnej. Przez cały ten czas ukrywały relację.
Spotkanie z Balderkampem jest początkiem wielkiej gry w otwarte karty. Kto je rozdaje? Trudno stwierdzić. Biedroń rozegrał to tak, że nie ma w tym spektaklu wyraźnego podziału na oprawców i ofiary. Choć może - gdyby musiała komuś przypaść ta rola - najmłodsza z towarzystwa, Klara, wydaje się najbardziej pokrzywdzona. Była zaniedbywana przez rodziców, a w nowej, wydawałoby się zdrowszej relacji ma tylko jedną własną rzecz... przytulankę. Nie widzi w tym jednak problemu, bo kiedy się wprowadziła, mieszkanie Astrid było już urządzone. Wieczorne spotkanie tej trójki, wydawałoby się dorosłych ludzi, to emocjonalny rollercoaster. Nikt jednak nie rzuca przedmiotami, nie trzaska drzwiami, całą pracę wykonuje słowo. Dialogi Mayenburga są krótkie, cięte, często wręcz agresywne. Rozmowy z początku lekko ironiczne i błyskotliwe, zamieniają się w brutalną grę - manipulacji, upokorzeń, być może nawet kłamstw.
Z tą niewiedzą Biedroń pozostawia widzów do samego końca spektaklu. Nie wiemy, czy któryś z bohaterów blefuje, nie wiemy też, jak kończy się ta historia. Dostrzegamy za to, jak ulotne jest słowo, jak bardzo może się ono różnić od rzeczywistości. Bohaterowie Ellen mówią szybko, jakby na czas, przy czym nie mówią wprost. Uciekają się do ironii, niedopowiedzeń, wciąż kontratakują. Słowem - nie potrafią się porozumieć. Ich światy zderzyły się na poziomie przekonań i uprzedzeń. Klara, Astrid i Wolfram nie słuchają się nawzajem, a jeśli nawet to robią, to tylko po to, by za chwilę uderzyć mocniej.
Struktury - szkoła czy rodzina, o których pisze w Ellen Mayenburg, pełne są pęknięć, które można również nazwać naruszaniem granic. A te, jak wiadomo, często są płynne. Chłodna forma przedstawionej sytuacji polega na tym, że każdy z trójki bohaterów mierzy się z policzkiem oskarżeń - również sam Wolfram, który rzekomo molestował Astrid. Wszystkie te elementy potęgują krzywdę i przemoc, o jakiej (być może) mowa. Ellen Babić określana jest mianem thrillera psychologicznego. Reżyser poszedł tropem Mayenburga, stąd widz nie natknie się w niej na potwora za drzwiami, za to znajdzie go w bohaterach. W tej sztuce ważna jest analiza ludzkich zachowań - to, jak działamy w momencie zagrożenia, strachu.
Jak poradzili sobie z tym zadaniem aktorzy? Zdecydowanie najlepiej w roli - obleśnego dyrektora szkoły i pasjonata muzyki - Sebastian Grek. Początkowo pewien siebie, chcący przełamać kolejne granice Wolfram, zmienia się we wścibskiego pana w kryzysie wieku, który bombarduje pytaniami trzymającą (do pewnego momentu) fason Klarę. Weronika Asińska też podołała zadaniu. Była nieco wycofaną, ale równocześnie walczącą o swoje miejsce w salonie (i życiu) młodą kobietą. Zabawny i treściwy dialog o pracy w drewnie (Klara uczy rzemiosła) to prawdziwa perełka. Gdy dyrektor pyta jak dziewczyna radzi sobie w pracy, ta pół żartem, pół serio odpowiada, że jeśli ktoś nie uważa na jej zajęciach, po prostu traci rękę. Z kolei Marta Herman albo nie polubiła się z Astrid, albo wręcz przeciwnie - właśnie taka miała być jej bohaterka. Lekko zagubiona. Ale może się mylę i to ona była tu postacią rozgrywającą?
Zakładając, że słowo i emocje w "Ellen..." były najważniejsze, forma spektaklu służyła tylko ich jak najtrafniejszemu podaniu. Niemniej jest to teatr. Warto wspomnieć o wizualizacjach, wyświetlanych co jakiś czas na białych, zawieszonych na dwóch ścianach sceny, zasłonach. Poza tym kostiumy i scenografię ograniczono do minimum.
"Ellen Babić" to traktat o szczerości, intymności, przekraczaniu granic i o tym, że każdy z nas może mieć je położone w innym miejscu. Co się stanie, kiedy je przekroczymy? Wyobraźcie sobie kieliszek, z którego nikt nie pije - dokładnie jak w trakcie tego spektaklu. Kieliszek, do którego jednak cały czas ktoś dolewa czerwonego wina, a to w końcu się rozlewa. A potem ktoś w nie wdeptuje i idąc dalej, pozostawia za sobą ślady...
Monika Nawrocka-Leśnik
- "Ellen Babić", reż. Piotr Biedroń
- Teatr Nowy
- recenzja z 28.09
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025
Zobacz również
Po nitce do kłębka
Kultura na weekend
DK AZK - Otwarty dla wszystkich!