Kultura w Poznaniu

Muzyka

opublikowano:

Grają dalej

W roku 2015 Afro Kolektyw, zespół wykonujący "ograniczony" hip-hop z wpływami jazzu, a później "piosenki po polsku", powiedział sobie i nam dość. Frontman Michał Hoffmann, Legendarny Afrojax (ale też np. Syzyf HGW) od tego czasu uraczył nas kilkoma solowymi (choć nie tylko) krążkami, eksplorując kolejne poziomy groteski, turpizmu i autoagresji. Wygląda na to, że przyjaciele z grupy po raz kolejny musieli powiedzieć "dość", czego efektem jest powrót Afro Kolektywu z muzycznej Walhalli. Już 3 marca odświeżony zespół zagra w Klubie pod Minogą.

. - grafika artykułu
Afro Kolektyw, fot. Jakub Owczarek

"Ograniczony" hip-hop Afro Kolektywu wybrzmiał na krążku po raz pierwszy w 1999 roku, na undergroundowych Negatywnych wibracjach, wyczerpał się natomiast na albumie Połącz kropki w roku 2008. W przestwory jakich gatunków zapuścili się muzycy, którzy tworzyli rapową alternatywę lata przed tym, zanim tworzyli ją wszyscy? Czy był to pop? A może indie rock albo poezja śpiewana? Jak precyzyjnie ujęto w artykule na Wikipedii: "wraz z początkiem nowej dekady zespół dokonał zwrotu stylistycznego w kierunku piosenek". A więc jednak piosenki. Gdyby ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości, pierwszy z "nowych" albumów Kolektywu to Piosenki po polsku (2012). Drugi zaś - 46 minut Sodomy, co mogło natomiast wprowadzać w błąd, bo tytuł bardziej pasowałby do perwersyjnej solowej twórczości Afrojaxa. Faktem jest jednak, że na wskroś nierapowy, a zarazem bardzo dobry muzycznie album spotkał się z przyjęciem ciepłym, aczkolwiek niechętnym. Osiągnął rzecz niebywałą - sukces i porażkę komercyjną zarazem, bo choć po premierze sprzedał się fatalnie, finalnie trafił do kosza Biedronki, co jednak jest jakimś wyznacznikiem popularności. W tym czasie złamany porażką zespół już jednak nie istniał

Ale czas przecież leczy rany, a pamięć jest wybiórcza. Po 7,8 lub 9, zależy jak liczyć, latach, po wielu przespanych terminach - reaktywowany Afro Kolektyw powraca w składzie: Miłosz Wośko (klawisze), Michał Szturomski (gitara), Maciek Szczyciński (bas), Artur Chaber (perkusja), Basia Derlak (śpiew) oraz Michał Hoffmann (rap), wspierany przez wielu innych muzyków, których losy splotły się z Afro Kolektywem bądź solowym Afro. Otrzymujemy trzy single - ausser betrieb, przekleństwo radiowców, skoczne samobiczowanie Afrokolektywne rozśpiewane przez Basię Derlak; oraz dwa kawałki nostalgiczno-rozliczeniowe. Pierwszy z nich, Polonez dla początkujących, jest właśnie tym, czym mogłoby być Polskie Tango Taco Hemingwaya, gdyby populizmy nie poplątały kroków artysty. W tym ważnym dla Hoffmanna utworze podmiot, z "grymasem tysiąclecia" na twarzy, wychodząc od doświadczenia jednostkowego, przeprowadza zamach na kategorie poczciwego absurdu i swojskości umocnionych w refleksji na temat Polski Ludowej, a później wywraca na nice mitologizowane ""najtisy".

Zjawisko polskiej beznadziei Afro ekstrapoluje i czyni międzynarodowym w singlu Krew z krwi. A wszystko kręci się wokół figury matki. Podmiot wie, że niezależnie od okoliczności geograficznych i dziejowych miałby równie ciężko jak jego rodzicielka, ponieważ podziela jej wrażliwość, skłonności autodestrukcyjne i nieprzystosowanie. Problem dziedziczenia, a także darwinizmu (biologicznego i społecznego) Afro rozwija w niewiarygodnie pozytywnych wibracjach.

