Kultura w Poznaniu

Muzyka

opublikowano:

Koniec Ery, jazz trwa

Po ponad ćwierćwieczu obecności na kartach poznańskiego kalendarza festiwalowego Era Jazzu żegna się z publicznością. Zapowiadany jako ostatni w ramach projektu stworzonego przez Dionizego Piątkowskiego koncert, to nie tylko muzyczne wydarzenie na wielką skalę, ale również przesłanie o równości, wyswobodzeniu się z ucisku i wolności. A czym jest jazz, jeśli nie muzyczną inkarnacją wolności?

Dwóch mężczyzn na scenie gra na klawiszach i bębnie. Mężczyzna z przodu ma zamknięte oczy, wczuwa się w muzykę, ten z tyłu jest zamazany. - grafika artykułu
fot. Katarzyna Rainka/Era Jazzu

Jeśli dorzucić do tego przypadające akurat jubileusze związane z Dionizym Piątkowskim (30 lat pracy impresaryjnej, 50 lat pracy dziennikarskiej i 70-ta rocznica urodzin) to impreza nabiera już znamion najwyższej rangi. Tym bardziej, że przez te wszystkie lata w ramach festiwalu prezentowano twórczość topowych polskich i zagranicznych muzyków jazzowych. Na tę okazję przygotowano zatem niezwykle intrygujący program: kolejną odsłonę cyklu Czas Komedy w aranżacjach na organy Hammonda (pochodzący z Węgier Bence Vas) z towarzyszeniem wibrafonu (Dominik Bukowski) i perkusji (Krzysztof Szmańda) oraz pierwszy w Polsce występ grupy zrzeszonej w projekcie Black Lives - From Generation to Generation, będącej artystycznym wyrażeniem idei walki z systemowym rasizmem w ramach ruchu Black Lives Matter.

Koncert rozpoczął się przybliżeniem postaci Piątkowskiego, co jest działaniem jak najbardziej pożądanym mając do czynienia z jubileuszem. Wyświetlono nakręcony kilka lat temu dokument w którym znamienitości ze świata kultury opowiadały o swoich doświadczeniach i spotkaniach z działalnością, jak i samą osobą twórcy festiwalu. Film trwał około pół godziny, po czym na estradę wyszedł sam Piątkowski dorzucając kilka myśli od siebie. Wypowiedź sama w sobie była zgrabnie poprowadzona, ze sporym wyczuciem i charakterystycznym luzem, jednak od momentu startu projekcji do wejścia pierwszych muzyków minęło ponad 40-45 minut. Długo.

Pierwszym ogniwem był właśnie Czas Komedy. Według organizatorów to pierwsze podejście do połączenia twórczości Krzysztofa Komedy z brzmieniem organów Hammonda od czasów Wojciecha Karolaka, Krzysztofa Sadowskiego i Czesława Niemena. Trzeba przyznać, że połączenie organów i wibrafonu w towarzystwie perkusji przenosi muzykę Komedy na zupełnie inny poziom. Zabrzmiały wielkie klasyki jego twórczości dedykowanej kinematografii - Ballad for Bernt z filmu Nóż w wodzie oraz Kołysanka z Dziecka Rosemary. Program uzupełniły również kompozycje Benca Vasa takie jak Closed in, Memorandum i jeszcze jedna Kołysanka. Węgier zaprezentował szerokie możliwości barwowe i dynamiczne organów, a Dominik Bukowski przy wibrafonie zrobił na mnie olbrzymie wrażenie swoimi improwizacjami - swoboda w operowaniu zmiennymi rytmami połączona z biegłością i wyczuciem brzmienia przełożyła się na niezwykle naturalny kształt improwizacji. Umiejętne łączenie barw wszystkich trzech instrumentów niekiedy sprawiało wrażenie, jakby zespół był znacznie obszerniejszy i różnorodny. Drobnym mankamentem było nierówne nagłośnienie na początku występu, które dopiero po paru chwilach udało się zbalansować.

Po przerwie nadszedł czas na występ głośno zapowiadanych Black Lives. Z grona kilkudziesięciu muzyków biorących udział w projekcie na poznańskiej estradzie wystąpiło dwunastu, w tym basista Reggie Washington (grający już wcześniej na Erze), saksofonista Jacques Schwarz-Bart, klawiszowiec Federico Gonzalez Peña oraz wokalistki Christie Dashell i Tutu Puoane. Projekt ma na celu zespolenie artystów w różnym wieku, łączenie różnych stylów (poza jazzem elementy funku, hip hopu, soulu oraz miksowanie i scratching) będących domeną Czarnej Muzyki, a przez to głoszenie wspólnego apelu równości i sprawiedliwości.

Muzycy wykonali kilka utworów ze składanki From Generation To Generation (m. in. Matter, Higher, Dreaming Of Freedom czy From The Outside In). W trakcie występu artyści próbowali zaangażować publiczność do współudziału, czy to przez powtarzanie fraz w refrenach czy do wstania z miejsc, ale efekt był co najwyżej połowiczny. Być może przełamanie czwartej ściany zaskoczyło publiczność (sam przyznaję, nie spodziewałem się tego), a ciasne rzędy Auli UAM po prostu nie dają możliwości swobodnego wstania (czego żałuję, bo muzyka naprawdę rezonowała w ciele). Być może znaczenie miała również bariera komunikacyjna, ponieważ używano jedynie języka angielskiego, a w przypadku tego koncertu teksty utworów miały istotne znaczenie. Trzeba jednak mocno zaznaczyć, że jakość grania była wyśmienita - głosy Dashell i Puoane, choć różnią się ekspresją, świetnie współgrały jako jeden organizm, a popis perkusyjny Gene'a Lake'a i Marque'a Gilmore'a rozkładał na łopatki. Również w tej części nagłośnienie nie dopisało. Miejscami przebicia mocniejszych dźwięków saksofonu i jednej z gitar były wręcz bolesne dla uszu, a przy improwizacjach tło harmoniczno-rytmiczne przykrywało solistę.

Koniec koncertu był przewidziany na godzinę 21.30, ale w rzeczywistości skończył się godzinę później. To przedłużenie było wyraźnie wyczuwalne wśród słuchaczy, z których część zaczynała wychodzić na kilku ostatnich utworach, a pozostali mogli odczuwać pewnego rodzaju konsternację. To pokazuje jak ważnym zadaniem organizatora jest pilnowanie czasu - koncert może być długi, ale słuchacz musi o tym wiedzieć wcześniej. Okoliczności tym razem niezbyt fortunnie wpłynęły na odbiór, a szkoda, bo byliśmy tego wieczoru świadkami naprawdę dobrej muzyki i świetnego grania. Ci zresztą, którzy wytrwali do samego końca, zgotowali artystom jak najbardziej zasłużony gromki aplauz.

Kamil Zofiński

  • Era Jazzu: BLACK LIVES - From Generation To Generation i BENCE VAS Trio - Komeda on Hammond
  • Aula UAM
  • 14.04

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024