Wypada zaznaczyć, głównie dla satysfakcji starych słuchaczy, że lirycznie album pozostaje w wyraźnym związku z wcześniejszą twórczością Hoffmanna, zwłaszcza Gimnastyką Artystyczną. Tytułowe Ostatnie słowo (muzycznie rezonuje w nim stary Emade) to kontynuacja wątków zarysowanych w Pysznych proszeczkach (m.in. społecznej lekofobii oraz wizji farmakoterapii jako procesu wiecznie nieskończonego); Zawsze będziesz szedł sam, numer o aktywizmie i egoistycznych podbudowach altruizmu, stanowi odpowiedź na przepełnione inercją W pustym mieszkaniu. Z "gimnastycznego" My mięczaki, pieśni ku czci looserów, Hoffmann czerpie natomiast koncept (inwokacje-zapytania) i przeszczepia do kawałka słodki jezu, galerię przegrańców zamieniając z postaciami z narodowych pomników. Dodatkowych dotkliwych siniaków nabiera też kawałek dzieci to nie ludzie, skupiający się, w dużym uproszczeniu, na problemie przemocy wśród najmłodszych, jeśli osadzimy go w kontekście stosunkowo świeżej Ełforii, a może nawet Czytaj z ruchu moich ust sprzed 20 lat. Filosofem na (pseudo)ulicznym bicie to natomiast przepoczwarzony przebój Łony, Świat jest pełen filozofów. Afro-filozof, wzorem wielu tęgich umysłów minionych epok, popada w skrajny pesymizm i subiektywizm poznawczy.

Afrojax jest klasycznie już autoironiczny ("jem czipsy i grubnę, stuletni stulejarz"), jadowity i aforystyczny ("lżej znosić jarzmo na karkach, gdy monarcha czasem się łasi do parcha") przenikliwy i hermetyczny w momentach największych popisów erudycyjnych (np. "oskarżamy jak Zola"). Czasem musi powiedzieć coś obrzydliwego, ale ewidentnie stara się nie zawstydzać innych członków zespołu. Rapuje z wypracowaną dykcją i bez udziwnień (choć gdzieś tam podbiega pod górkę, gdzieś tam przysposabia różne akcenty), ogółem dobrze, co wcale nie jest truizmem, bo niejeden weteran, nawet niezły tekściarz, przez 20 lat nie zasłużył nawet na trzy z plusem z warsztatu. Nie śpiewa (chyba że gdzieś zawodzi z nałożonym efektem), w tym zastępuje go Basia Derlak z grupy Chłopcy kontra Basia. Czysty żeński wokal artystki nie tylko wzbogaca aranżację, ale też przywołuje estetykę nagrań rapowych z pierwszej dekady XXI wieku (np. tych ubarwionych przez gościnne występy Lilu), w tym synthpopowej Surowej Kary za Grzechy (Afrojax jako Jimmy Dean i Skarlet, 2003). Muzycznie jest różnorodnie, funk, szczypta rock and rolla, przerapowanego art rocka, a nawet coś w rodzaju trapu. No i oczywiście - "ograniczony hip-hop" z wpływami acid jazzu. Nie będę rozpisywał się na temat zdolności inżynieryjnych kompozytora Afrojaxa (i oczywiście organizacyjnych, mowa o przynajmniej 10 zaangażowanych w projekt muzykach), ponieważ szkolna edukacja muzyczna pozostawia poważne braki, choćby w zakresie posługiwania się terminologią

Gdy rodzi się nowy projekt Hoffmanna, muzy rzucają monetą, a fani wstrzymują oddech. Na awersie jest bowiem muzyka przystępna, miła dla ucha, łagodnie uszczypliwa i doktorancka, więc łechcąca ego, na rewersie - ekshibicjonizm emocjonalny i dosłowny, prowokacje i gulity pleasure. Czasem też moneta wpada do studzienki. Tym razem obeszło się bez ekscesów, wypadł orzeł, ale oczywiście nie ten biały, za co Afrojaxa (czy może Afrojaksa?) niezmiennie szkaluje Glamrap. Ostatnie słowo to powrót do doświadczenia zespołowego, kompromis między odmiennymi wizjami artystycznymi, który stanowi ukłon w stronę nieco szerszego grona odbiorców. W recenzjach comebacków weteranów często ciśnie się pod pióro, że materiał przekona przekonanych, ale może mieć problemy z przebiciem kurczącej się nieuchronnie bańki. Nie tym razem, nie ma skrajności, jest równy wysoki poziom, można nawet posłuchać z rodzicami, jeśli należą do tych bardziej postępowych. Jeszcze większą ulgę przynosi odkrycie, że Ostatnie słowo w kontekście całościowym to nie kolejny list pożegnalny, a raczej najnowsze osiągnięcie. Jest w nim też trochę naszego pięknego "zastaw się, a postaw się".

Jacek Adamiec

  • Afro Kolektyw
  • 3.03, g. 20
  • Klub Pod Minogą
  • bilety: 50-60 zł

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023